Medytacja to nie to, co myślisz. Jon Kabat-Zinn
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Medytacja to nie to, co myślisz - Jon Kabat-Zinn страница 10
Trudno mówić o ponadczasowym pięknie i bogactwie obecnej chwili, gdy wszystko tak szybko się zmienia. Jednak im szybciej to następuje, tym ważniejsze jest, byśmy zanurzyli się albo nawet zadomowili w bezczasowości. W przeciwnym wypadku możemy stracić kontakt z wymiarami naszego człowieczeństwa, które są fundamentem różnicy między szczęściem a udręką, między mądrością a szaleństwem, miedzy dobrym samopoczuciem a zżerającym nas chaosem w umyśle, ciele i w świecie, który to stan będziemy nazywali „chorobą”. Nasze niezadowolenie naprawdę jest chorobą, nawet jeśli nie sprawia takiego wrażenia. Wszystkie te odczucia i stany, tak często niedające nam spokoju „niedomagania”, czasem potocznie nazywamy „stresem”. Stres jest zwykle bolesny. Stanowi obciążenie. Zawsze też niesie w sobie podskórne poczucie niezadowolenia.
W 1979 roku otworzyłem Klinikę Redukcji Stresu na Wydziale Medycznym Uniwersytetu Massachusetts w Worcester. Świat bardzo się zmienił od tamtej pory. Tempo życia niesłychanie wzrosło. Już za progiem czyhają na nas niespodzianki i niebezpieczeństwa, z których istnienia nie zdawaliśmy sobie sprawy, więc kiedy sięgam pamięcią czterdzieści lat wstecz, myślę: „Jaki stres?”. Jeśli czterdzieści lat temu uczciwe spojrzenie na naszą osobistą sytuację oraz znalezienie oryginalnych, pomysłowych sposobów pracy nad uzdrowieniem było ważne, to jest ono nieskończenie ważniejsze i pilniejsze w tej chwili, gdy zamieszkujemy świat wydany na pastwę chaosu i pośpiechu, mimo że zarazem stał się on bardziej dostępny i zintegrowany.
W tak przyśpieszającej i coraz bardziej destrukcyjnej epoce zadomowienie się w bezczasowości oraz czerpanie z niej otuchy i klarownego spojrzenia jest sprawą tym pilniejszą. Od samego początku było to sedno curriculum Kliniki Redukcji Stresu, znanego dziś pod skrótem MBSR (redukcja stresu oparta na uważności). Nie mam na myśli odległej przyszłości, w której po latach wysiłków zdołalibyśmy coś osiągnąć, poczuć ponadczasowe piękno medytacyjnej świadomości wraz ze wszystkim, co może nam ona zaoferować, ostatecznie otwierając drzwi do bardziej udanego, satysfakcjonującego i spokojnego życia w jakiejś wydumanej epoce, która nadejdzie albo i nie. Mówię o dostępie do bezczasowości w tej właśnie chwili – ponieważ, że tak powiem, zawsze mamy ją przed nosem – i w takim razie o nawiązaniu kontaktu z możliwościami, które są ukryte, gdyż uciekamy od bycia tu i teraz. Dzieje się tak, bo kusi nas, porywa, hipnotyzuje albo przeraża przeszłość i przyszłość, unosi nas strumień zdarzeń i burzliwej meteorologii naszych własnych reakcji i otępienia. Mamy wręcz obsesję na punkcie tego, co bezmyślnie uznajemy za „niecierpiące zwłoki”, tracąc w tym samym czasie więź z rzeczami najwyższej wagi, kluczowymi dla naszego samopoczucia, duchowego zdrowia, wręcz przetrwania. Z pochłonięcia przeszłością i przyszłością uczyniliśmy tak dominujący nawyk, że przez większość czasu nie mamy żadnej świadomości obecnej chwili. W konsekwencji możemy mieć poczucie bardzo nikłej lub wręcz żadnej kontroli nad wzlotami i upadkami własnego życia oraz własnym umysłem.
„Medytacja nie jest zajęciem dla strachliwych ani dla tych, którzy nawykowo unikają swoich najgłębszych pragnień” – to pierwsze zdanie z broszury opisującej warsztaty uważności i programy, które nasz instytut, Centrum Badań nad Zastosowaniem Uważności w Medycynie, Opiece Zdrowotnej i Społeczeństwie, przez wiele lat oferował liderom biznesu. Nie znalazło się tam ono przypadkiem. Miało na wstępie zniechęcić do udziału w zajęciach osoby nieprzygotowane do zanurzenia się w bezczasowość, które nie zrozumiałyby ani nawet nie znalazłyby dość miejsca w swoim umyśle i sercu, by takiemu doświadczeniu czy zrozumieniu dać jakąkolwiek szansę.
