Ostatnia wdowa. Karin Slaughter
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ostatnia wdowa - Karin Slaughter страница 9
Gdy znalazł się niemal przy zakręcie, usłyszał inny dźwięk. Nie kolejną eksplozję, lecz trzask generowany przez zderzenie dwóch aut. Po chwili rozległ się następny trzask. Will zacisnął zęby i zamarł w oczekiwaniu. Wraz z syreną alarmową zawył klakson samochodu.
Już wbiegając w zakręt, widział, co się stało. Między dwoma samochodami stała zgnieciona niebieska furgonetka.
Z przodu stał czerwony porsche boxter S. Starszy model, z wolnossącym sześcioturbinowym silnikiem. Bagażnik wozu był otwarty. Kierowca leżał na kierownicy z twarzą wciśniętą w przycisk klaksonu.
Niebieski ford F-150 miał drzwi wgniecione pod wpływem uderzenia. Jakiś mężczyzna usiłował wydostać się ze środka przez otwarte okno. Drugi, z twarzą zalaną krwią, stał oparty o maskę.
Srebrny czterodrzwiowy chevrolet malibu wbił się w tył furgonetki. Kierowca i dwaj pasażerowie na tylnym siedzeniu nie ruszali się.
Policyjny instynkt nakazał Willowi natychmiast przypisać komuś winę. Porsche zahamowało zbyt gwałtownie. Furgonetka i chevrolet jechały w zbyt małej odległości od niego, prawdopodobnie przekraczając dozwoloną prędkość. Ustalenie szczegółów przebiegu wypadku i tak należało do ekipy z drogówki.
Will spojrzał dalej w stronę ronda przy North Decatur Road zapełnionego samochodami. Minivan. Ciężarówka. Mercedes. Bmw. Audi. Wszystkie porzucone, z otwartymi drzwiami. Kierowcy i pasażerowie stali na ulicy, zapatrzeni w kłęby wzbijającego się w niebo dymu.
Will zwolnił do truchtu, po chwili jak reszta zastygł w miejscu.
Spomiędzy drzew dobiegał świergot ptaków. I szelest liści poruszanych delikatnymi podmuchami wiatru. Dym wisiał nad kampusem Emory. Will zaczął wyliczać w myślach: studenci, personel, dwa szpitale, siedziba FBI, CDC, czyli Centra Kontroli i Prewencji Chorób. – Will…
Drgnął. Sara zatrzymała się obok niego. Jej bmw X5 było hybrydą. Przy niskich prędkościach bateria szybciej się wyczerpywała.
– Mogę wstępnie ocenić ich stan, ale potrzebuję twojej pomocy – powiedziała.
Musiał odchrząknąć, by wrócić myślami na miejsce.
– Kierowca porsche wygląda źle – odparł.
Sara wysiadła z auta.
– Spod silnika wycieka paliwo – oznajmiła.
Podbiegła do porsche. Kierowca nadal leżał bezwładnie na kierownicy. Okna były podniesione. Tak jak składany dach.
Próbowała otworzyć drzwi, ale bez powodzenia. Zaczęła walić pięścią w okno.
– Proszę pana! – zawołała. Klakson nie przestawał wyć. Podniosła głos, by przekrzyczeć ten dźwięk. – Proszę pana, musimy wydostać pana z auta.
Woń benzyny gryzła Willa w nozdrza. Iskra z klaksonu w każdej chwili mogła wywołać zapłon paliwa pod autem.
– Cofnij się – rzucił do Sary.
Miał w kieszeni nóż sprężynowy, którym usuwał pnącza bluszczu z drzew Belli. Złapał rękojeść obiema rękami i wbił dziesięciocentymetrowe ostrze w miękki składany dach. Nóż był częściowo ząbkowany. Will próbował rozciąć dach, ale materiał wraz z warstwą izolacyjną okazał się za gruby. Schował nóż i rozdarł palcami poszycie na tyle, by włożyć rękę do środka i sięgnąć do blokady dachu.
W końcu przekręcił kluczyki w stacyjce.
Klakson zamilkł.
Will otworzył drzwi. Kilka sekund później Sara zaczęła kręcić głową.
– Złamane kręgi szyjne. Nie miał zapiętych pasów, ale to dziwne.
– Co w tym dziwnego?
– Nie jechali na tyle szybko, by doznał akurat takich obrażeń. Chyba że cierpiał na jakieś ukryte schorzenie. Ale nawet w takim przypadku… – Sara znowu pokręciła głową. – To nie ma sensu.
Will spojrzał na ślady hamowania. Były krótkie, co wskazywało, że porsche jechało dość wolno. Wytarł kciuk w koszulę. Kluczyki były lepkie od krwi. Klamka przy drzwiach również, chociaż wokół wcale nie było dużo krwi. Na przednim siedzeniu leżały rozrzucone papiery.
– Proszę pani. – Za porsche stał kierowca furgonetki F-150. Z włosami w strąkach i brodą à la chłopaki z ZZ Top wyglądał jak typowy wieśniak; facet, który codziennie przyjeżdża samochodem z głębi gór, by tu budować tarasy i montować regipsy. Palcami trzymał brzegi rany na głowie. – Jest pani pielęgniarką?
– Jestem lekarką. – Sara delikatnie odsunęła mu rękę, by przyjrzeć się ranie. – Ma pan zawroty głowy albo mdłości, panie…?
– Merle. Nie, pani doktor.
Will spojrzał na asfalt. Między furgonetką a porsche zobaczył ślady krwi. Czyli Merle sprawdził stan kierowcy porsche i wrócił do swojego wozu. W jego zachowaniu nie było nic podejrzanego. A jednak intuicja zwykle Sary nie zawodziła. Skoro wydawało się jej, że coś jest nie tak, coś rzeczywiście musiało być nie tak.
W takim razie co mu umykało?
– Co się stało? – zapytał pasażera furgonetki.
– Wybuchł gaz. Musieliśmy stamtąd wiać. – Mężczyzna przypominał kolesia wyjętego wprost z kapeli Lynyrd Skynyrd. Z trzech metrów Will czuł od niego papierosowy dym. Mężczyzna machnął ręką w stronę chevroleta malibu. – O nich powinniście się martwić. Gość z tyłu źle wygląda.
Sara już kierowała się w stronę sedana. Will ruszył za nią, chociaż nie potrzebowała jego pomocy. Jej podejrzliwość uruchomiła w nim wewnętrzny alarm. Rozejrzał się po ulicy. Niektórzy sąsiedzi stali w drzwiach domów, ale nikt nie podchodził bliżej. Dym z eksplozji wypełnił powietrze odorem spalonego węgla.
– Przyjaciel potrzebuje pomocy. – Kierowca chevroleta zatoczył się po wyjściu z auta. Miał na sobie niebieski uniform, jaki nosili ochroniarze na uniwersytecie. Otworzył tylne drzwi. Jeden z pasażerów leżał na siedzeniu. Był w takim samym niebieskim uniformie.
– Ona jest lekarzem – oznajmił Merle.
Kierowca chevroleta zwrócił się do Willa:
– Na budowie wybuchł gaz – powiedział.
– Dwa razy? – zapytał Will. – Słyszeliśmy dwie eksplozje.
– Nie wiem. Może wybuchło coś innego. Całe miejsce wyparowało.
– A ofiary?
Mężczyzna potrząsnął głową.
– Budowlańcy