Niewierni. Vincent V. Severski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Niewierni - Vincent V. Severski страница 28

Niewierni - Vincent V. Severski Czarna Seria

Скачать книгу

może przecież mieć Szajch al-Dżabal.

      – Opowiedz mi teraz o nich… o Czterech Źródłach… Czy są już gotowi? – zaczął profesor, wciąż pozwalając Safirowi trzymać swoją dłoń.

      – Myślę, że są już gotowi, efendi – odpowiedział Karol z ociąganiem.

      – To świetnie. – Profesor pochylił głowę i zamknął oczy.

      – Czas na baję…

      – Sam odbierz od nich przysięgę, synu… Doszedłem do wniosku, że tym razem odstąpimy od zasad. Taka nasza wewnętrzna takijja. – Profesor uśmiechnął się, ale Karol w skupieniu patrzył gdzieś przed siebie. – Staną się naszymi braćmi fidai i nikt nie powinien o nich wiedzieć.

      – Trzeba koniecznie podziękować dai-duatowi Wysokich Gór, efendi – wtrącił Safir. – To wybitny zespół, są wspaniali. Takich braci jeszcze nie mieliśmy…

      – Już się tym zająłem.

      – Od początku zapowiadali się wyjątkowo. Mówiłem ci o tym wcześniej. Dai-duat włożył w nich dużo pracy. Przez ostatnie trzy lata ćwiczyli z niezwykłym zapałem i prawdziwym oddaniem sprawie…

      – To twoja zasługa, synu. Allah nagrodzi cię za wierną służbę.

      – Jestem jego wiernym sługą i wszystkich Braci Czystości, efendi!

      – Podoba mi się, jak mówisz do mnie „efendi”. Wolę to niż „mahdi”… – rzekł profesor i obaj roześmiali się, pierwszy raz tej nocy. – Wciąż są w Warszawie?

      – Od trzech miesięcy ćwiczą i uczą się w pewnej miejscowości na północ od Warszawy, gdzie kupiłem małą posiadłość.

      – Dobrze! Teraz musimy przygotować dla nich zadanie, ale nie będziemy się spieszyć. To musi być coś, co wstrząśnie bezdusznymi ludźmi, wiernymi i niewiernymi, i zmieni ten świat na lepsze. Ich poświęcenie i męczeństwo nie mogą pójść na marne… Musisz jeszcze tylko pilnie załatwić sprawę Abdula. – Profesor wyciągnął swoją dłoń z rąk Karola, pogładził się po policzku i zaczął cicho się modlić.

      Safir również rozpoczął recytację.

      Gdy po kilkunastu minutach skończyli, nie rozmawiali już więcej o Czterech Źródłach. Co będzie dalej, obaj wiedzieli bardzo dobrze. Pokora dla słów i swoboda myśli pozwalały panować nad emocjami. Właśnie dzięki temu bracia mogli przetrwać setki lat i niezauważeni kontynuować swoją misję.

      Resztę nocy spędzili na rozmowie podobnej do tych wszystkich, jakie dotąd prowadzili. Profesor właściwie nie powiedział nic nowego. Ale Karol potrzebował jedynie moralnego i intelektualnego wsparcia swojego przewodnika. Każda rozmowa z Ahmedem dodawała mu sił. Pozwalała jeszcze mocniej wierzyć, że kroczy we właściwym kierunku i że nie jest sam.

      Profesor opowiedział, jak radziecki wywiad próbował wykorzystywać Jemeńczyków do infiltracji mudżahedinów w czasie wojny w Afganistanie.

      – To islam pokonał Rosjan, to my pokonaliśmy w końcu to bezbożne mocarstwo. Stingery i islam! Czyli to, co jest nam teraz najbardziej potrzebne, modernizacja bez gharbzadegi, zachodniego zatrucia. Islam, nowoczesna technologia i nasza bomba demograficzna, potężniejsza niż atom. Spójrz na Bractwo Muzułmańskie, jaką mądrą przeszli ewolucję! To fundamenty rozwoju cywilizacji islamu i w tym kierunku musimy zmierzać. To przyszłość i zwycięstwo! Przyszłość islamu zależy od takich ludzi jak szejk Tarik Ramadan, od internetu, mediów w służbie Allaha. Dlatego Al-Kaida, Ajman, Sajed, Raszid i wielu innych wahabitów musi wypełnić samobójczą misję. – Profesor jasno wykładał swoje racje. – A my, Bracia Czystości, musimy im w tym pomóc. Czyż to, co się teraz dzieje w królestwie Allaha, nie jest sygnałem, że wysłuchał naszych modlitw, że nasza walka służy Bogu i naszym narodom?

