Łowcy nazistów. Andrew Nagorski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Łowcy nazistów - Andrew Nagorski страница 10
Jednak to nie ideologia przyszłych władców Polski przyciągała Friedmana. Jego prawdziwą motywacją było odpłacenie się Niemcom. Komuniści po prostu dali mu po temu możliwość.
Wysłany do Gdańska Friedman wraz pięcioma kolegami z Radomia udał się do nadbałtyckiego miasta, gdzie przyglądali się uchodzącym na zachód Niemcom. „Niektórzy wyglądali żałośnie, nie mogli chodzić, bandaże na ich głowach poplamione były krwią – pisał Friedman. – Nie byliśmy zdolni do współczucia, do litości. Jeszcze niedawno byli w morderczym szale. Byli odpowiedzialni za konsekwencje”.
Znaczna część miasta płonęła. Żołnierze radzieccy i polscy milicjanci wysadzali w powietrze grożące zawaleniem budynki. „Było tak, jakbyśmy byli w podpalonym przez Nerona Rzymie” – wspominał Friedman.
Nowo przybyli radowali się z odwrócenia sytuacji. „Czuliśmy się, jakbyśmy byli przybyszami z innej planety, których pojawienie się spowodowało paniczną ucieczkę Ziemian”. Wpadali do mieszkań porzuconych w takim pośpiechu, że na podłogach leżały ubrania i rzeczy osobiste mieszkańców, w tym niemiecka waluta. W jednym z mieszkań zastali porcelanowe wazy – „zapewne drezdeńskie” – którymi grali w piłkę, zostawiając po sobie tylko skorupy.
Następnie w bardziej zdyscyplinowany sposób zajęli się swą samozwańczą misją poszukiwania „nazistowskich oprawców i morderców, by wywrzeć zemstę i wymierzyć im sprawiedliwość”. Na rozkaz Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego ochotnicy mieli pomagać w aresztowaniu wszystkich pozostałych w mieście niemieckich mężczyzn w wieku od 15 do 60 lat. Ich nowy przełożony powiedział: „Wyszukamy hitlerowskie ścierwa i oczyścimy z nich miasto”.
We wspomnieniach Friedman opisuje reakcję swojej starszej siostry Belli na pierwsze wywózki Żydów z Radomia, szczególnie stwierdzenie, że „szli na rzeź niczym owce”. Słowa te miały się pojawiać przez długi czas we wszystkich sporach dotyczących Holokaustu. Jednakże opisując swoją satysfakcję z przerażenia, jakie wzbudzał w Gdańsku wśród przesłuchiwanych i aresztowanych Niemców, Friedman użył tej samej analogii: „Teraz losy się odwróciły. Mój piękny polski mundur pozwalał mi rozkazywać tym niegdyś dumnym członkom rasy panów jak stadu przerażonych owiec”.
Przyznał, że był „całkiem bezlitosny” wobec przesłuchiwanych więźniów, wydobywając z nich zeznania biciem. „Moje serce przepełniała nienawiść. Nienawidziłem ich przegranych, tak jak nienawidziłem ich jako brutalnych zwycięzców”.
Pisząc wiele lat po wojnie, stwierdził: „Dzisiaj, gdy patrzę w przeszłość, jest mi trochę wstyd, ale trzeba pamiętać, że była to wiosna 1945 r., Niemcy wciąż desperacko walczyli na dwóch frontach przeciwko wojskom alianckim i rosyjskim, a ja nadal nie miałem żadnych wiadomości o tym, czy ktoś z mojej rodziny przetrwał nazistowskie obozy”. Tak jak inni odkrywał też kolejne dowody popełnionych przez Niemców zbrodni, takich jak pomieszczenie pełne nagich zwłok noszących niepozostawiające wątpliwości oznaki systematycznych tortur. Twierdził jednak także, że już wówczas zaczął odczuwać przebłyski wątpliwości z powodu swojej rosnącej reputacji „tego bezlitosnego”.
Wtedy nadeszła wieść, że Bella przeżyła Auschwitz, co skłoniło Friedmana do zdjęcia munduru i powrotu do Radomia. Tam oboje postanowili opuścić Polskę, która stawała się dla nich krajem coraz bardziej obcym. Wciąż aż nazbyt często dochodziło tu do aktów antysemickiej przemocy, a nikt inny z najbliższej rodziny nie powrócił z obozów. Początkowo planowali udać się do Palestyny, dołączając do licznych ocalałych Żydów korzystających z pomocy Brichah (hebr. „ucieczka”), podziemnej organizacji, której zadaniem było tworzenie nielegalnych szlaków przerzutowych z Europy do Palestyny. Ten powojenny exodus wkrótce miał doprowadzić do powstania państwa Izrael.
