Odwet. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Odwet - Vincent V. Severski страница 15
– Też tak myślę – potwierdził Dima. – Ale nie wyobrażam sobie, żebyśmy kiedyś zostali bez taty. To takie absurdalne… nierealne… Nie sądzisz?
– Też tak myślę. – Monika skopiowała Dimę. – Ale nie rozmawiajmy o tym teraz. Nie chcę się denerwować. Poznamy dzisiaj Lutka i zobaczymy, jak wygląda w realu, a wtedy… – Urwała. – Wyszedł! Widzisz go?
– Widzę – potwierdził Dima.
Z bramy wyszedł wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna z laską. Miał na sobie ciemnozieloną koszulkę polo i beżowe spodnie chino. Zatrzymał się przy krawężniku, jakby chciał oznajmić – oto jestem. Włożył przeciwsłoneczne okulary, rozejrzał się w lewo, trochę dłużej w prawo, odczekał jeszcze chwilę i wolnym krokiem, lekko utykając, ruszył w kierunku ulicy Rozbrat.
– Sprawdził się. Ma to w genach – rzucił Dima.
– Wiedziałeś, że chodzi o lasce? – zapytała Monika.
– Tak… w jego teczce było, że ma grupę inwalidzką, i chyba zauważyłem w telewizji, ale…
– A ja nie wiedziałam. Młody facet z laską? Dziwne, nie? Nie przeszedł rehabilitacji?
– No… jakoś tak specjalnie nie utyka – rzucił Dima. – Ruszam… – Wyjechał z parkingu i zaczął powoli posuwać się w kierunku Rozbrat.
– Idę za nim – dodała Monika. – Będzie nam łatwiej. Chodzi powoli…
– Byle nie jeździł szybko.
Oboje się zaśmiali.
– Dostojny jest z tą laską ten nasz bohater, nie sądzisz? – zapytała Monika z widoczną sympatią.
– Coś w tym jest… – Dima urwał i po chwili dodał: – Nooo… owszem… i taki ewidentny dowód etosu bohatera rannego w służbie…
– W punkt! – wtrąciła Monika. – Działa sto razy mocniej niż cała pierś medali i gęba pełna ojczyzny…
– Kładzie każdego przeciwnika politycznego takim wizerunkiem, wzbudza dumę i litość. Petarda! Nikt tego nie ma.
– Dobrze mu z tą laską, dodaje mu uroku, może nawet czyni go przystojniejszym… dobrze to działa na kobiety… i laseczka elegancka.
– Widzę jego samochód – przerwał Dima. – Na pewno będzie gdzieś jechał. Podjeżdżam po ciebie.
Rubecki wsiadł do swojego land rovera i zawrócił ostro, wymuszając pierwszeństwo na rowerzyście, który musiał zeskoczyć z siodełka. Dima nie zauważył tego, bo był jeszcze za rogiem, a Monika siedziała z tyłu.
Land rover stał na światłach, kiedy Dima go dogonił. Rubecki jechał powoli, wręcz majestatycznie, jak to określiła Monika. Wyglądał, jakby nie musiał się spieszyć, bo i tak cała ulica należała do niego. Minął Górnośląską i dotarł do Myśliwieckiej. Skręcił w prawo i pojechał pod górę. Dima przyspieszył, żeby go nie zgubić, bo na Pięknej zawsze robił się korek i były odjazdy w Aleje Ujazdowskie. Doszedł go na wysokości ambasady francuskiej. Monika schowała się za Dimą, który założył ciemne okulary. Rubecki na pewno się sprawdzał. Był zbyt dobrym i doświadczonym oficerem, by wyzbyć się tego nawyku.
Na światłach Rubecki wrzucił lewy kierunkowskaz. Dima zdążył się zmieścić za nim, ale w Alejach pozwolił mu odskoczyć kilkanaście metrów. Na placu Na Rozdrożu Rubecki zjechał na lewy pas i skręcił w Agrykolę.
– Ma spotkanie w kawiarni Na Rozdrożu, bo Amaro otwiera dopiero w południe. Nie zjadę za nim, bo mnie wyłapie – rzucił Dima i zatrzymał się przy krawężniku.
Monika błyskawicznie wciągnęła swoją blond perukę i też założyła ciemne okulary. Wyskoczyła na ulicę.
Wiedzieli, co mają robić. Monika przepuściła samochody i kiedy na skrzyżowaniu zapaliło się czerwone światło, przebiegła na drugą stronę Alej. Dima ruszył ostro w kierunku Belwederu. Musiał objechać cały kwartał Urzędu Rady Ministrów i wrócić na plac od Szucha.
– Wszedł do kawiarni – odezwała się po chwili Monika. – Gdzie jesteś?
– Na Szucha… zaraz będę.
– Nie wchodź. Zostań na parkingu. Luźno tu jest i się spalisz.
– Okej.
W sali było pięć osób. Rubecki zajął miejsce zgodnie z zasadami. Miał pod kontrolą całe pomieszczenie i wejście, ale sam nie był wyeksponowany. Piątka z plusem – pomyślała Monika i zajęła miejsce w drugiej sali, skąd miała naturalny widok na Rubeckiego. Nie musiała kręcić głową, ale nie widziała wejścia.
Zamówiła kawę i szarlotkę. Rubecki szybko powiedział coś kelnerce, kręcąc głową, i Monika od razu zrozumiała, że na kogoś czeka. Wyjęła smartfon i uruchomiła aplikację KameraB, którą miała w oprawcę okularów. Położyła je na stoliku tak, by obraz obejmował miejsce, gdzie siedział Rubecki. Sprawdziła widoczność na monitorze. Wszystko działało idealnie. Była dziewiąta czterdzieści pięć.
– Okej. Stoję na parkingu – odezwał się Dima.
– Mam go jak na dłoni. Czeka na kogoś. Umówił się pewnie na dziesiątą, więc dlaczego przyjechał tak wcześnie? Wyjął telefon, dzwoni gdzieś. – Monika mówiła cicho i starała się zasłaniać usta, udając jednocześnie, że szuka czegoś w smartfonie.
Rubecki nie rozglądał się, nie lustrował otoczenia, ale Monika doskonale wiedziała, że i tak panuje nad tym, co się wokół niego dzieje. Ktoś taki jak on robi to zawsze, nawet jak jest na obiedzie u rodziców – pomyślała. Podobał jej się, ale silniejszy był szacunek, jaki dla niego czuła. Wiedziała, że to bardzo powierzchowne uczucia, ale póki życie ich nie zweryfikuje, nie chciała ich odrzucać. Był alternatywą dla Dimy. Przyszło jej nawet na myśl, że właśnie jest idealny moment, by do niego podejść i powiedzieć mu, do czego dyktatorek Bolecki zmusza Agencję. Ale wszyscy oni są po stronie swojego kolegi i jest im bardzo przykro, że muszą to robić. Obserwowała go i zastanawiała się, co by odpowiedział, jak by się zachował, zareagował. I była niemal pewna, że uśmiechnąłby się zwyczajnie i powiedział spokojnym głosem: „Nie ma sprawy, róbcie co trzeba, nie mam nic do ukrycia”. Uśmiechnęła się do siebie i pomyślała, że czasami może sobie pozwolić na odrobinę fantazji. Wiedziała przecież, że nigdy by tak nie postąpiła.
– Podjechało rządowe audi – usłyszała głos Dimy. – Idzie do ciebie gość z dużymi wąsami i w granatowym garniturze.
– Okej… – I po chwili dodała: – Wszedł. Widzę… tak, idzie do naszego.
– Nagrywasz?
– Jasne. Gdzieś go widziałam…
– Też