Niewierni. Vincent V. Severski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Niewierni - Vincent V. Severski страница 31

Niewierni - Vincent V. Severski Czarna Seria

Скачать книгу

zbójów, ale nie na ludzi Muhamedowa. Co prawda miło jest czasem komuś przywalić, szczególnie jak państwo za to płaci i nie ma kary, tyle że skutek jest z reguły wątpliwej jakości. No, może trochę dyscyplinuje klienta, ale to za mało.

      – A może on przyszedł tylko po ten pistolet? – zapytał Zaricki.

      Jagan już wychodził z pokoju, lecz na ułamek sekundy zatrzymał się w drzwiach i poczuł, jak smokiem wstrząsnął dreszcz. Jakby te słowa go obudziły. Pomyślał z niepokojem, że to, co powiedział Zaricki, może być prawdą, a on o tym zapomniał. Dopiero jego kolorowy smok musiał mu przypomnieć tę prostą prawdę.

      – Może… – rzucił krótko i wyszedł.

      Gdy wrócił, Gruzow wciąż stał za plecami Czeczena i palił papierosa.

      Jagan wziął krzesło, postawił je oparciem w stronę więźnia i usiadł okrakiem. Przez chwilę obserwował Czeczena. Ten uśmiechnął się do niego i puścił oko, po czym splunął mu siarczyście krwią pod nogi.

      – Głupi jesteś, dżygit – skwitował Jagan. – Mówisz, że nawet jak cię zabiję, to nic mi nie powiesz, czy tak? Mógłbym ci teraz pierdyknąć w łeb i musiałbyś go sobie zbierać ze ścian. Ale poczekam. Może się za chwilę okazać, że nie jesteś ze złodziejskiego klanu. Na tę okoliczność będę miał dla ciebie inną propozycję. Pomyślisz… zastanowisz się… wtedy zobaczymy. – Jagan mówił spokojnie, z przekonaniem. – A jak nie… zawsze mogę cię walnąć.

      – Sam się wal! – hardo odpowiedział Czeczen i znów splunął na podłogę.

      – Co ty masz taki ślinotok, dżygit? Plujesz i plujesz. W domu też tak robisz? Plujesz na swoje klepisko? Wieprzowina jesteś niemyta islamska… źle skończysz!

      Czeczen plunął mu teraz w twarz.

      – Wiedziałem, że nie lubisz wieprzowiny – spokojnie powiedział Jagan i starł krwawą plwocinę z czoła. – Teraz ja na ciebie napluję, dobra? – Zaczął charczeć i chrząkać, zbierając ślinę, po czym wydął policzki i z całej siły splunął Czeczenowi w twarz. – Co… nie masz czym się wytrzeć? – zapytał złośliwie. – Obliż się.

      – Chodź, coś mamy – oznajmił podnieconym głosem Zaricki, wchodząc do pokoju.

      – Przepraszam pana na chwilkę. Zaraz wracam – odezwał się Jagan do Czeczena i wstał z krzesła.

      Gdy tylko przestąpił próg sąsiedniego pokoju, zobaczył rozpromienionych Zarickiego i Kosowa.

      – Mamy sporo szczęścia – zaczął Jura. – To Zelimhan Ahmetow!

      – To znaczy… kto? – zapytał Jagan.

      – Weteran z Budionnowska i organizator z Dubrowki…

      – Niemożliwe! – wtrącił podniesionym głosem Jagan. – To po prostu wspaniale! Jednak jest sprawiedliwość na tym świecie!

      – Teraz jest w bandzie Muhamedowa – ciągnął Jura. – Ale nie wiadomo, czym się zajmuje…

      – Wiemy za to, że ma rodzinę… żonę i dwoje dzieci w Dagestanie – dodał Zaricki. – Opiekują się nimi jego brat i ojciec… ukrywają się pod Machaczkałą… wiemy, gdzie są…

      – No to go mamy, bladź! Szejk szejków Ahmetow ma teraz problem. Poważny! Będzie pluł sobie krwią w brodę, że dał się wziąć żywcem. – Jagan i smok nie potrafili opanować radości, a nikt, ani Jura, ani Zaricki, ani Gruzow, nie wiedział, że ma on za Dubrowkę rachunki do wyrównania.

