Skarb w Srebrnym Jeziorze. Karol May
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Skarb w Srebrnym Jeziorze - Karol May страница 24
– Jeszcze nie nadchodzą – odezwał się Woodward. – Co teraz?
– Naturalnie, musimy szybko wiać – odparł kornel.
– Ale dokąd? Nie znamy przecież okolicy.
– Rano poszukają naszych śladów i pójdą za nimi; byłoby mądrzej wcale ich nie zostawiać.
– To niemożliwe, chyba w wodzie.
– Tak. Popłyniemy wodą.
– Ale na czym i jak?
– W łódce naturalnie! Czy nie wiesz o tym, że każde towarzystwo rafterów przygotowuje sobie jedno, a nawet kilka czółen, bo przy tym zajęciu są koniecznie potrzebne? Założę się, ze leżą tam niżej przy spławie.
– Ale miejsca spławu nie znamy.
– Łatwo je będzie znaleźć. Patrzcie! Tędy spuszczają drzewo. Spróbujmy więc, czy nie będziemy mogli zejść także.
Właśnie płomienie przedarły się przez dach i oświetliły cały plac. Na skraju lasu w kierunku rzeki widać było wolną przestrzeń wśród drzew. Szła tędy prosta, stroma a wąska ścieżka, a obok przymocowana była lina służąca za poręcz.
Zbrodnicza czwórka zeszła ku rzece; kiedy znaleźli się na brzegu, usłyszeli w oddali głośne okrzyki, zbliżające się ku barakowi.
– Nadchodzą! – rzekł kornel. – Teraz prędko; żebyśmy tylko mogli znaleźć łódkę!
Nie szukali jej długo, bo tam gdzie stali, leżały właśnie trzy czółna, przywiązane do brzegu. Były to, zbudowane na sposób indiański z kory drzewnej i wylepione smołą, canoe, każde na cztery osoby.
– Przywiążcie te dwa z tyłu! – rozkazał rudy. – Musimy je zabrać i później zniszczyć, aby nie mogli nas ścigać wodą.
Posłuchano go, a potem wszyscy czterej wsiedli do pierwszego canoe i chwyciwszy za leżące w nim wiosła, odbili od brzegu. Kornel sterował. Jeden z ludzi uderzył wiosłem, jakby chciał płynąć w górę rzeki.
– Źle! – zawołał przywódca. – Popłyniemy w dół.
– Ale mamy przecież udać się do Kansasu na wielki mityng trampów! – odrzekł tamten.
– Naturalnie! Ale o tym dowie się Old Firehand, bo z pewnością nie omieszka wydobyć tej wiadomości z jeńców. Będzie więc nas rano szukał w górze rzeki i dlatego musimy popłynąć w dół, aby go wyprowadzić w pole.
– Ogromne zboczenie z drogi!
– Wcale nie. Popłyniemy aż do najbliższej prerii, dokąd dostaniemy się rano; zatopimy czółna i postaramy się skraść konie tamtejszym Indianom. Potem pojedziemy już szybko na północ i nadrobimy tę małą zwłokę w ciągu jednego dnia, gdy tymczasem rafterzy będą szukać naszych śladów powoli, mozolnie i bezskutecznie.
Łodzie trzymano w cieniu brzegu, aby nie padł na nie blask ognia płonącego w górze. Po pewnym czasie kornel skierował łódkę ku środkowi rzeki; równocześnie rafterzy przybyli z końmi i jeńcami na polanę.
Widząc, że ich mienie strawił ogień, podnieśli niemały krzyk, rzucając tysiące przekleństw i dosadnych życzeń na głowy podpalaczy. Old Firehand uspokoił ich jednak, mówiąc:
– Spodziewałem się, że kornel coś podobnego uczyni. Niestety przybyliśmy za późno. Ale nie bierzcie tego zbytnio do serca; jeśli zgodzicie się na propozycję, jaką zamierzam wam zrobić, to wkrótce otrzymacie więcej, niż wynosi strata. Lecz o tym później. Teraz musimy się przede wszystkim upewnić, czy nie ma tu gdzie jeszcze któregoś z tych łotrów.
Przeszukano najdokładniej całą okolicę, ale nie znaleziono nic podejrzanego. Wówczas Old Firehand położył się przy ognisku. Jeńców umieszczono na boku tak, że nie mogli słyszeć, o czym mówiono.
– Najpierw, panowie – zaczął myśliwy – dajcie mi wasze słowo, że tego, co wam powiem, nie zdradzicie nawet wtedy, gdy się nie zgodzicie na mój projekt! Wiem, że jesteście dżentelmenami, na których słowie mogę polegać.
Otrzymawszy żądane przyrzeczenie, mówił dalej:
– Czy zna kto z was wielkie jezioro tam w górze, które nazywają Srebrnym Jeziorem?
– Ja – odpowiedział tylko jeden, a mianowicie Ciotka Droll. – Każdy z nas słyszał tę nazwę, ale z wyjątkiem mnie nikt tam pewnie nie był, jak się domyślam z milczenia tych dżentelmenów.
– Well! Wiem, że w górze istnieją bardzo bogate pokłady, stare miny, sztolnia i składy rudy – wszystko z pradawnych czasów. Ja sam znam kilka sztolni i składów, a udaję się teraz w góry z dzielnym inżynierem, aby obejrzeć, czy można je eksploatować na wielką skalę i czy z jeziora da się wydobyć potrzebną do tego siłę. Zadanie nie jest oczywiście zupełnie bezpieczne i dlatego potrzebuję gromady dzielnych i doświadczonych westmanów, którzy by z nami poszli. Pozostawcie więc waszą pracę na pewien czas w spokoju i jedźcie ze mną nad jezioro, dżentelmeni! Zapłacę wam dobrze!
– Tak, to jest piękny projekt! – zawołał Missouryjczyk zachwycony. – Ja zgodziłbym się na to natychmiast, ale nie mogę i nie powinienem, bo muszę dostać w swe ręce tego kornela.
– I ja także, ja także! – przyłączył się Droll. – Bardzo chętnie poszedłbym z wami, sir, nie dla zapłaty, lecz dla samych przygód; uważam też za bardzo wielki zaszczyt móc jechać z Old Firehandem. Ale nie mogę, bo i ja muszę deptać temu łotrowi po piętach.
Po twarzy Old Firehanda przebiegł lekki uśmiech, kiedy odpowiedział:
– Wy dwaj żywicie pragnienie, które najpewniej wtedy się spełni, gdy pozostaniecie ze mną. Opuszczając ognisko trampów, aby przyjść tutaj, musieliśmy naturalnie prowadzić powiązanych jeńców; jednego, najmłodszego z nich, wziąłem w swoje ręce. Miał odwagę przemówić do mnie i dowiedziałem się z jego słów, że właściwie nie należy do trampów i martwi go to, iż był razem z nimi; przyłączył się do nich tylko ze względu na brata, który dziś został zabity. Dał mi wyjaśnienie co do zamiarów kornela na przyszłość. Chciałbym go zatrzymać przy sobie tak ze względów humanitarnych, jak i roztropności. Czy mam tego człowieka przyprowadzić?
Kiedy obecni zgodzili się na to, Old Firehand poszedł po trampa. Ten miał niewiele ponad lat dwadzieścia, wyglądał na roztropnego i był silnej postaci. Old Firehand zdjął mu więzy i kazał usiąść obok siebie.
– No – zwrócił się do niego – widzisz, że nie waham się spełnić twego życzenia. Brat sprowadził cię na manowce; jeśli więc złożysz mi przyrzeczenie, że będziesz odtąd uczciwym człowiekiem, to uwolnię cię w tej chwili