Medytacja to nie to, co myślisz. Jon Kabat-Zinn
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Medytacja to nie to, co myślisz - Jon Kabat-Zinn страница 12
w pogardzanych wierszach.
Niełatwo jest wydobyć coś nowego z wierszy,
a jednak ludzie giną marnie każdego dnia
pozbawieni
tego, co można tam znaleźć.
William Carlos Williams
* * *
Na zewnątrz mroźna pustynna noc.
Ta druga noc ogrzewa i rozpala.
Niech pejzaż pokryje ciernista powłoka.
W tym wnętrzu mamy miły ogród.
Skruszone kontynenty,
Miasta i mieściny, wszystko
Staje się płonącą, sczerniałą kulą.
Nowiny, które słyszymy o przyszłości, pełne są zgryzoty,
Lecz tu, w tym wnętrzu, prawdziwa nowina jest taka,
Że nie ma żadnych nowin.
Rumi
Hipokratejska niezłomność zasad
Z grupą około piętnastu pacjentów, w nikłym świetle wrześniowego popołudnia w 1979 roku, leżę na pokrytej dywanem podłodze we wspaniałej, przestronnej nowej sali konferencyjnej Wydziału Medycznego Uniwersytetu Massachusetts. To pierwsze zajęcia pierwszego cyklu Programu Redukcji Stresu i Rozluźnienia, znanego później szerzej pod nazwą Kliniki Stresu albo Kliniki MBSR (oznaczającą redukcję stresu opartą na uważności), właśnie tam założonej. Jestem w środku przedłużonej instrukcji medytacji na leżąco zwanej skanowaniem ciała. Wszyscy leżymy na wznak na nowiuteńkich materacach piankowych obszytych materiałem w różnych jaskrawych kolorach.
W długo trwającej ciszy nagle otwierają się drzwi i wchodzi około trzydziestoosobowa grupa osób ubranych w długie białe fartuchy. Przewodzi jej wysoki dystyngowany mężczyzna. Podchodzi do mnie i najpierw przygląda mi się, jak leżę wyciągnięty w czarnej koszulce, czarnych spodniach karate, boso, na podłodze. Potem z zabawnym, speszonym wyrazem twarzy rozgląda się po pomieszczeniu.
Znów spogląda na mnie i po długiej przerwie w końcu pyta: „Co tu się dzieje?”. Podobnie jak reszta mojej grupy zostaję na podłodze. Leżymy na naszych kolorowych matach w pozycji przypominającej zmarłego, z uwagą zawieszoną gdzieś między stopami, od których zaczęliśmy, a czubkiem głowy, do którego zmierzaliśmy. Pośród cieni, w tle władczej obecności mojego rozmówcy, w zupełnej ciszy poruszają się białe fartuchy.
W tym momencie wstaję. Głową sięgam jego barków. Przedstawiam się i mówię: „Nie rozumiem, jak mogło dojść do nałożenia się naszych terminów. Dwa razy potwierdzałem to w biurze, żeby mieć pewność, że sala jest zarezerwowana na moje zajęcia w środy po południu przez następne dziesięć tygodni, od czwartej do szóstej”.
Obrzucił mnie badawczym spojrzeniem, górując nade mną w tym swoim długim fartuchu z nazwiskiem wyszytym na piersi niebieską nicią: Dr med. H. Brownell Wheeler, Ordynator Wydziału Chirurgicznego. Nigdy przedtem mnie nie spotkał i z pewnością nie słyszał o naszym nowym programie. Musieliśmy przedstawiać niezły widok bez butów i skarpetek, ubrani w dresy i stroje do ćwiczeń, leżąc na podłodze w sali konferencyjnej. Dr Wheeler był jedną z najbardziej wpływowych osób na Wydziale Medycyny, miał zapełniony terminarz, gonił go czas i czekało ważne spotkanie7, tymczasem trafił na zupełnie nieoczekiwaną sytuację, a co najdziwniejsze, pozornie odpowiadał za nią ktoś, kto nie miał w strukturze uczelni żadnej pozycji.