      Jagan podszedł do stołu i wyjął z pudełka złoty pistolet z diamentami. Przez chwilę ważył go na otwartej dłoni, jakby wstydził się zacisnąć dłoń na rękojeści. Uśmiechnął się szczerze po raz pierwszy od wielu miesięcy, choć Zaricki i Kosow tego nie wiedzieli, i schował tetetkę do kieszeni.

      Wszedł do pokoju, gdzie Gruzow stał posłusznie za Czeczenem, tak jak go zostawił kilka minut temu, i dalej palił papierosa.

      – Nie będziesz już pluć? – zapytał Jagan i przysiadł na krześle jak poprzednio.

      – Szkoda mojej krwi na taką sobakę niewierną – wymamrotał Czeczen.

      – No dobrze… nie bądź taki zły… Zelimhanie Ahmedow.

      – Ahmetow – poprawił po chwili Czeczen. – Naucz się, baranie!

      – Posłuchaj, Zelimhanie Ahme… Ahmedow – zaczął niby po przyjacielsku Jagan, a Zaricki i Kosow stanęli w otwartych drzwiach. – Jesteś prawdziwy dżygit. Serio. Szanuję takich bojowników jak ty. – Czeczen podniósł głowę i spojrzał na niego podejrzliwie. – Masz prawo zginąć jak prawdziwy męczennik i jeżeli chcesz, to ci to załatwię…

      – Co ty, Ruski, możesz o tym wiedzieć?

      – Oj, spokojnie, szejku – odparł Jagan i zapytał: – Gdzie byłeś szesnastego lipca dwa tysiące pierwszego roku? – I nie czekając na odpowiedź, oznajmił: – To ja i moi chłopcy wybiliśmy wraże plemię Muhamedowa w górach. Świta ci coś?

      Czeczen jakby wstrzymał oddech i trochę śmiesznie wysunął brodę do przodu. Dla Jagana było oczywiste, że doskonale wie, co się zdarzyło tego dnia. Starszy sierżant Andriej Trubow i smok poczuli się tak dobrze jak jeszcze nigdy dotąd.

      – Teraz popatrz, co zrobię – ciągnął Jagan. – Uwolnię cię! – Podniósł się z krzesła, wyjął nóż i kilkoma szybkimi cięciami oswobodził Czeczena, który nawet nie zdążył się poruszyć, zaskoczony tym, co się stało.

      – Czego ty chcesz? – zapytał po chwili zupełnie normalnie i zaraz dorzucił: – Nie licz na wiele…

      – Dobrze zacząłeś!

      – Czego ty chcesz, Ruski? – Czeczen niepokoił się, wciąż macając językiem zęby.

      – Pamiętasz?

      – Co, kurwa? Co?

      – Jak wtedy, w lipcu dwa tysiące pierwszego, kiedy zrobiliśmy wam kuku, ścigaliście przez cały dzień po górach jednego podoficera Batalionu Specjalnego „Zachód” GRU imienia Matuszki Rossii?

      – Pamiętam, ty ruski chuju. Pamiętam. – Ahmetow wyraźnie się ożywił. – To ty, sobako?

      – Nikt inny… – odparł z uśmiechem Jagan i zajęty rozmową z Czeczenem nawet nie zauważył zdziwionych min swoich towarzyszy.

      – Zdaje się, że miałeś trochę szczęścia… czekaj… sobako… czekaj. Miałeś chyba rozdarty ryj… nie?

      – O tym pogadamy później. Powspominamy stare dobre czasy. – Jagan zreflektował się, że Zaricki przysłuchuje się tej rozmowie z coraz większym zdziwieniem.

      – Czego chcesz? – Czeczen rozcierał ręce i wciąż sprawdzał językiem, czy ząb jeszcze się trzyma.

      – Okej, waleczny synu Iczkerii! – zaczął Jagan. – Jesteś dżygit i masz charakter,

Скачать книгу