Ostatni, który umrze. Tess Gerritsen

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ostatni, który umrze - Tess Gerritsen страница 16

Ostatni, który umrze - Tess Gerritsen

Скачать книгу

przeszła przez pokój obok rzędów długich drewnianych stołów i krzeseł, obok szeregu globusów pokazujących świat, jaki znano w poszczególnych epokach.

      – O ile nie przedstawia się przesądów i mitów jako faktów – rzekła, przystając, by przyjrzeć się globusowi z 1650 roku, ze zniekształconymi kontynentami i ogromnymi obszarami jeszcze nieznanymi i niezbadanymi.

      – W istocie uczymy ich pani systemu wierzeń, doktor Isles.

      – Mojego systemu wierzeń? – Maura popatrzyła na nią zdziwiona. – A cóż to takiego?

      – Nauka. Chemia, fizyka, biologia i botanika. – Zerknęła na zegar dziadka. – Julian właśnie tego się uczy. I lekcja zaraz się skończy.

      Opuściły bibliotekę, wróciły korytarzem z ciemną boazerią do głównego holu i weszły na wielkie schody. Gdy mijały gobeliny, Maura spostrzegła, że się poruszyły, pewnie z powodu przeciągu, i jednorożce jakby ożyły, drżąc pod ciężkimi od owoców drzewami. Schody zakręcały koło okna i Maura przystanęła, podziwiając widoczne w oddali zalesione wzgórza. Julian powiedział jej, że szkoła jest otoczona lasami i od najbliższej osady dzieli ją wiele kilometrów. Dopiero teraz zobaczyła, że Evensong jest naprawdę odizolowany od świata.

      – Nic nas tu nie dopadnie. – Zaskoczyło ją, że ten cichy głos dochodzi z tak bliskiej odległości. Lily stała ukryta w cieniu łuku. – Uprawiamy warzywa, hodujemy kury i krowy, żeby mieć jajka i mleko. Mamy drewno na opał. Nie potrzebujemy zewnętrznego świata. To pierwsze miejsce, w którym czuję się naprawdę bezpieczna.

      – W lesie, z niedźwiedziami i wilkami?

      – Obie wiemy, że za bramą jest wiele większych niebezpieczeństw niż niedźwiedzie i wilki.

      – Jest ci teraz łatwiej, Lily?

      – Nadal każdego dnia myślę o tym, co się stało. Co zrobił mojej rodzinie i mnie. Ale pobyt tutaj bardzo mi pomógł.

      – Naprawdę? A może ta izolacja tylko wzmaga twoje lęki?

      Lily spojrzała prosto w oczy Maury.

      – Zdrowy lęk przed światem utrzymuje niektórych z nas przy życiu. Tego nauczyłam się dwa lata temu. – Ruszyła po schodach, obok mrocznego obrazu przedstawiającego trzech mężczyzn w średniowiecznych szatach, który był niewątpliwie kolejnym darem z rodowej kolekcji Anthony’ego Sansone’a. Maura pomyślała o niesfornych uczniach przebiegających codziennie obok tego dzieła i zastanawiała się, ile ułamków sekundy przetrwałoby nienaruszone w każdej innej szkole. Pomyślała również o bibliotece z bezcennymi woluminami, oprawionymi w skórę z wytłaczanymi złotymi napisami. Uczniowie z Evensong muszą być niezwykli, skoro powierza im się takie skarby.

      Gdy dotarły na pierwsze piętro, Lily wskazała wyższą kondygnację.

      – Pokoje mieszkalne są tam. Sypialnie uczniów we wschodnim skrzydle, a nauczycieli i gości w zachodnim. Pani zamieszka w starszej części zachodniego skrzydła, gdzie pokoje mają piękne kamienne kominki. W lecie to najlepsze miejsce w całym budynku.

      – A zimą?

      – Nie nadaje się do mieszkania. Chyba że chce się przez całą noc dorzucać drewno do kominka. Kiedy robi się zimno, zamykamy to skrzydło. – Lily poprowadziła ją przez hol na piętrze. – Zobaczmy, czy stary Pasky już skończył.

      – Kto?

      – Profesor David Pasquantonio. Uczy botaniki, biologii komórkowej i chemii organicznej.

