Matki i córki. Ałbena Grabowska
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Matki i córki - Ałbena Grabowska страница 3
– Te pingwiny umierają, widzisz? – zagadnęłam.
– Skąd ten pomysł, głupie dziecko? – odpowiedziałam w jej imieniu.
Ona by tak powiedziała. No, może nie dodałaby „głupie”. A może tak.
– A stąd, że wody są zanieczyszczone – powtórzyłam za lektorką. – Rokrocznie giną tysiące pingwinów. Głównie śmierć spotyka je z powodu braku pożywienia, ryb jest bowiem w tych stronach coraz mniej… Ale umierają też po połknięciu plastiku lub po uwięzieniu w nim…
Ostatnie zdanie wypadło niezręcznie, gdyż nie pamiętałam, jak określiła to lektorka. Prababcia wyglądała na zmieszaną. Chyba była wrażliwa. Każdy by się wzruszył. Szczególnie widok małego pingwinka, który umrze z głodu, bo jego rodzice zaczepili się o plastikowe beczki wyrzucone do oceanu i utopili, tak mnie poruszył, że zapomniałam o śmierci prababci. Właściwie miałyśmy remis. Nie żyła ona i nie żyli rodzice pingwinka. Zaraz i pingwinek powiększy grono umarłych. Biorąc pod uwagę, że należało pojechać na Półwysep Antarktyczny, aby film nakręcić, wrócić (z Antarktydy jest daleko), zawieźć rolkę do wysokiego gmachu z napisem „Telewizja Polska”, poczekać na emisję… Pingwinek już na pewno nie żył. Zdałam sobie sprawę, że prababcia go przeżyła. Rozzłościło mnie to.
– Dlaczego nie chodzisz nigdy na spacery, a oglądasz przyrodę w telewizji? – spytałam złośliwie.
– Teraz będę się przechadzała wśród niebieskich łanów – odpowiedziała prababcia.
– Zabiłaś mojego ojca. Sądzisz, że pójdziesz do nieba?
– Nie zabiłam – odpowiedziała szybko. – Nie jego…
To mnie zastanowiło. Długo później analizowałam tę propagację swojej podświadomości. Ojca nie zabiła. Nie jego. Zatem kogo?
Babcia wróciła pierwsza i zastała mnie koło prababci. Trochę to trwało, zanim pojęła, że nie ma już matki. Krzątała się i gadała coś w stylu: tak sobie siedzicie, oglądacie, bardzo dobrze, zaraz zrobię obiad. Lila, mam nadzieję, że nie jesteś bardzo głodna. No spóźniłam się, bo ta Danka… Z tą Danką to jest naprawdę kłopot. Syna ma jednego, wyjechał na saksy i ona, ta Danka, myślała, że pieniądze do domu będzie przysyłał. Słyszysz, mamo? Wiesz, kogo mi to przypomina? Darmozjad i kompletnie nieodpowiedzialny młody człowiek. Nie dość, że nie przysyła, to jeszcze jej grosiny zabiera i ona musi mu posyłać. Albo kłamie, że ma pracę, albo na dziw… kobietę ma jakąś, czy co. Dziewczynę może. I nie wiem, czy dobrze zrobiłam, mamo, wiesz, jaka Danka jest, ale kazałam jej przestać mu pieniądze posyłać. Wyobraź sobie, że ona mnie chciała łańcuszek złoty sprzedać, żeby mu dolary kupować. No cóż za pomysł. Mamo, mamo?
Babcia podeszła do nas, ale tak, że widziała jedynie moją twarz, a prababci tylko bok.
– Co wy tak siedzicie, Lilu, co?
– Oglądamy sobie film o pingwinach – powiedziałam. – Od zanieczyszczeń to tylko ja oglądam, a prababcia już nie…
To było bezczelne, ale babcia nie zwróciła na moje słowa najmniejszej uwagi, tylko podeszła do swojej matki, a potem pobiegła do mojej matki. I się zaczęło. Odsunęły mnie, przytuliwszy pierwej, i zaczęły lamentować, krzyczeć „mamusiu”, „babusiu” i płakać, jakby prababcia nie żyła dokładnie stu lat. Osobiście uważałam, że po pierwsze, pięknego wieku dożyła, a po drugie, śmierć miała dobrą. Ksiądz na religii mówił o tym, przy zbieraniu serduszek na dziewięć pierwszych piątków miesiąca. Zebrałam wszystkie, bo chciałam, żeby moja śmierć była dobra. Ksiądz wprawdzie mówił, że dobra śmierć to taka po spowiedzi i komunii, ale ja wiedziałam swoje. Dobra śmierć to taka, która nie boli. Prababci nie bolało.
