Ostatni, który umrze. Tess Gerritsen
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ostatni, który umrze - Tess Gerritsen страница 15
– A więc uczniowie też go znają.
– Oczywiście. Brama nie służy temu, by kogokolwiek więzić, doktor Isles, tylko by zapewnić nam ochronę przed światem.
Maura wsiadła do lexusa i gdy przejeżdżała obok dwóch słupów, brama już zaczynała się zamykać. Mimo zapewnień Lily, że to nie miejsce odosobnienia, pręty z kutego żelaza przypominały jej więzienie pod specjalnym nadzorem. Kojarzyły się z brzękiem metalu i widokiem oczu spoglądających na nią zza krat.
Jechała za wózkiem golfowym Lily po wąskiej drodze wijącej się w gęstym lesie. Nagle z mrocznej zieleni wyłoniła się zaskakująco jasna pomarańczowa huba, rosnąca na pniu starego dębu. Wysoko w koronach drzew trzepotały ptaki. Czerwona wiewiórka przysiadła na gałęzi, kręcąc ogonem. Jakie jeszcze istoty wyjdą po zapadnięciu zmroku z leśnych ostępów Maine?
Nagle wyjechała z lasu na otwartą przestrzeń i zobaczyła jezioro. W oddali, za nieprzeniknioną taflą ciemnej wody, majaczył budynek Evensong. Lily nazwała go zamkiem i dokładnie tak wyglądał. Osadzony na granitowej skale, zbudowany był z szarego granitu i sprawiał wrażenie, jakby wyrastał ze wzgórza.
Przejechały pod kamiennym łukiem na dziedziniec i Maura zaparkowała lexusa obok omszałego muru. Zaledwie godzinę wcześniej był letni dzień, ale gdy wysiadła z auta, poczuła zimne i wilgotne powietrze. Spoglądając na wysokie granitowe mury i stromy dach, wyobraziła sobie krążące wysoko nad wieżą nietoperze.
– Proszę się nie martwić o walizkę – powiedziała Lily, wyciągając ją z bagażnika lexusa. – Zostanie tu na schodach i pan Roman zaniesie ją do pani pokoju.
– Gdzie są wszyscy uczniowie?
– Większość wyjechała na letnie wakacje. Podobnie jak nauczyciele. Zostało tylko dwadzieścioro dzieci i minimalna obsada personelu, który przebywa tutaj cały rok. A w przyszłym tygodniu będzie tu pani miała z Julianem prawdziwy spokój, bo zabieramy resztę dzieci na wycieczkę do Quebecu. Szybko panią oprowadzę, a potem zobaczy się pani z Julianem. Jest teraz na lekcji.
– Jak sobie radzi? – spytała Maura.
– Och, naprawdę rozkwitł, odkąd tu trafił! Nadal nie przepada za lekcjami, ale jest zaradny i zauważa rzeczy, których inni nie dostrzegają. I opiekuje się młodszymi dziećmi, zawsze je chroni. Prawdziwy anioł stróż. – Lily zamilkła. – Potrwało trochę, zanim nabrał do nas zaufania. Łatwo to zrozumieć, po tym, co przeszedł w Wyoming.
Tak, Maura rozumiała. Przeżywali to z Julianem wspólnie, walcząc o życie i nie wiedząc, komu ufać.
– A ty, Lily? Jak ci się wiedzie?
– Jestem tu, gdzie powinnam być. Mieszkam w pięknym miejscu. Uczę wspaniałe dzieciaki.
– Julian wspominał mi, że zbudowałaś w klasie rzymską katapultę.
– Tak, podczas lekcji na temat machin oblężniczych. Uczniowie naprawdę się zaangażowali. Niestety, stłukli szybę.
Idąc po kamiennych schodach, dotarły do masywnych drewnianych drzwi, tak wysokich, że zmieściłby się w nich olbrzym. Otworzyły się z łatwością, gdy Lily pchnęła je lekko, wystukawszy kod. Przeszły przez próg do holu ze strzelistymi drewnianymi łukami. Na ścianie wisiał żelazny kinkiet, a nad nim wstawiony był w łuk, jak wielobarwne oko, okrągły witraż. W to ponure popołudnie przepuszczał tylko mętne światło.
