Ostatni, który umrze. Tess Gerritsen
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ostatni, który umrze - Tess Gerritsen страница 14
Zabijanie jest łatwe. Trzeba tylko mieć dostęp do ofiary i odpowiednie narzędzie – kulę, nóż albo semteks. I jeśli dobrze wszystko zaplanujesz, nie musisz zacierać śladów. Ale usunięcie kogoś takiego jak Ikar, który żyje i stawia opór, a przy tym otacza się rodziną i ochroniarzami, to o wiele delikatniejsza sprawa.
Dlatego w czerwcu większość czasu poświęciliśmy na obserwację, rekonesans i próbne działania. Zajmowało nam to długie godziny, siedem dni w tygodniu, ale nikt się nie skarżył. Bo i z jakiego powodu? Mieliśmy wygodny hotel, pokrywano wszelkie koszty. A pod koniec dnia zawsze było dużo alkoholu. Nie jakiegoś sikacza, lecz dobrego włoskiego wina. Zważywszy na zadanie, które mieliśmy wykonać, uważaliśmy, że zasługujemy na wszystko co najlepsze.
Gdy dostaliśmy wiadomość od naszego miejscowego łącznika, był czwartek. Pracował jako kelner w restauracji La Nonna i tego wieczoru zarezerwowano tam na kolację dwa sąsiednie stoliki. Jeden dla czterech osób, drugi dla dwóch. Zamówiono wino Brunello di Montalcino, które miały zostać otwarte natychmiast po zjawieniu się gości, aby pooddychało jak należy. Łącznik nie miał wątpliwości, dla kogo te stoliki zarezerwowano.
Przyjechali dwoma samochodami, jeden za drugim. W czarnym BMW siedzieli dwaj ochroniarze. Srebrne volvo prowadził Ikar. Było to jedno z jego dziwactw: zawsze chciał siedzieć za kierownicą, wszystko kontrolować. Oba samochody zaparkowały po drugiej stronie ulicy dokładnie naprzeciwko restauracji La Nonna, aby podczas kolacji były na widoku. Zajmowałem już swoje stanowisko, siedząc w ogródku pobliskiej kafejki i popijając espresso. Mogłem stamtąd obserwować spektakl, który zaraz miał się rozpocząć.
Zobaczyłem ochroniarzy, którzy pierwsi wysiedli z BMW i przyglądali się, jak Ikar wysiada z volvo. Zawsze prowadził volvo, co stanowiło mało ekscytujący wybór dla człowieka, który mógł pozwolić sobie na całą flotyllę maserati. Otworzył tylne drzwi i wysiadł mały Carlo, jego młodszy syn. To między innymi w trosce o niego Ikar wybrał tak bezpieczny samochód. Ośmioletni Carlo miał duże ciemne oczy i niesforne włosy, jak jego matka. Chłopcu poluzowało się sznurowadło i Ikar pochylił się, by je zawiązać.
W tym momencie Carlo mnie zauważył. Spojrzał mi w oczy tak przenikliwie, że spanikowałem. On wie, pomyślałem. Wie, co się zaraz stanie. Nie miałem dzieci, podobnie jak nikt z naszej ekipy, stanowiły więc dla nas zagadkę. Były jak mali kosmici, nieukształtowane istoty, które można ignorować. Ale oczy Carla, świetliste i mądre, sprawiły, że nagle straciłem pewność siebie i nie potrafiłem usprawiedliwić tego, co mieliśmy zrobić jego ojcu.
Ikar wyprostował się, wziął Carla za rękę i przeprowadził żonę i starszego syna przez ulicę, na kolację do restauracji La Nonna.
Znów zacząłem oddychać.
Nasza ekipa wkroczyła do akcji.
Pojawiła się młoda kobieta, pchając wózek z niemowlęciem ukrytym pod warstwami kocyków. Nagle dziecko zaczęło kwilić. Kobieta przystanęła, by je uspokoić. Tylko ja byłem na tyle blisko, by zauważyć, jak przebija oponę samochodu ochroniarzy. Dziecko zamilkło i kobieta poszła dalej.
W tym momencie w La Nonna nalewano wino, dwaj mali chłopcy nawijali na widelce spaghetti, a z kuchni wynoszono półmiski z cielęciną, jagnięciną i wieprzowiną.
Na ulicy miały się za chwilę zatrzasnąć szczęki wnyków. Wszystko przebiegało zgodnie z planem.
