Matki i córki. Ałbena Grabowska

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Matki i córki - Ałbena Grabowska страница 4

Matki i córki - Ałbena Grabowska

Скачать книгу

też go nie ruszyło. Dziś zastanawiam się, czemu nie zwrócił uwagi na moje słowa. Przecież mówiłam o potencjalnym morderstwie.

      – Twoja babcia miała zawał serca – wyjaśnił w końcu, przystawił pieczątkę i wstał. – Tak wygląda człowiek z zawałem serca.

      Tak wygląda człowiek, którego otruli. Już ja swoje wiedziałam. Dokonałam kolejnego odkrycia. Jeśli ktoś nie jest zainteresowany, to możesz mu wciskać brylanty, a i tak nie spojrzy.

      – Lilu… – Matka objęła mnie po wyjściu lekarza. – Zostałyśmy same.

      Nie zostałyśmy same. Obok siedziała babcia patrząca na nas groźnie. Swetra pewnie mama mi nie dokończy, trudno. I tak mi się nie podobał. Granatowy, co któryś rządek miał odwrócony ścieg. Nie był ani ładny, ani miły w dotyku.

      – Nie zostałyśmy same – powiedziałam do matki. – One nigdy nie odejdą.

      Znów mnie objęła. Źle mnie zrozumiała. Nie chodziło mi o to, że będziemy o nich pamiętać, tylko że kobiety w naszej rodzinie nie umierają. Przeciwnie. Babcia i prababcia to dopiero teraz zaczną się panoszyć. W życiu się od nich nie uwolnimy. Niestety.

      Mama zdawała się nie dostrzegać, że babcia i prababcia wciąż żyją. Co więcej, ignorowała ewidentne dowody na istnienie życia pośmiertnego. Zdjęcia, które zmieniły samoistnie miejsce, po prostu przesuwała. Obrazy, które się krzywiły, poprawiała. Czyniła to automatycznie, niestrudzenie, jakby nie widząc, że babcia lub prababcia (posądzam raczej prababcię, ona nie lubiła surowej zimowej grafiki) przekrzywią je, gdy tylko odwrócimy oczy. Po powrocie ze szkoły zastawałam dom w ruinie (jak by powiedziała babcia). Fotel był ustawiony naprzeciwko telewizora, ulubione szale spoczywały na kanapie, w zasięgu starczych rąk. Zdarzało się, że z szafki wychodził sok malinowy i nalewał się do ulubionych kubeczków w sikorki. Te kubeczki przywędrowały ponoć z Rosji, gdzie prababcia przebywała w bliżej mi nieznanych okolicznościach.

      – Mamo, babcia nabałaganiła – żaliłam się.

      – Nie pleć bzdur – mówiła matka i chowała, poprawiała, wyrównywała.

      Musiała mi jednak wierzyć, bo nigdy, przenigdy nie powiedziała, że to ja jestem sprawczynią tych zajść. Nie inaczej się działo, kiedy zostawałyśmy same w domu. W owych czasach, gdy byłam mała, istniało jeszcze coś takiego jak długie zimowe wieczory. Zdarzały się głównie jesienią i zimą i polegały na tym, że czas się dłużył. W obecnych czasach już ich nie ma. Zniknęły z kalendarza w czarnych dziurach portali społecznościowych. Obawiam się, że bezpowrotnie.

      W jeden z takich wieczorów, a tego dnia przypadała akurat miesięcznica śmierci babci, bodajże siódma, światło zaczęło gasnąć i zapalać się, w szafie skrzypiało, w podłodze dudniło. Wreszcie drzwi się otworzyły i uderzyły w ścianę.

      – Babcia! – wykrzyknęłam.

      – Elektrownia – powiedziała matka.

      – Prababcia! – próbowałam.

      – Przeciąg – westchnęła.

      Popłakałam się. Nie ze strachu, ale z niemocy. Czemu one nam to robiły? Czemu ona mnie to robiła?

      – Nie płacz, skarbie. – Matka znowu źle odczytała moje uczucia. – Babcia i prababcia są w lepszym świecie. Patrzą na nas z góry i nie chciałyby, żebyśmy płakały.