Maura przystanęła u podnóża ogromnych schodów i podziwiała wiszące na ścianie wypłowiałe gobeliny z wizerunkami dwóch jednorożców odpoczywających wśród winorośli i drzew owocowych.
– To prawdziwy zamek – stwierdziła.
– Zbudował go około tysiąc osiemset trzydziestego piątego roku megaloman o nazwisku Cyril Magnus. – Lily pokręciła z niesmakiem głową. – Był potentatem w kolejnictwie, myśliwym, kolekcjonerem dzieł sztuki i ogólnie rzecz biorąc, łajdakiem, jak wynika z większości opinii. To był jego prywatny zamek, zaprojektowany w gotyckim stylu, który Magnus podziwiał podczas podróży po Europie. Granit wydobyto w kamieniołomach sześćdziesiąt kilometrów stąd. Stare dębowe drewno pochodzi z Maine. Gdy Evensong nabyło tę posiadłość trzydzieści lat temu, nadal była w całkiem dobrym stanie, więc większość tego, co pani tu widzi, to oryginalne wyposażenie. Z latami Cyril Magnus rozbudowywał zamek, przez co trochę trudno się w nim zorientować. Proszę się nie dziwić, jeśli się pani zgubi.
– Te gobeliny – Maura wskazała tkaninę z jednorożcami – naprawdę wyglądają na średniowieczne.
– Bo są. Pochodzą z willi Anthony’ego we Florencji.
Maura widziała bezcenną kolekcję szesnastowiecznych obrazów i weneckich mebli, którą Sansone zgromadził w rezydencji na Beacon Hill. Nie miała wątpliwości, że jego willa we Florencji jest równie okazała jak ten zamek, a dzieła sztuki nawet bardziej imponujące. Ale tutaj nie było ciepłych, miodowych barw murów Toskanii. Szary granit emanował chłodem nawet w słoneczny dzień.
– Była już pani tam? – spytała Lily. – W jego domu we Florencji?
– Nie zostałam zaproszona – odparła Maura. W przeciwieństwie do ciebie, jak sądzę.
Lily spojrzała na nią z namysłem.
– To na pewno tylko kwestia czasu – stwierdziła, odwracając się do ściany wyłożonej boazerią. Gdy nacisnęła jedną z desek, otworzyły się ukryte drzwi. – To przejście do biblioteki.
– Ukrywacie książki?
– Nie, to tylko jedna z ciekawostek tego zamku. Stary Cyril Magnus chyba lubił niespodzianki, bo to nie jedyne zamaskowane drzwi w tym domu. – Lily poprowadziła ją pozbawionym okien korytarzem, gdzie wrażenie mroku pogłębiała jeszcze boazeria z ciemnego drewna. Na jego końcu znajdował się pokój, którego wysokie łukowe okna wpuszczały ostatnie szare światło dnia. Maura wpatrywała się zdumiona w rzędy regałów sięgających na wysokość trzech kondygnacji, aż do kopuły sufitu z freskiem przedstawiającym puszyste chmury na tle błękitnego nieba.
– Ta biblioteka to bijące serce Evensong – oznajmiła Lily. – Uczniowie mogą tu przychodzić o każdej porze dnia i nocy i wziąć z półki dowolną książkę, jeśli tylko obiecają traktować ją z szacunkiem. A jeśli nie znajdą tego, czego szukają, w bibliotece… – Lily podeszła do drzwi i otworzyła je, pokazując pokój z kilkunastoma komputerami – …ostatnią deską ratunku jest zawsze doktor Google. – Zamknęła drzwi z wyrazem niechęci na twarzy. – Ale kto chciałby korzystać z internetu, gdy prawdziwe skarby są tutaj? – Wskazała trzy piętra regałów. – Zgromadzona pod jednym dachem mądrość wielu stuleci. Ślinka mi cieknie na sam widok.
– Mówisz jak przystało na nauczycielkę filologii klasycznej – stwierdziła Maura, odczytując tytuły książek. Kobiety Napoleona. Żywoty świętych. Mitologia egipska. Zatrzymała wzrok na jednym z tytułów. Był wytłoczony złotymi literami na ciemnej skórze: Lucyfer. Wydawało się, że książka ją przyzywa, domaga się jej uwagi. Sięgnęła po nią i spojrzała na zniszczoną skórzaną okładkę z tłoczoną podobizną przykucniętego demona.