Wieczny odpoczynek. Aleksandra Marinina

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wieczny odpoczynek - Aleksandra Marinina страница 4

Wieczny odpoczynek - Aleksandra Marinina Anastazja Kamieńska

Скачать книгу

oczywiście, wykorzystujesz moją bezinteresowność. W porządku, słuchaj. Aleksander Barsukow, rok urodzenia siedemdziesiąty ósmy, student drugiego roku Moskiewskiego Instytutu Prawa naszego kochanego MWD, został znaleziony martwy niedaleko własnego domu w piątkowy wieczór. Dzisiaj mamy już wtorek, ale informacji rzucających światło na sprawę praktycznie brak. Chłopak mieszkał z rodzicami, rodzina jest przyzwoita i spokojna, nikt jednak nie wie, gdzie był w piątek i skąd wracał. Nawiasem mówiąc, syn twojego ulubionego generała dobrze go znał.

      – Wiem. Mów dalej.

      – Maksim Zatoczny zeznał, że Barsukow był w piątek na uczelni i nie opuścił żadnych zajęć. Zajęcia drugiego roku odbywają się po południu…

      – Wiem – znowu przerwała mu Nastia. – Kończą się koło siódmej wieczorem.

      – A niech cię. – Korotkow machnął ręką strapiony. – Pracować z tobą to żadna przyjemność. Ja ci opowiadam wszystko jak głupiec, a ty już o tym wiesz. Po co w takim razie pytasz?

      – Paru rzeczy nie wiem. Na przykład gdzie znaleziono zwłoki i jak chłopak zginął.

      – Ktoś go zastrzelił. Teraz to najłatwiejszy sposób, broni jest w bród, nikomu nie żal wyrzucić pistoletu, zawszy można zdobyć nowy. Barsukow został zabity koło przystanku autobusowego między pierwszą a drugą w nocy. Przyjechał autobusem ze stacji metra, wracał do domu. Znaleźliśmy kierowcę autobusu, który go sobie przypomniał, bo pasażerów miał niewielu, dosłownie parę osób, a chłopak był w mundurze. Dziesięć po pierwszej autobus zatrzymał się na przystanku, Barsukow wysiadł, ale nie poszedł do domu. Za kwadrans druga znalazł go mężczyzna wracający samochodem. Taka to, Nastiu Pawłowna, prosta historyjka.

      – Mówisz, że był w mundurze? W takim razie ktoś mógł go wziąć za milicjanta, prawda? Abstrakcyjnego, a nie konkretnego Saszę Barsukowa.

      – Owszem – przyznał Korotkow, energicznie przeżuwając ostatnie kęsy szaszłyka. – Ktoś, kto ukrywa się przed milicją, mógł go zauważyć i uznać, że milicjant zjawił się po jego duszę. Niewykluczone, że Barsukow zobaczył coś, wtrącił się, uznając to za milicyjny obowiązek, i zarobił kulkę. Mógł też trafić na świra, który nienawidzi gliniarzy i marzy, żeby wybić do nogi nasze plemię. Nie ma sensu gdybać, trzeba brać się do roboty.

      – To prawda. – Nastia z westchnieniem wstała, myśląc ze smutkiem, że czeka ją kolejny bohaterski wyczyn: musi dotrzeć do willi i wdrapać się na drugie piętro. – Chodźmy, mój ty słoneczny promyczku.

      – Już wiesz dokąd? – Korotkow drgnął.

      – Dokąd, dokąd… Do biura. Przejrzymy materiały dotyczące dziadka dziewczyny Saszy. A o ósmej powinien się zjawić Zatoczny junior.

      Wyszli z restauracji i wolno ruszyli w stronę jasnozielonego budynku.

      – Na co liczysz z młodym Zatocznym, Asiu? – zapytał Korotkow. – Rozmawiałem z nim dwukrotnie, w niedzielę i wczoraj, w poniedziałek. Powiedział wszystko, co wie. Spotkałem się też z dziewczyną, Lerą Niemczinową. Nie ma pojęcia, dokąd Barsukow pojechał po zajęciach na uczelni w piątek.

      – A ty jej oczywiście uwierzyłeś. – Nastia uśmiechnęła się lekko.

      – Ty też uwierzysz, gdy ją zobaczysz. Nawiasem mówiąc, nie rób ze mnie kretyna, który nie pomyślał o dziadku kryminaliście. Od razu poruszyłem ten temat z Lerą. I wiesz, co mi powiedziała?

      – Domyślam się. Że Sasza w ogóle nie zna jej dziadka. Albo zna tylko z widzenia. W każdym razie obaj nie utrzymywali ze sobą żadnych kontaktów. Zgadza się?