Rozejrzał się wokół raz jeszcze. Przypatrzył się wszystkim leżącym na podłodze. Niektórzy wsparli się na łokciach, żeby zobaczyć, co się dzieje. Wtedy zadał jedno pytanie: „Czy to są nasi pacjenci?”. „Tak”, odparłem. „To nasi pacjenci”.
On na to: „W takim razie znajdziemy inne miejsce na nasze spotkanie”. Odwrócił się i wyprowadził całą grupę z sali. Podziękowałem mu, zamknąłem za nimi drzwi i wróciłem na podłogę. Tak wyglądało moje pierwsze spotkanie z Browniem Wheelerem. Wiedziałem już, że praca na tym wydziale mi się spodoba.
Wiele lat później, gdy zostaliśmy przyjaciółmi, przypomniałem mu ten epizod i opisałem, jakie wrażenie zrobił na mnie bezwzględny szacunek wobec pacjentów szpitala. Co dla niego typowe, nie zrobił z tego wielkiej sprawy. Bez względu na wszystko nie było żadnych wyjątków od zasady, że pacjenci mają pierwszeństwo.
Wiedziałem, że sam praktykował medytację i bardzo doceniał siłę związku ciała i umysłu, doceniał też potencjał, jaki w tym związku widział dla przemiany w medycynie. Dr Wheeler przez ponad dwie dekady wiernie wspierał Klinikę Redukcji Stresu. Zanim wiele lat później złamała go choroba Parkinsona, po ustąpieniu ze stanowiska ordynatora został liderem ruchu na rzecz przywrócenia godności i życzliwej atmosfery wokół procesu umierania. Na prośbę jego córki kilka dni przed śmiercią połączyliśmy się przez telefon, przy czym to mnie przypadło zadanie kontynuowania rozmowy za nas obu.
To, że tego popołudnia nie wykorzystał swojego autorytetu, by postawić na swoim, gdy był w sile wieku i miał wielką władzę w szpitalu, uświadomiło mi, że właśnie byłem świadkiem i beneficjentem czegoś niezwykle rzadkiego w naszym społeczeństwie: wcielonej mądrości i współczucia. Szacunek, który okazał pacjentom tego dnia, był dokładnie tym, co próbowaliśmy podbudować praktyką medytacyjną w chwili, gdy otworzył drzwi do sali konferencyjnej: pracowaliśmy nad stanem głębokiej, nieosądzającej samoakceptacji oraz nad potencjałem przemiany i uzdrowienia. Wielkoduszny gest dr. Wheelera dobrze wróżył przestrzeganiu starożytnych hipokratejskich zasad medycyny, tak bardzo potrzebnych w naszym świecie. Z samych pięknych słów nie ma żadnego pożytku i tego dnia nikt ich nie używał. Ale też nic nie pozostało niedopowiedziane.
Wyobraźmy sobie, że w całym kraju i na całym świecie pacjenci za namową lekarzy medytują i ćwiczą jogę w szpitalach i przychodniach. Czasem nawet lekarze prowadzą zajęcia. Czasem lekarze również biorą udział w zajęciach i medytują razem ze swoimi pacjentami.
Andries Kroese, wybitny chirurg naczyniowy z Oslo, który praktykował medytację przez trzydzieści lat i od czasu do czasu brał udział w odosobnieniach vipassany, przyjechał do Kalifornii, by wziąć udział w siedmiodniowym odosobnieniu dla pracowników służby zdrowia zainteresowanych treningiem MBSR. Wkrótce po powrocie do domu spełnił marzenie, którym żył od lat. Postanowił ograniczyć swoją praktykę lekarską i wykorzystać pozyskany w ten sposób czas na uczenie medytacji swoich skandynawskich kolegów po fachu i pacjentów. Później napisał po norwesku poczytną książkę o redukcji stresu opartej na uważności, która trafiła na listę bestsellerów w Norwegii i Szwecji. Dziś, jeszcze bardziej niż dekadę temu, jest wciąż zaangażowany w popularyzację uważności.
Pewnego dnia zadzwonił do mnie Harold Nudelman, chirurg szpitala El Camino w Mountain View w Kalifornii. Powiedział, że ma czerniaka złośliwego i obawia się, że nie pożyje długo. Stwierdził, że zetknął się z medytacją i że zmieniła ona jego życie. Kiedy w jego ręce trafiła