      Po czym sama odłożyła druty (mój sweter, który usiłowała dokończyć, ale nigdy tego nie zrobiła) i popłakała się, ale już na inszą intencję.

      – Mateńko – chlipnęła. – Co my teraz zrobimy?

      Prababcia lub babcia (raczej babcia, prababcia tego nie cierpiała) trzasnęła drzwiami, ale ja już nic nie mówiłam. I tak nikt mi nie wierzył. Z czasem tych trzaśnięć było coraz mniej, co absolutnie nie znaczy, że prababcia i babcia zostawiły nas w spokoju. Raczej przeniosły się do kuchni i zajęły przestawianiem kubków oraz przesypywaniem pieprzu do solniczki i soli do pieprzniczki.

      – Może pójdziemy na grób zapalić im świeczkę? – zasugerowałam.

      Lubiłam cmentarze, tam przynajmniej babcia i prababcia były przytłoczone przez inne martwe ciała. Musiały się liczyć z sąsiednimi umarlakami, więc nie mogły robić nam numerów. I nie robiły. Nie gasiły świeczek, nawet na wietrze, nie dawały głupich znaków. Trzymały gardę zupełnie martwe. Jak przyzwoite kobiety. To moja kolejna refleksja życiowa. Umarły liczy się tylko z innymi martwymi. A żywi boją się umarłych bardziej niż żywych. Zaskakujące.

      – Lilu, jest wieczór… – zdumiała się matka. – Chcesz teraz iść na cmentarz?

      No tak. Zapadł wieczór. W telewizji leciał ulubiony serial babci, na innym kanale w tym samym czasie ulubiony program prababci. Za życia kłóciły się, która obejrzy swoje. To dlatego tak stukały i pukały. Chciałam powiedzieć o tym mamie, ale patrzyła w przestrzeń, a wtedy lepiej było nie zaczynać z nią poważnych dyskusji.

      – Może w najbliższą niedzielę? – Uśmiechnęła się przez łzy.

      W niedzielę to już nie będzie to samo. Zwłaszcza rankiem. Kiwnęłam jednak głową.

      Doczesne ochędóstwo babci i prababci także stanowiło problem, którego matka nie widziała. W domu stały trzy szafy. A właściwie dwie, tylko jedna – na całą ścianę. Tę właśnie zajmowały babcia z prababcią, a małą, w korytarzu – ja i mama. Po śmierci prababci nic nie zostało z tej szafy wyjęte i oddane, podobnie po śmierci babci. Zastanawiałam się czemu. Czy nie trzeba by oddać wszystkich rzeczy do jakiegoś zakładu opieki społecznej?

      – Jaki zakład opieki społecznej potrzebuje ubrań twoich babć? – mruknęła matka, kiedy ją o to spytałam.

      – Tak się robi, żeby pożegnać się ze zmarłymi – powiedziałam.

      – Nie pyskuj. – Mama popatrzyła na mnie przeciągle.

      Nie pyskowałam, chociaż wtedy zrozumiałam, że chociaż masz rację, ale nie jest to wygodna racja, dorośli twierdzą, że jesteś bezczelna.

      – Nie pyskuję – powiedziałam poważnie. – Trzeba oddać rzeczy babci i prababci. One by tego chciały.

      Guzik prawda. Nie miałam pojęcia, czy by tego chciały. Po czyjejś śmierci zazwyczaj mówimy, że umarły patrzy z góry albo chciałby tego czy tamtego. Nam, żywym, to pasuje, martwi nie są w stanie się bronić. Nie mogą zaprotestować, jeśli karczujemy ich ulubiony ogród, twierdząc, że oni by tak chcieli. Nie mogą zaprzeczyć słowom „nie rób tego, oni na pewno by tego nie chcieli”. Są bezsilni wobec naszego „babcia chciałaby, żebyśmy się cieszyły”. Moja babcia i prababcia nie umarły, dlatego ani się nie broniły, ani nie protestowały. Przeciwnie. Obie sobie siadły na fotelikach (poznałam to po szalu babci, który zawędrował na podłokietnik) i patrzyły, jak mama męczy się z zawartością ich szafy. Bo ona w końcu się na to zdecydowała.

      – Pomożesz mi, Lilu? – spytała zrezygnowana.

      Najwyraźniej

Скачать книгу