      – Allah jest wielki, a Mahomet jest jego prorokiem – wyszeptał Karol i obtarł twarz dłońmi.

      – Nasza walka potrwa jeszcze długo i będzie niebezpieczna, ale widać już świt… Bóg jest wielki! – wyrecytował profesor bez śladu patosu, zwyczajnie, tak jak zawsze.

      Gdzieś z odległego meczetu ostry głos muezina przypomniał, że jest już czwarta nad ranem. Wraz z nim przez szeroko otwarte okno wpłynęła do pokoju fala świeżego, rześkiego powietrza znad morza. Profesor właśnie skończył recytować fragmenty ody Ibrahima al-Jazidżiego – „Ocknijcie się, Arabowie, obudźcie się!” – i sentymentalnie stwierdził, że to motto jego młodości straciło już nieco swój sens. Teraz Algierczyków, Jordańczyków, Egipcjan czy Syryjczyków znów zaczyna łączyć język arabski i jego poezja. Łączy ich nie tylko islam, łączy ich coś więcej – świadomość celu, wolności.

      – „Naszego celu poszukujemy za pomocą miecza, ponieważ to, do czego dążymy, jest w ten sposób lepiej zapewnione” – zakończył profesor cytatem z Al-Jazidżiego i kazał Safirowi iść spać.

      Nie chciał jego pomocy i sprawnie sam przygotował sobie łóżko. Karol położył się na tapczanie w kuchni przy szeroko otwartym oknie.

      Zaczynało już świtać. Nie mógł zasnąć, tak był pobudzony rozmową z profesorem, którego spokojny oddech dochodził z głębi małego mieszkania.

      Po cichu wszedł do pokoju Ahmeda i sięgnął po pierwszą z brzegu książkę. Były to wiersze Hawiego. Przez moment się zawahał, bo nie był pewien, czy jest w nastroju na arabską poezję. Uznał jednak, że to dobry wybór, bo dawno nie czytał wierszy. Kiedy już stamtąd wychodził, dostrzegł na krawędzi inkrustowanego stolika, obok fotela profesora, złożoną na pół, trochę pomiętą białą karteczkę. Zatrzymał się niepewny tego, o czym pomyślał. W końcu wyciągnął rękę, która jakby wbrew jego woli wzięła kartkę.

      Położył się na łóżku. Zaczął obserwować jaśniejące niebo. Po chwili podniósł się i wsunął kartkę do książki Hawiego.

      Przez cały wieczór pamiętał, że musi porozmawiać z profesorem o Zuzie. Był na to przygotowany i potrzebował tego. Może nawet bardziej niż rozmowy o Sajedzie. Odkąd jednak zapytał Ahmeda, czy kochał jego matkę, nie było już miejsca na rozmowę o innej kobiecie.

      Posiedział jeszcze na brzegu łóżka. Próbował zapanować nad oddechem i zmierzył sobie tętno. W końcu postanowił, że pójdzie wykąpać się w morzu. Potem poćwiczy na plaży Shen Tong Jia Chi Fa, raz, a może nawet dwa razy. Wróci do domu, weźmie prysznic i pojedzie z powrotem do Sany. Nie będzie budził profesora.

      Prześpi się w samolocie.

      Jagan nawet nie musiał specjalnie sprawdzać. Mieszkanie było puste, po prostu o tym wiedział. Bez trudu poradził sobie z zamkiem, kiedy Jura Kosow trzymał straż na klatce schodowej. Trwało to może minutę.

      Weszli do środka, nie zapalając światła, i starali się zachowywać możliwie najciszej. Skromnie umeblowane mieszkanie składało się z trzech pokoi, obszernej kuchni, toalety i łazienki. Na pierwszy rzut oka było widać, że jest niezamieszkane, tylko wykorzystywane okazjonalnie.

      Jura sprawdził wszystkie pomieszczenia pod kątem ukrytych

Скачать книгу