To będą piękne święta. Karolina Wilczyńska
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу To będą piękne święta - Karolina Wilczyńska страница 8
– Pachnie dobrze – ocenił.
– Ryby masz? – zapytała matka, ocierając pot z czoła wierzchem dłoni.
– Pewnie, że mam. Prosto ze stawów, świeżutkie. – Postawił na środku stołu sadzyk wypełniony karpiami. – Będzie z piętnaście – poinformował. – Każdy waży około kilograma, bo takie są najlepsze.
– Ale po co mi tu żywe przyniosłeś? – Matka natychmiast się zdenerwowała. – Zabierz je ze stołu, bo tu zaraz ciasto będę zagniatała.
– Za chwilę oprawię, tylko się trochę zagrzeję.
Zofia wiedziała, że musi się pospieszyć. Jeszcze nie skończyła kroić grzybów, a przecież obieranie ryb było jej obowiązkiem. Potem usmaży je mama, bo umiała to robić najlepiej. Wszyscy chwalili, że są chrupiące i naprawdę pyszne.
– Dziewczyny, a wy co tak stoicie? – przywołała je do porządku matka. – Półmiski trzeba przetrzeć, cebulę do śledzi pokroić – komenderowała. – A kapusta do farszu gdzie?
– Jak będę dorosła, to będę wszystko kupować gotowe – powiedziała młodsza z córek. – Po co się tak męczyć…
– O, widzisz ją! – Ojciec zmarszczył brwi. – Jaka dama! Może jeszcze służącą sobie najmiesz, co?
– A najmę! – odpowiedziała zadziornie dziewczyna.
– Dziecko, a gdzie ty takie rzeczy gotowe widziałaś. – Matka pokręciła głową. – I jak by to wyglądało! Najważniejszy posiłek w roku trzeba samemu przygotować.
Ojciec pokiwał głową na znak, że zgadza się z żoną.
– Tradycja to święta rzecz – podsumował.
Zofia zauważyła, że siostra mruknęła coś pod nosem, ale nie odważyła się głośno przeciwstawić. Chociaż po jej minie widać było, że pozostała przy swoim zdaniu.
– Wystarczy tych grzybów? – zapytała Zofia, żeby zmienić temat. – Bo mnie się widzi, że już więcej nie trzeba.
– Jak skończyłaś, to teraz kapustę krój – odparła matka. – A ty już idź z tymi rybami – zwróciła się do męża. – Bo nas w tej kuchni pasterka zastanie.
Zofia znała ten scenariusz na pamięć. Powtarzał się każdego roku. Te same zdania padały o tej samej porze. I w każdą Wigilię matka denerwowała się, że nie zdążą wszystkiego przygotować na czas. A jednak zawsze się udawało.
Zasiadały do stołu zmęczone, ale Zofia czuła satysfakcję, gdy patrzyła na biały, sztywno wykrochmalony obrus i pełne jedzenia półmiski. A widok opłatka leżącego na talerzyku wyłożonym haftowaną serwetką zawsze ją wzruszał.
– Kompot przynieście z przedsionka, już na pewno wystygł. – To polecenie oznaczało koniec przygotowań.
Może dlatego zapach owocowego suszu zawsze potem kojarzył jej się z ulgą i odpoczynkiem?
– Idźcie się przebrać, bo goście zaraz będą. – Matka usiadła na taborecie i odgarnęła z czoła mokry od potu kosmyk włosów.
Zofia widziała, że patrzy z dumą na nakryty stół. W rogu pokoju stała ogromna choinka, którą ojciec przyniósł poprzedniego dnia. Drzewko ustroiła siostra Zofii, bo najlepiej umiała to zrobić.
– Przynajmniej do czegoś się przyda to twoje zamiłowanie do świecidełek – powiedział kiedyś ojciec i tak już zostało.
Krysia nie protestowała, bo wieszanie bombek i łańcuchów było jej zdaniem dużo lepsze niż mieszanie w garnkach.
Dziewczyny wróciły do swojego pokoju i obie opadły na łóżka. Po tylu godzinach stania marzyły tylko o tym, żeby choć chwilę odpocząć.
– Udało się! – Zofia oparła bolące nogi o wysoki zanóżek drewnianego łóżka.
– Ja mam dość! – powiedziała siostra. Podłożyła ręce pod głowę i przymknęła oczy.
– Tylko nie zasypiaj. – Zofia zerknęła na nią czujnie.
– Przecież nie śpię. Rozmyślam sobie tylko.
– A o czym? – zainteresowała się Zofia, bo naprawdę lubiła opowieści swojej siostry.
Będzie mi ich brakowało, kiedy się wyprowadzę – pomyślała. – To przecież już za kilka miesięcy…
– O tym, jak by to było, gdybyśmy wyjechali na święta gdzieś daleko od tej kuchni, wszystkich ciotek i wujków, od skrobania karpi i lepienia pierogów… – Rozmarzyła się. – Spalibyśmy do południa, a potem można byłoby iść na spacer. A wieczerzę podano by nam na pięknych półmiskach…
– Spacer przecież będzie – zauważyła Zofia. – Pójdziemy na pasterkę.
– Zośka, jak ty coś powiesz! – Dziewczyna zezłościła się. – A co to za spacer? Do kościoła i z powrotem. Też mi atrakcja!
– Ja tam lubię – upierała się Zofia. – Kościół w nocy wygląda tak ładnie. I wszyscy śpiewają kolędy…
– I masz sople pod nosem – dodała siostra. – Bo jest tak zimno, że nawet myśli zamarzają.
Zofia nie odpowiedziała, nie chciała się kłócić. Marzenia dziewczyny wybiegały daleko poza Borową i Jagodno, dobrze o tym wiedziała. Jednak jej samej w zupełności wystarczało to, co miała. I wcale nie tęskniła za czymś innym.
Leżały w ciszy i każda z nich wiedziała, że to ostatnie spokojne chwile tego dnia. Zaraz w domu zrobi się ciasno i gwarno, a one będą musiały pomagać przy wymianie nakryć, zmywaniu i podawaniu kolejnych potraw.
– Znowu będą zadawać te same pytania. – Zofia usłyszała westchnienie siostry i uśmiechnęła się, bo obie myślały o tym samym.
– No to odpowiesz – stwierdziła.
– Pewnie, z dziesięć razy o tym, że żaden chłopiec mi się nie podoba, potem sześć razy, że w szkole wszystko w porządku. A wuj Józek będzie mnie szczypał w policzek i mówił, że wyrosłam. Co za koszmar! Ciebie już się chociaż nie czepiają, bo po zaręczynach jesteś.
– Przeżyjemy – pocieszyła ją Zofia. – To tylko kilka godzin. A teraz już chyba pora się szykować – uznała.
Jakby na zawołanie drzwi otworzyły się i stanęła w nich matka.
– Jeszcze nie jesteście gotowe? Że też was zawsze trzeba pilnować! Przecież już najwyższa pora. Wiecie, że Staśkowie zawsze są wcześniej.
– W pięć minut się zbierzemy – obiecała