Gdyby tacy ludzie musieli wziąć udział w jednym z tych pięciodniowych programów, pewnie odkryliby, że cały czas walczą z własnym umysłem w przekonaniu, że praktyka medytacji to nonsens, czysta tortura, kompletne nudy i strata czasu. Prawdopodobnie byliby tak pochłonięci stawianiem oporu i niezgodą na tę sytuację, że nie znaleźliby sposobu na dostrojenie się do niezwykle cennych i bardzo krótkich chwil, w których możemy wspólnie zgłębiać upływające jeden za drugim momenty naszego prawdziwego doświadczenia.
Zakładaliśmy, że ludzie pojawiają się na naszych programach z powodu tego zdania albo na przekór niemu. W obu przypadkach, a przynajmniej taka była nasza strategia, mogliśmy liczyć na bezwzględną, a może nawet nieustraszoną chęć badania wewnętrznego krajobrazu umysłu i ciała oraz wymiaru, który starożytni chińscy mistrzowie taoizmu i chan nazywali niedziałaniem, wymiaru prawdziwej medytacji sprawiającej wrażenie, że nie dzieje się nic lub dzieje niewiele, ale jednocześnie nic ważnego nie jest pozostawione samemu sobie, a wtedy tajemnicza energia otwartego, świadomego niedziałania może w spektakularny sposób objawić się w świecie działania.
Mało kto z nas słucha własnego serca, gdy szeptem opowiada nam ono o naszych pragnieniach, ponieważ porywa nas fala życiowych zajęć, naszą uwagę przyciągają najprzeróżniejsze rzeczy i jesteśmy coraz bardziej rozkojarzeni. Nie twierdzę jednak, że medytacja jest zawsze łatwa i przyjemna. Bardzo aktywne życie nie ułatwia połączenia nawet kilku chwil w jeden wątek praktyki. Nic dziwnego, że zapominamy o „nieformalnej” uważności dostępnej dosłownie w każdej chwili życia. Nie możemy jednak dłużej ignorować sygnałów płynących z serca. Czasem w jakiś sposób trafiamy w miejsca zwykle omijane. Zdarza się, że jakaś tajemnicza siła ciągnie nas w okolice znane z dzieciństwa, na pustkowie albo na odosobnienie medytacyjne. Może wpada nam w ręce książka, odnajdujemy jakiś kurs lub wracamy do dawno rozpoczętej rozmowy i długo lekceważona strona naszej jaźni znów może cieszyć się słońcem, akceptacją, znów jest wysłuchana, znów ją poznajemy, znów możemy się w niej zadomowić, zaspokoić głębokie pragnienie spotkania z samym sobą.
Przygoda, którą oferuje nam wszechświat uważności, to możliwość zanurzenia się w wymiary naszego istnienia być może zbyt długo lekceważone, porzucone, negowane. Jak się przekonamy, uważność ma bogaty repertuar wpływania na przebieg naszego życia. Z tych samych powodów ma ona podobną zdolność wpływania na losy świata, w który jesteśmy doskonale wkomponowani, łącznie z naszą rodziną, pracą, społeczeństwem, sposobem, w jaki postrzegamy siebie jako ludzi, łącznie z narodem, aż po wszystkich mieszkańców planety. Wszystko to może się dokonać poprzez nasze własne doświadczenie praktyki uważności właśnie dzięki temu wkomponowaniu w świat, dzięki wzajemnej więzi łączącej wnętrze z otoczeniem, czyste bycie i działanie.
Nie ma bowiem wątpliwości, że jesteśmy doskonale wkomponowani w sieć życia oraz w sieć tego, co nazywamy umysłem, a więc w niewidzialną, niematerialną esencję pozwalającą odczuwaniu, przytomności i samemu potencjałowi świadomości przemieniać niewiedzę w mądrość, niezgodę w pojednanie. Świadomość otwiera dostęp do bezpiecznej przystani, w której możemy odbudować siły, odpocząć w żywej, dynamicznej harmonii, w spokoju, kreatywności i radości. Możemy to zrobić teraz, nie w jakiejś odległej przyszłości, gdy nadejdą „lepsze” czasy, gdy wreszcie wszystko będziemy mieli pod kontrolą albo gdy staniemy się „lepsi”. Jakkolwiek dziwnie to brzmi, nasza zdolność wejścia w stan uważności pozwala nam skosztować i zintegrować głęboką stabilność i spokój umysłu, a więc to, czego w głębi duszy najbardziej pragniemy, co wciąż nam umyka i co zawsze jest bliżej, niż myślimy, w każdym dostępnym momencie życia.
W mikrokosmosie spokój umysłu jest nie dalej niż ta właśnie upływająca chwila. W makrokosmosie spokój jest stanem, którego wszyscy pragniemy, zwłaszcza gdy towarzyszy mu sprawiedliwość, uznanie wrodzonej różnorodności oraz przynależnych wszystkim z urodzenia praw i człowieczeństwa. Spokój jest osiągalny, gdy potrafimy przebudzić się trochę bardziej jako jednostki i znacznie bardziej jako gatunek, gdy potrafimy być w pełniejszym wymiarze tymi, którymi w rzeczywistości i tak już jesteśmy, a więc