Szalona noc. Christina Lauren
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Szalona noc - Christina Lauren страница 11
Oliver ze śmiechem kręci powoli głową.
– Chyba żadne z nas nie ma ochoty na zaczynanie od pomysłu z Marsem.
Podchodzę do lodówki i wyjmuję paczkę kawy ziarnistej.
– Ja… – obracam się, wsypuję kawę do młynka i bezradnie unoszę na niego wzrok, podczas gdy młynek hałasuje, zamieniając moją kawę w pył. W mózgu mam sieczkę, serce w piętach, płuca chyba odmówiły pracy i po prostu się zablokowały.
Wyłączam młynek.
– Nie wiem, co powiedzieć – przyznaję. – Marsjanin. Marsjanin, naprawdę! Chyba nie mówił poważnie? Przecież Razor i inni Bichirowie wyewoluowali w pętli numer cztery z tego samego materiału ziemskiego co my, tylko w inny sposób. W czasie alternatywnym i w alternatywnych warunkach – zaglądam w jego głębokie niebieskie oczy. – Tutaj. Na Ziemi. Początkowo zależy mu na Quinn i na tym, co ona robi, tylko dlatego, że Ziemia to także jego planeta, tyle że w innej wersji.
Oczywiście Oliver o tym wie, ale wypowiedzenie tego na głos rozluźnia supeł w moim żołądku.
Jeśli tego nie zrobię, to nakręcę się i polecę na łeb, na szyję.
– Możesz się wycofać, Lola – mówi Oliver. – Nie jestem ekspertem, ale w ogóle nie zgadzam się z Austinem, że fabuła jest zbyt skomplikowana.
– Spodziewałam się, że będziemy omawiać jakieś drobniejsze zmiany – odpowiadam – na przykład to, że w pierwszej walce Quinn stawi czoło tylko jednemu napastnikowi albo Razor z Andemysami przyjdzie jej z pomocą nieco wcześniej.
Oliver wzrusza ramionami i kręci łyżeczką na blacie.
– Też tak myślałem.
– A notka prasowa? – kręcę głową i wsypuję zmieloną kawę do ekspresu. – Jeśli pozwolisz, ukryję się dzisiaj
w sklepie.
– Sklep może się okazać najgorszą kryjówką, Lola Love.
Kiwam głową. Uwielbiam, kiedy wypowiada moje imię. Zawsze tak przeciąga głoskę „o”. Wsłuchiwanie się w jego głos podnosi mnie na duchu.
– Głodny jesteś?
Oliver sięga pod koszulkę, żeby podrapać się po brzuchu, a moje serce omal nie eksploduje.
– Umieram z głodu – unosi ramiona.
Wskazuję na stos owoców na półmisku, sięgam po płatki do szafki nad lodówką; wyciągam ryżowe, bo wiem, że te właśnie jada. Oliver już stoi przy mnie i wyjmuje mleko z lodówki.
– Znalazłam się w świecie, w którym przesyła się kopię materiałów do mediów społecznościowych – odzywam się. – Chyba powinnam w nich zaistnieć, co?
Oliver śmieje się, obierając banana.
– Niech Joe poprowadzi ci Twittera. Jest w tym dobry.
Spoglądam na niego z niedowierzaniem.
– Wrzucałby zdjęcia fiutów!
Oliver wzrusza ramionami, jakby chciał powiedzieć „przecież mówiłem”, po czym nieruchomieje ze spojrzeniem wbitym we mnie.
– Co? – pytam.
– Nic – głową wskazuje trzymany w ręce owoc. – Szczerze mówiąc, nie wiem, gdzie powinienem patrzeć, kiedy jem banana. Przez sekundę nawiązaliśmy kontakt wzrokowy, nie chciałbym podsuwać ci zbyt wyraźnych aluzji.
– Zwłaszcza po omawianiu zdjęć fiutów Nie-Joego.
Oliver krzywi się, odkłada banana i nasypuje sobie płatków.
– Podasz mi nóż?
Z chichotem biorę nóż, a on unosi oczy do nieba. Nie mogę się powstrzymać za każdym razem, kiedy wypowiada słowo „nóż”. Wtedy naprawdę zamienia się w Paula Hogana.
– Wierzysz w to, że ludzie zaczną mnie rozpoznawać? – pytam, przygryzając kciuk. Nie wyobrażam sobie przerobienia Razora na Marsjanina, ale jeszcze trudniej przyjąć mi do wiadomości całą stronę marketingową tego przedsięwzięcia.
Oliver unosi na mnie wzrok i wpatruje się w moją twarz. Wiem, o czym myśli, kiedy jego spojrzenie wędruje do mojego kolczyka przy ustach: nie jestem zbyt anonimowa.
– Ale przecież już czasami cię rozpoznają.
– Tylko zagorzali fani, poza tym to się zdarzyło dopiero dwa razy.
– No to teraz będzie się zdarzać częściej – mówi z niewymuszonym spokojem. Czasami mam ochotę wsadzić go do klatki z lwem i zmierzyć mu ciśnienie.
– Oliver, robi mi się niedobrze. Chyba będę musiała nosić ze sobą wiaderko.
Oliver ze śmiechem kręci głową.
– Daj spokój, Lola, nie dramatyzuj. Masz w sobie tyle wdzięku. Dlaczego uważasz, że sobie nie poradzisz?
– To nieprawda – szepczę.
Oliver spogląda na mnie i ledwie dostrzegalnie kręci głową.
– Czasami chciałbym znów cię spotkać po raz pierwszy – mówi, krojąc banana w plastry i rzucając go na płatki. – I zwrócić na ciebie większą uwagę.
Serce podskakuje mi do gardła.
– Ale co to znaczy?
– To znaczy dokładnie to, co powiedziałem – Oliver miesza banana z płatkami. – Jesteś absolutnie zadziwiająca. Chciałbym znów cię poznać, ale w innych okolicznościach, tak, żebyśmy po prostu gadali jak teraz.
– Przy płatkach i kawie, a nie na głównej ulicy w Vegas?
Oliver unosi wzrok, a ja wiem, po prostu wiem, że przypomina sobie moją niepewną propozycję. Widzę, że szuka właściwych słów.
– Mam na myśli sytuację, w której nikt nie czuje się zmuszony do…
– Nie mam pretensji o to, co zrobiłeś tamtej nocy – mówię. Chcę go pozbawić poczucia winy. – Dobrze zrobiłeś.
Oliver przez moment jeszcze patrzy mi w oczy, po czym uśmiecha się lekko i zaczyna jeść.
Opieram się o blat i popijając mój boski nektar, przyglądam się, jak je. Budową przypomina nieco patyczaka: wysoki, szczupły, o długich rękach i nogach, bez krągłości. Ale jest także silny – jego ramiona i barki oplatają sznury mięśni. Klatkę piersiową ma szeroką, tułów przechodzi w prostą talię. „Mogłabym go narysować” – myślę. „Mogłabym go narysować, a to, co zobaczę, byłoby zaskoczeniem nawet dla mnie”.
– O czym myślisz? – pyta z ustami pełnymi płatków. – Gapisz się na mnie tak, jakbyś się dziwiła,