Samobójstwo. Wiktor Suworow
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Samobójstwo - Wiktor Suworow страница 11
Zadziwiające: ludzie, którzy napisali Wspomnienia i refleksje, znali co do jednego liczbę niemieckich czołgów i samolotów, i liczbę tę powtórzyli dwukrotnie, natomiast liczebności czołgów i samolotów radzieckich nie znali nawet w przybliżeniu – może było ich pięć, może sześć, może jeszcze nie wiadomo ile razy mniej.
VIII
A lata lecą, mijają dziesięciolecia, wśród naszego społeczeństwa zaś narastają wątpliwości: Dlaczego wojna nadal pozostaje okryta tajemnicą? I jak długo jeszcze to będzie trwało?
W odpowiedzi na to nasi przywódcy obmyślili nową sztuczkę. Oto nagle w 1996 roku „Krasnaja zwiezda” zachłysnęła się entuzjastycznie i obwieściła triumfalnie: Koniec z tajemnicami! Dowiedzcie się czym prędzej! Nowy sukces naukowców wojskowych! Instytut Historii Wojskowości opublikował dostępną dla każdego, nieutajnioną pracę pod tytułem Stan etatowy Sił Zbrojnych ZSRR w okresie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Zbiór materiałów statystycznych nr 1 (22 czerwca 1941 roku)[27].
Naturalnie, nie dałem temu wiary. Coś takiego jest po prostu niemożliwe. Mimo to jednak wszystkimi dostępnymi kanałami rozpocząłem poszukiwania. A kanałów jest wiele. Prywatny biznes jest wszechpotężny. W Paryżu, w Berlinie, w Warszawie, w nowojorskim Brighton Beach są dobrzy ludzie, którzy utrzymują więź z wydawcami i potrafią zdobyć każdą książkę, błyskawicznie i po przystępnej cenie. Postawiłem więc swoich przyjaciół w stan pogotowia. Niestety, żadnemu z nich nie udało się dostać Zbioru materiałów statystycznych nr 1. Dałem znać, że jestem gotów zapłacić więcej. Rezultat ten sam. Zadzwoniłem więc do Moskwy. Mam tam wiele kontaktów. W moskiewskich wydawnictwach, bibliotekach, instytutach jest wiele osób, które doceniły moją książkę Lodołamacz i są gotowe pomóc. Znów ogłosiłem alarm! Nikt jednak nie mógł znaleźć tak pożądanej przeze mnie publikacji. Zwróciłem się więc do nieprzyjaznych mi historyków – jest ich dość zarówno w Rosji, jak i na Zachodzie – z prośbą o pomoc. Nie kochają mnie, ale czasem i wśród nieprzyjaciół zdarzają się uczynni ludzie. Znów – bez rezultatu. Wtedy po prostu zacząłem ich rozpytywać: a czy wy, moi kochani, widzieliście przynajmniej na własne oczy Zbiór materiałów statystycznych nr 1? Nie, brzmiała odpowiedź moich nieprzyjaciół, nie widzieliśmy.
A „Krasnaja zwiezda” wciąż swoje: wielki sukces naszych historyków, naród wreszcie dowie się czegoś o wojnie, która przez tyle dziesięcioleci pozostawała utajniona! Czytajcie Zbiór materiałów statystycznych nr 1!
Dzwonię więc do redakcji „Krasnej zwiezdy”. Mam tam samych zaprzysiężonych wrogów. To znaczy, oficjalnie, z racji zajmowanych stanowisk, są oni moimi wrogami, ale tak naprawdę to dobrzy ludzie. Mówię więc: „Chłopaki, trąbicie w kółko o Zbiorze materiałów, a dostać go nie sposób. Gdybym przeczytał te materiały, może zrewidowałbym swoje poglądy, a wam to będzie policzone za sukces. Ale jak mogę zmienić wywrotowy punkt widzenia, jeśli nikt nic nie wie o tej wojnie?”
Coś tam kręcą, marudzą. Więc pytam wprost: „Widzieliście tę publikację na własne oczy?”
To podstępne pytanie. Nie chcę nikogo zawstydzać, więc nie przytoczę tego, co usłyszałem w odpowiedzi. Ale muszę uczciwie przyznać, że po mojej indagacji „Krasnaja zwiezda” przestała wychwalać Zbiór materiałów statystycznych nr 1.
Postanowiłem wykorzystać jeszcze ostatnią szansę: telewizję. Moskiewską, wszechmocną. Nie powiem, jakimi drogami tam dotarłem. Nie zdradzam swoich źródeł. Korzystając jednak z okazji, w tym miejscu wyrażam wdzięczność ludziom, którzy dokonali owego wyczynu. Rzuciłem wyzwanie grubym rybom z telewizji: Pokażcie, co możecie!