      – Dość zaawansowane przedmioty, jak na uczniów szkoły średniej.

      – Szkoły średniej? – Lily się zaśmiała. – Zaczynamy uczyć tych przedmiotów już w gimnazjum. Dwunastolatki są o wiele bystrzejsze, niż wydaje się większości ludzi.

      Mijały otwarte drzwi pustych klas. Maura zauważyła dyndający na stojaku ludzki szkielet, stół laboratoryjny z próbówkami, zwijaną planszę z chronologicznym zapisem historii świata.

      – Skoro są wakacje, jestem zaskoczona, że nadal prowadzicie zajęcia.

      – W przeciwnym razie dwadzieścioro dzieci oszalałoby z nudów. Próbujemy zmusić ich szare komórki do wysiłku.

      Skręciwszy za róg, natknęły się na ogromnego czarnego psa, który leżał przez zamkniętymi drzwiami. Na widok Maury uniósł łeb, po czym skoczył w jej stronę, machając energicznie ogonem.

      – Ua! Niedźwiedź! – Maura zaśmiała się, gdy stanął na tylnych łapach. Przednie oparł na jej ramionach i liznął ją mokrym jęzorem po twarzy. – Widzę, że nie nabrałeś lepszych manier.

      – Najwyraźniej cieszy się, że znów panią spotyka.

      – Ja też się cieszę – szepnęła Maura, ściskając psa. Opadł na cztery łapy i przysięgłaby, że się do niej uśmiechał.

      – Zostawię panią tutaj – oznajmiła Lily. – Julian czekał niecierpliwie na pani przyjazd, więc może pani wejdzie?

      Maura pożegnała ją gestem ręki i wślizgnęła się do klasy tak cicho, że nikt jej nie zauważył. Stanęła w kącie, obserwując, jak łysy nauczyciel w okularach zapisuje na tablicy szybkimi ruchami chudej ręki tygodniowy rozkład zajęć.

      – Punktualnie o ósmej rano spotykamy się nad jeziorem – mówił. – Jeśli ktoś się spóźni, zostanie. I straci okazję, żeby zobaczyć rzadki gatunek Amanita bisporigera, który pojawił się właśnie po ostatnich opadach. Zabierzcie wysokie buty i kurtki przeciwdeszczowe, może być błoto.

      Juliana „Szczura” Perkinsa łatwo było rozpoznać wśród dwudziestki uczniów zebranych wokół stołu profesora Pasquantonia, nawet od tyłu. W wieku szesnastu lat miał już sylwetkę mężczyzny. Jego szerokie ramiona stały się jeszcze bardziej muskularne, odkąd go ostatnio widziała. Polegała na tych ramionach zeszłej zimy, gdy walczyli razem o życie w górach Wyoming. Dzięki temu wytworzyła się między nimi głęboka i trwała więź. Julian był jej bliski jak syn. Patrzyła z dumą, jak stoi wyprostowany i z uwagą słucha profesora Pasquantonia, choć ten ględził głosem przypominającym brzęczenie komara.

      – Chcę mieć wszystkie wasze raporty na temat trujących roślin do piątku, zanim większość z was wyjedzie na wycieczkę do Quebecu. I nie zapomnijcie, że w środę mamy kwiz z rozpoznawania grzybów. Lekcja skończona.

      Julian odwrócił się i spostrzegł Maurę, a jego twarz rozjaśnił uśmiech. Zrobił dwa kroki w jej kierunku, rozkładając ręce, by ją uściskać. Jednak po chwili zdał sobie sprawę, że patrzą na niego koledzy, i Maura musiała się zadowolić zdawkowym pocałunkiem w policzek i nieporadnym poklepaniem po ramieniu.

      – Nareszcie jesteś! Czekałem na ciebie całe popołudnie.

      – Teraz mamy dla siebie pełne dwa tygodnie. – Odgarnęła z jego twarzy ciemny kosmyk, pogłaskała go po policzku i wyczuła ze zdziwieniem pierwsze oznaki zarostu. Dorastał zdecydowanie za szybko.

      Julian się zaczerwienił. Uświadomiła sobie, że niektórzy

Скачать книгу