Ale ja wciąż widziałem spojrzenie małego Carla. Przenikało w głąb mojej piersi i ściskało za serce. Kiedy ma się tak silne przeczucie, nigdy nie należy go ignorować.
Żałuję, że to zrobiłem.
Rozdział siódmy
Maura jechała z otwartymi oknami i do samochodu wpadały zapachy lata. Przed kilkoma godzinami zostawiła za sobą wybrzeża Maine i skierowała się na północny zachód, między łagodnie falujące wzgórza, gdzie popołudniowe słońce złociło skoszone pola. Potem nagle pojawił się tak gęsty las, że miała wrażenie, jakby zapadła noc. Jechała wiele kilometrów, nie mijając ani jednego samochodu, i zastanawiała się, czy może źle skręciła. Nie było tam żadnych domów, podjazdów ani nawet znaku, by mogła się zorientować, czy zmierza we właściwym kierunku.
Była już gotowa zawrócić, gdy droga skończyła się nagle przy bramie. Na jej łuku widniało pojedyncze słowo, zapisane splecionymi ozdobnie literami: EVENSONG.
Wysiadła z lexusa i ściągnęła brwi na widok zamkniętej bramy z dwoma masywnymi kamiennymi słupami. Nie dostrzegła przycisku interkomu, a ogrodzenie z kutego żelaza, o ile zdołała się zorientować, ciągnęło się w obu kierunkach głęboko w las. Wyjęła telefon komórkowy, by zadzwonić do szkoły, ale na tym odludziu nie było zasięgu. W leśnej ciszy rozbrzmiało głośno złowróżbne bzyczenie komara. Klepnęła się w policzek, czując ukłucie. Spojrzała na niepokojącą plamę krwi. Inne komary otoczyły ją żarłoczną chmarą. Już miała zamiar wycofać się do samochodu, gdy zauważyła nadjeżdżający po drugiej stronie bramy wózek golfowy.
Wysiadła z niego, machając ręką, znana jej młoda kobieta. Ubrana w obcisłe dżinsy i zieloną wiatrówkę trzydziestoparoletnia Lily Saul wyglądała na o wiele zdrowszą i szczęśliwszą niż wtedy, gdy Maura widziała ją po raz ostatni. Jej brązowe włosy, związane w luźny koński ogon, miały teraz jasne pasemka, a policzki jaśniały zdrowymi rumieńcami. Nie była to ta blada, wychudzona twarz, którą Maura pamiętała z okresu krwawego Bożego Narodzenia, gdy spotkały się podczas dochodzenia w sprawie zabójstwa. O mało nie straciły życia z powodu jego brutalnego finału. Ale Lily Saul, która przez całe lata uciekała przed prawdziwymi i wyimaginowanymi demonami, potrafiła przetrwać i sądząc z jej radosnego uśmiechu, w końcu pozbyła się koszmarów.
– Spodziewaliśmy się pani wcześniej, doktor Isles – powiedziała. – Cieszę się, że zdążyła pani przed zmrokiem.
– Już się bałam, że będę musiała przechodzić przez płot – odparła Maura. – Tutaj nie ma zasięgu i nie mogłam do nikogo zadzwonić.
– Och, wiedzieliśmy, że pani przyjechała. – Lily wystukała kod na klawiaturze przy bramie. – Wzdłuż całej drogi są czujniki ruchu. Są też kamery, choć pewnie ich pani nie zauważyła.
– Jak na szkołę, sporo tych zabezpieczeń.
– Chodzi o ochronę naszych uczniów. Wie pani, jak Anthony dba o bezpieczeństwo. Nigdy za dużo ostrożności. – Napotkała spojrzenie Maury. – Nic dziwnego, że tak się zachowuje, zważywszy, przez co wszyscy przeszliśmy.
Patrząc w oczy Lily, Maura zdała sobie sprawę, że ta młoda kobieta nie pozbyła się do końca swoich koszmarów. Ich cienie ciągle ją prześladowały.
– Minęły prawie dwa lata, Lily. Czy zdarzyło się coś jeszcze?
Lily otworzyła bramę i mruknęła złowróżbnie:
– Na razie nie.
To była odpowiedź w stylu Anthony’ego Sansone’a. U takich ludzi jak Sansone czy Lily, dotkniętych tragedią, zbrodnia pozostawiała trwałe blizny. Dla nich świat zawsze będzie miejscem pełnym zagrożeń.