      – Masz głowę nie od parady, Aśka, ale nawet ty nie zawsze wszystko przewidzisz. Jak chcesz wiedzieć, Lera powiedziała, że Sasza starał się unikać jej dziadka, rzucał tylko krótkie „dzień dobry”, „do widzenia” i w ogóle z nim nie rozmawiał. Dziadek jednak polubił młodego mężczyznę, więc na okrągło dawał wnuczce do zrozumienia, że ma dobrego i przyzwoitego chłopaka. Innymi słowy, dziadek kryminalista okazywał życzliwość Saszy i traktował go jak odpowiednią partię dla swojej ukochanej wnuczki. Czujesz, czym to pachnie? Odkąd to człowiek, którego parszywe psy zapuszkowały na dwanaście lat, marzy o tym, żeby jeden z nich wszedł do jego rodziny?

      – Pewnie odkąd zaczął się interesować parszywymi psami. Rozmawiałeś z dziadkiem?

      – Jeszcze nie, zostawiłem go sobie na deser. Na razie ograniczam się do wnuczki.

      – Słusznie – przytaknęła Nastia. – Jeżeli dziadek nie ma z tym nic wspólnego, to nigdzie się nie ulotni, a jeżeli jest zamieszany, pośpiech może go spłoszyć. Ponieważ wnuczka zapewnia, że dziadek nie kontaktował się z Barsukowem, nie masz żadnych podstaw, by sądzić, że facet zna powody zabójstwa.

      Pchnęła masywne drzwi prowadzące do willi i zaczęła wolno wspinać się po stopniach.

      – Ciężko? – zapytał Korotkow z żartobliwym współczuciem. – Na Pietrowce jeździłaś windą.

      Tak, jeszcze przez jakiś czas będzie musiała pomęczyć się z tą chorobą: porównywać i tęsknić. Co pięć minut pod byle pretekstem przypominała sobie, jak to było albo wyglądało na Pietrowce. W końcu dziesięć lat, a nawet trochę ponad, to nie w kij dmuchał. Wszystko tam jest swojskie i miłe sercu, a tutaj…

***

      Każdy nowy dzień w życiu osiemnastoletniej Lery Niemczinowej do obrzydzenia przypominał poprzedni. Pobudka o siódmej, o ósmej wyjście do instytutu medycznego, o dziewiątej zaczynały się zajęcia, o czwartej Lera wracała do domu. Nie lubiła siedzieć w czytelni, więc wypożyczała książki i przygotowywała się do seminariów i egzaminów w domu. Wyjątek stanowiło prosektorium, gdzie chodziła wieczorami. Koledzy z roku uważali ją za domatorkę, która nie bierze udziału we wspólnych rozrywkach i wyprawach do barów, nie wybiera się też na imprezy do osób, które mają wolną chatę. Gdyby jednak Lerę zapytać, czy kocha swój dom, odpowiedź mogłaby się wydać dziwna. Można nawet powiedzieć, że niedorzeczna.

      Lera Niemczinowa kochała swój dom, a jednocześnie go nienawidziła. Kochała, bo było to mieszkanie, w którym spędziła dzieciństwo z ubóstwianymi rodzicami. Kiedyś była tutaj szczęśliwa. W pokoju stał fortepian taty, na półkach leżały jego nuty i płyty znanych w tamtych latach piosenkarzy, którzy wykonywali jego utwory. Ściany w pokoiku dziewczyny były obwieszone starymi plakatami koncertowymi, na nich zaś olbrzymimi literami czernił się napis: GIENNADIJ NIEMCZINOW. Dopiero niedawno obok licznych portretów ojca zaczęły się pojawiać zdjęcia i plakaty innego mężczyzny. Wzeszła gwiazda piosenkarza Igora Wildanowa, którego Lera uwielbiała choćby za to, że był jedyną osobą w Rosji i w ogóle na całym świecie, która do tej pory wykonywała pieśni jej ojca. Wildanow miał bez wątpienia talent, ale Lera raczej nie potrafiła ocenić skali jego zdolności, bo widziała i wiedziała tylko jedno: Igor był nieziemsko piękny, wyglądał jak książę z jej dziecięcych snów, w dodatku pamiętał i cenił twórczość Giennadija Niemczinowa. Cała reszta się nie liczyła. Mógł nie mieć głosu, a nawet słuchu, mógł się okazać miernym wykonawcą – Lera nawet by tego nie zauważyła, bo książę dziecięcych i dziewiczych marzeń śpiewał pieśni skomponowane przez jej ojca, tym

Скачать книгу