– Idź, Lilu, do siebie, pomódl się za duszę babci. – Obie mnie popychały, chociaż ja się nie bałam, prababcia wyglądała bowiem jak żywa. Wtedy po raz pierwszy zrozumiałam, że są tacy ludzie, którzy po śmierci wyglądają jak żywi, są wiecznie żywi i będą nawiedzać żywych. Ponownie przypomniał mi się martwy ojciec, którego nie mogłam pamiętać. Wtedy zrobiło mi się smutno. Poszłam jednak do pokoju, położyłam się na haftowanej kapie i wzięłam do ręki Witaj, Karolciu. Może to nie była stosowna lektura na takie popołudnie, ale po pierwsze, pozwalała przytłumić głód (obiadu już się nie doczekałam), po drugie, zagłuszyć krzyki „zostałam bez mateńki mojej”. Gdybym miała wtedy błękitną kredkę, tobym prababci narysowała elegancką trumnę. Ucieszyłaby się.
Babcia zmarła miesiąc później. Nie miała dobrej śmierci. Może nie odbyła dziewięciu pierwszych piątków miesiąca? Nie zasnęła w Panu, tylko udusiła się w paroksyzmach rzężeń. Też przy mnie. Niestety. Robiła mi sweter na drutach, przecież nic ładnego nie można było dostać, a ja jadłam na podwieczorek ciasto z czekolady czekoladopodobnej na jednym kryzysowym jajku. Odłożyła druty, zrobiła taką dziwną minę i zaczęło się. Kilka minut, które wydawały mi się wiecznością, trzymała się za szyję, wybałuszała oczy, wystawiała język, świszczała… Wreszcie znieruchomiała, a ja dojadłam w spokoju ciasto, zerkając na zamknięte drzwi pokoju mamy, za którymi znów stukała na maszynie, ponieważ wzięła prace zlecone na święta.
Z babcią też chciałam porozmawiać, ale nie wiedziałam, od czego zacząć. Nie chciałam tak od razu o ojcu, jeszcze by się przebudziła. Nie byłam pewna, czy całkiem umarła.
– Dlaczego zabiłyście tatę? – spytałam tradycyjnie, kiedy stukanie ucichło i przestraszyłam się, że już niczego się nie dowiem.
– Taty nie zabiłam – powiedziała, i to znów mnie zastanowiło.
Miałam już pewność, że kogoś zabiły. Nie ojca, ale niewątpliwie kogoś zabiły, skoro po śmierci przyznają się do tego.
– A kogo? – zapytałam.
– Nie twoja sprawa, głupie dziecko – odpowiedziała.
Wiem, że mam rację. Już ja się wszystkiego dowiem. Drzwi otworzyły się i do pokoju weszła matka z całym plikiem kartek w ręku. Na widok martwej babci upuściła je wszystkie. Rozsypały się na podłogę. Nie wiedziałam, czy od razu pomóc jej zbierać czy dopiero za chwilę.
– Czy ponumerowałaś kartki? – spytałam roztropnie, dobre i bystre dziecko.
– Nie mam już mateńki – wyszeptała i usiadła daleko od nas, na kanapie. Zakryła twarz rękoma i zaczęła przeraźliwie płakać. Ja zjadłam ostatni okruszek, bo już wiedziałam, że w takie dni jedzenia nie będzie, co najwyżej kolacja, i to też sucha, i zaczęłam zbierać rozsypane kartki. Z zadowoleniem zauważyłam, że strony są jednak ponumerowane. Musiała zrobić to mimowolnie. Nie wiedziała przecież, że babcia umrze i praca zlecona się rozsypie. Wtedy po raz pierwszy uzmysłowiłam sobie istnienie podświadomości.
Przyjechał lekarz z pogotowia ratunkowego. Bardzo chciałam opowiedzieć o tych rzężeniach babci, ale nikogo to nie interesowało.
– Babcia wyglądała, jakby ją otruli – oznajmiłam czystym głosem. – Niczym Królewna