Ostatni, który umrze. Tess Gerritsen

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ostatni, który umrze - Tess Gerritsen страница 17

Ostatni, który umrze - Tess Gerritsen

Скачать книгу

Jest pani lekarzem sądowym – powiedziała dziewczynka w minispódniczce. – Słyszeliśmy, że pani przyjedzie.

      Maura się uśmiechnęła.

      – Julian o mnie wspominał?

      – No pewnie, przez cały czas. Poprowadzi pani dla nas lekcję?

      – Lekcję? – Spojrzała na Juliana. – Nie planowałam tego.

      – Chcemy posłuchać o medycynie sądowej – odezwał się piskliwie chłopiec o azjatyckich rysach twarzy. – Na biologii kroiliśmy żaby i świńskie płody, ale to była zwykła anatomia. Nie da się porównać z tym, co pani robi z martwymi ludźmi.

      Maura spojrzała na ich zaciekawione twarze. Podobnie jak w przypadku większości ludzi, ich wyobraźnię pobudzały prawdopodobnie zbyt liczne telewizyjne seriale policyjne i powieści kryminalne.

      – Nie jestem pewna, czy taki temat byłby stosowny – odparła.

      – Bo jesteśmy dziećmi?

      – Medycynę sądową wykłada się zwykle na studiach. Nawet dla większości dorosłych ta tematyka jest poruszająca.

      – Nie dla nas – stwierdził mały Azjata. – Ale może Julian nie powiedział pani, kim jesteśmy?

      Jesteście dziwni, pomyślała Maura, przyglądając się, jak koledzy i koleżanki Juliana wychodzą, szurając butami po skrzypiącej podłodze. W ciszy, która zapadła, Niedźwiedź wydał znudzony skowyt i pobiegł truchtem polizać dłoń Juliana.

      – Kim jesteśmy? Co on chciał przez to powiedzieć? – spytała Maura.

      Odpowiedział jej nauczyciel:

      – Podobnie jak zbyt wielu jego kolegów, młody pan Chinn często coś mówi, zanim pomyśli. Nie ma sensu doszukiwać się głębszego znaczenia w dziecięcej paplaninie. – Mężczyzna spojrzał na Maurę znad okularów z kwaśną miną. – Jestem profesor Pasquantonio. Julian wspominał, że odwiedzi nas pani w tym tygodniu, doktor Isles. – Spojrzał na chłopca i uśmiechnął się lekko. – Nawiasem mówiąc, to dobry uczeń. Musi popracować nad pisaniem wypracowań, jest beznadziejny z ortografii. Ale lepiej niż ktokolwiek potrafi znaleźć w lesie rzadkie okazy roślin.

      Julian uśmiechnął się szeroko na ten komplement, choć okraszony krytycznymi uwagami.

      – Popracuję nad ortografią, panie profesorze.

      – Życzę miłego pobytu u nas, doktor Isles – powiedział Pasquantonio, zbierając ze stołu notatki i rośliny. – Ma pani szczęście, że o tej porze roku jest spokojnie. Nie słychać na schodach tupotu nóg, jakby pędziło stado słoni.

      Maura spostrzegła fioletowe kwiaty, które nauczyciel trzymał w ręku.

      – Tojad?

      Pasquantonio skinął głową.

      – Aconitum. Bardzo dobrze.

      Obejrzała inne okazy roślin, które rozłożył na stole.

      – Naparstnica. Psianka. Liście rabarbaru.

      – A to? – Podniósł do góry gałązkę z uschniętymi liśćmi. – Dodatkowe punkty, jeśli powie mi pani, co to za kwitnący krzew.

      – Oleander.

      Spojrzał na nią, a w jego jasnych oczach rozbłysło zainteresowanie.

      – Rozpoznała go pani, chociaż nie rośnie w naszym klimacie. – Pokiwał z uznaniem łysą głową. – Jestem pod wrażeniem.

      – Wychowałam się w Kalifornii, gdzie oleander jest pospolitym gatunkiem.

      – Podejrzewam, że zajmuje się też pani ogrodnictwem.

      – Próbuję. Ale jestem patologiem. – Popatrzyła na rośliny rozłożone na stole. – To wszystko gatunki trujące.

      – A niektóre są takie piękne – westchnął profesor. – Uprawiamy tojad i naparstnicę w naszym ogrodzie kwiatowym. A rabarbar w warzywnym. Psianka, z tymi słodkimi kwiatuszkami i jagodami, rośnie wszędzie jak pospolity chwast. Otaczają nas pięknie zakamuflowane narzędzia śmierci.

      – I uczy pan tego dzieci?

      – Potrzebują tej wiedzy jak każdy. Przypomina im to, że świat przyrody jest niebezpiecznym miejscem, jak dobrze pani wie. – Ułożył okazy na półce i zebrał kartki z notatkami. – Miło panią poznać, doktor Isles – powiedział, po czym odwrócił się do Juliana. – Panie Perkins, wizyta pańskiej przyjaciółki nie posłuży za wymówkę, żeby odrabiać późno pracę domową. Chyba wyrażam się jasno?

      – Tak, proszę pana – odparł z szacunkiem Julian. Zachował poważny wyraz twarzy, dopóki profesor Pasquantonio nie oddalił się w głąb holu i dopiero wtedy wybuchnął śmiechem. – Teraz wiesz, dlaczego ma ksywkę Truciciel Pasky.

      – Nie wydaje się zbyt przyjazny.

      – I nie jest. Wolałby rozmawiać ze swoimi roślinami.

      – Mam nadzieję, że twoi pozostali nauczyciele nie są aż tak dziwni.

      – Wszyscy tu jesteśmy dziwni. Dlatego to takie ciekawe miejsce. Jak mówi pani Saul, normalność jest nudna.

      Uśmiechnęła się do niego i znów dotknęła jego twarzy. Tym razem się nie cofnął.

      – Chyba jesteś tu szczęśliwy, Szczurku. Dobrze ci się układa ze wszystkimi?

      – Lepiej niż w domu.

      Dom w Wyoming był dla Juliana ponurym miejscem. Chłopak kiepsko się uczył, był zastraszany i ośmieszany, słynął nie z sukcesów w nauce, lecz z wykroczeń i bójek. Gdy miał szesnaście lat, wydawało się, że czeka go przyszłość w więzieniu.

      Kiedy więc twierdził, że jest dziwny, mówił prawdę. Nie był normalny i nigdy nie będzie. Odrzucony przez rodzinę, pozostawiony sam na pustkowiu, nauczył się polegać na sobie. Zabił człowieka. Zrobił to w obronie własnej, ale przelanie czyjejś krwi na zawsze zmienia człowieka i Maura zastanawiała się, czy to wspomnienie jeszcze go prześladuje.

      Wziął ją za rękę.

      – Chodźmy, chcę cię oprowadzić.

      – Pani Saul pokazała mi bibliotekę.

      – Byłaś już w swoim pokoju?

      – Nie.

      – Jest w starym skrzydle, tam gdzie mieszkają wszyscy ważni goście. Tam też zatrzymuje się pan Sansone, gdy nas odwiedza. W twoim pokoju jest duży stary kominek z kamienia. Kiedy była u nas ciotka Briany, zapomniała otworzyć szyber w przewodzie kominowym i pokój wypełnił się dymem. Musiano ewakuować cały budynek. Więc pamiętaj, dobrze?

      Żeby otworzyć szyber? –

Скачать книгу