I pokazali. Dostałem Zbiór materiałów statystycznych nr 1.
Najważniejsza w każdej książce jest tak zwana stopka, gdzie podaje się między innymi wysokość nakładu. Otóż nakład Zbioru materiałów wynosi 25 egzemplarzy. Słownie: dwadzieścia pięć. Jeden z nich jest w moim posiadaniu. Dla reszty świata pozostają jeszcze dwadzieścia cztery egzemplarze.
W 1956 roku Chruszczow w tajnym wystąpieniu poinformował, że na początku wojny przypadał u nas jeden karabin na trzech żołnierzy. Gdyby operował konkretnymi danymi i powiedział, ilu ludzi służyło w Armii Czerwonej i ile znajdowało się w jej posiadaniu karabinów, sami byśmy obliczyli, na ilu żołnierzy przypadał jeden z nich. Ale Nikita Siergiejewicz wolał grać na emocjach, nie rozpuszczał słuchaczy statystyką. Wystąpienie było tajne, jednakże po trzech latach jego tekst został opublikowany. Zwróćmy i w tym wypadku uwagę na informacje zawarte w stopce: „Państwowe Wydawnictwo Literatury Politycznej, Moskwa. W-71 B. Kałużskaja 15. Podpisano do druku 25 listopada 1959 r. Cena 65 kopiejek. Nakład 1 mln egz.”
Prawda, że to ciekawe? Tajne wystąpienie opublikowane w milionie egzemplarzy? A nas duma wprost rozsadza – proszę, nasza ukochana partia odkryła przed nami wielkie tajemnice: że byliśmy głupi i nieprzygotowani do wojny, że Stalin podejmował decyzje strategiczne, posługując się globusem, że nie starczyło nawet dla wszystkich karabinów.
W tym tajnym wystąpieniu nie było żadnych konkretnych danych liczbowych. Ale ponieważ zostało ono ogłoszone tajnym, wierzyliśmy we wszystko, co zawierało. Dopiero czterdzieści lat później, w 1996 roku, ogłoszono wreszcie, ile mieliśmy karabinów w 1941 roku. W końcu podano liczby! Tyle że wymieniono je w nieutajnionym zbiorze materiałów statystycznych, którego nie można dostać.
Ogólnie dostępny, nieutajniony zbiór został wydany w nakładzie czterdzieści tysięcy razy mniejszym niż tajne wystąpienie Chruszczowa. Dwadzieścia pięć wydrukowanych egzemplarzy rozesłano po gabinetach najwyższych osobistości w Moskwie, tam, gdzie do niczego się nie przydadzą (jeden z nich ktoś zwinął dla mnie). Żaden natomiast nie trafił do największych bibliotek, akademii, instytutów naukowych. Ani do sztabów okręgów wojskowych.
Oficjalna, nieutajniona historia wojny przedstawia nas jako durniów i ciemniaków. Ta komunistyczna wersja owego okresu naszych dziejów, od Chruszczowa i Niekricza, poprzez wspomnienia Żukowa, do ostatnich badań Anfiłowa, Gorkowa, Biezymieńskiego, Sztejnberga, Finkelsztejna i innych, sprawia wrażenie, jakby została napisana przez ludzi Goebbelsa. Według tej wersji, Stalin był durniem i tchórzem, wojsko nie miało dowódców, samoloty były latającymi trumnami, czołgi posiadaliśmy przestarzałe, jeden karabin przypadał na trzech żołnierzy. Nasza oficjalna historia wojny przypomina traktat o wyższości rasy germańskiej nad wszystkimi innymi. Niemców przedstawiono tam jako mądrych, przewidujących profesjonalistów, którzy byli dobrze wyposażeni i przygotowani do wojny. Mieli najnowsze samoloty i czołgi, a do walki prowadzili wojsko wybitni stratedzy. No i, co najważniejsze, przewaga niemiecka była pięcio-, sześciokrotna, a może nawet większa.
Chruszczow, Żukow i cała rzesza ich pomagierów nauczyli nas wylewać na własną głowę kubły pomyj i padać na kolana przed wyższością teutońskiego rozumu, siły i kultury. Ale czy nie czas zwrócić wzrok na Adolfa Hitlera i jego doborowe zastępy? Czy nie pora rzetelnie przeanalizować niemiecką gotowość do wojny i przytłaczającą, mityczną pięcio-, sześciokrotną przewagę hitlerowskich wojsk?
[23] Gieorgij Żukow, Wspomnienia i refleksje, Warszawa 1979, ss. 184–185.
[24] Ibid.,