Jednakże podróż Friedmana została wkrótce przerwana; na kilka lat znalazł się w Austrii. Tam mógł nadal realizować swoją pasję tropienia nazistów. Zamierzał wyrównać rachunki – nie uciekając się jednak do brutalnych, bezwzględnych metod, jakie preferowali nowi komunistyczni władcy Polski.
Gdy 5 maja 1945 r. odziany w pasiak, wycieńczony więzień obozu Mauthausen niedaleko Linzu, widząc wielki czołg z powiewającą na wieżyczce amerykańską flagą łamiący obozową bramę, zapragnął dotknąć wymalowanej na jego burcie białej gwiazdy, nie znalazł sił, by przebyć ostatnie kilka kroków dzielących go od pojazdu – kolana się pod nim ugięły i padł twarzą do ziemi. Kiedy podniósł go amerykański żołnierz, więzień zdołał wyciągnąć rękę i dotknąć gwiazdy, po czym stracił przytomność.
Gdy odzyskał ją w baraku, leżał samotnie na pryczy. Szymon Wiesenthal wiedział już, że jest wolnym człowiekiem. Wielu esesmanów uciekło poprzedniej nocy; obecnie na jednej pryczy spała tylko jedna osoba, zwłoki leżące w baraku jeszcze rankiem zabrano, a powietrze przesycał zapach DDT. Co najważniejsze, Amerykanie przywieźli wielkie kotły z zupą. „To była prawdziwa zupa i smakowała wybornie” – wspominał Wiesenthal51.
Zupa ta szybko stała się przyczyną gwałtownych dolegliwości u Wiesenthala i wielu innych więźniów, których żołądki odwykły od trawienia tak wartościowego pokarmu. Jednakże w ciągu następnych dni, które Wiesenthal zapamiętał jako okres „przyjemnej apatii” po nieustannej walce o życie przed wyzwoleniem, codzienna racja zupy, warzyw i mięsa oraz tabletek przepisywanych przez amerykańskich lekarzy w białych fartuchach przywróciły go z powrotem do świata żywych. Dla wielu innych – zdaniem Wiesenthala trzech tysięcy – było już za późno. Zmarli z wycieńczenia i wygłodzenia wkrótce po wyzwoleniu.
Wiesenthal doświadczył przemocy i tragedii jeszcze przed drugą wojną światową i Holokaustem. Urodził się 31 grudnia 1908 r. w Buczaczu, niewielkim miasteczku we wschodniej Galicji, należącej wówczas do Austro-Węgier, po pierwszej wojnie światowej do Polski, dzisiaj zaś do Ukrainy. Znaczną część ludności miasteczka stanowili Żydzi, cały region był jednak zamieszkany przez mieszaninę narodowości, toteż Wiesenthal dorastał wśród ludzi mówiących po niemiecku, w jidysz, po polsku, rosyjsku i ukraińsku52.
Wkrótce nadeszły pierwsza wojna światowa, rewolucja bolszewicka i wojna domowa, w której stanęli przeciw sobie Rosjanie, Polacy i Ukraińcy. Ojciec Wiesenthala, nieźle prosperujący kupiec, zginął na początku wojny w szeregach armii austriackiej. Później matka zabrała obu synów do Wiednia, jednakże po wycofaniu się Rosjan w 1917 r. powróciła do Buczacza. Gdy Szymon miał 12 lat, ukraiński maruder ciął go szablą w udo, pozostawiając widoczną do końca życia bliznę. Kilka lat później jego młodszy brat Hillel zmarł po upadku, w którym uszkodził sobie kręgosłup.
Wiesenthal studiował w Pradze architekturę, powrócił jednak do domu, by poślubić swoją sympatię z czasów szkolnych, Cylę Müller. Następnie założył pracownię architektoniczną projektującą domy mieszkalne. W latach studenckich i później w Buczaczu miał wielu przyjaciół wśród Żydów i nie-Żydów i w odróżnieniu od wielu rówieśników, nie przyciągały go radykalnie lewicowe poglądy. Jedyna idea polityczna, jaka go pociągała, była odmienna od lewicowych. „Jako młodzieniec byłem syjonistą” – przypominał często mnie i innym
51
Cytat oraz reszta relacji Wiesenthala o jego uwolnieniu, zob. Joseph Wechsberg (red.),
52
Informacje o ojcu Wiesenthala i inne szczegóły biograficzne, zob. Tom Segev,