Zadra. Robert Małecki
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zadra - Robert Małecki страница 2
– Oznaczysz? – spytała, podając mu rulon biało-niebieskiej taśmy.
Wziął go bez słowa, a potem patrzył, jak długa kita czarnych włosów Skałki bujała się w rytm jej kroków. Kiedy policjantka zbliżyła się do starszego szeregowego Spychały, ten szybko zgasił peta o korę i wyrzucił go w ściółkę. Wyprostował się jak do raportu i wyglądał na zaskoczonego, kiedy Skalska minęła go, nie zwracając na niego najmniejszej uwagi.
Gross popatrzył na pozostałych żołnierzy ubranych w kamizelki odblaskowe. Co jakiś czas dobiegały go nagły wybuch śmiechu i potrzaskiwania z przypiętych do wojskowych pasów krótkofalówek.
Omiótł spojrzeniem las, zastanawiając się nad tym, gdzie może się znajdować reszta szkieletu. Szukał świeżego wykopu, rozgrzebanej brunatnej ziemi albo nienaturalnych krzywizn terenu, kopców i wzniesień przykrytych niedawno ściętymi gałęziami. Rozglądał się też za kępami gęstych krzaków. W końcu powiódł wzrokiem po pniach sosen, ale nic nie zwróciło jego uwagi.
„Dziwne”, pomyślał.
– I co? To tych Żydówek?
Gross drgnął. Nie zorientował się, kiedy ktoś stanął za jego plecami.
W tej samej chwili zadzwonił jego telefon.
Odwrócił się do Tomasza Kowalskiego, krępego podporucznika, który z ramienia wojska od kilku godzin nadzorował poszukiwania dzików padłych na afrykański pomór świń, szybko szerzącą się zakaźną chorobę wirusową, znaną także jako ASF. Od kilku dni służby weterynaryjne i leśne, wspierane przez wojsko, realizowały w czterech województwach kolejny etap walki z wirusem.
Komisarz przyłożył aparat do ucha.
– Halo?
– Tu Legner. Gdzie jesteście? – spytał prokurator z Torunia.
– Kilkadziesiąt metrów w głąb lasu.
– W głąb lasu – powtórzył jak echo. – A ja stoję na parkingu. Wyjdzie pan po mnie, komisarzu?
– Skalska zaraz tam będzie.
– O, to świetnie, dzięki. Ale niech pan powie, co tam mamy?
– Kości.
– Tyle to już wiem, pytam, czy jest pan pewien, że ludzkie? Bo butów na zmianę nie zdążyłem zabrać.
Gross popatrzył na swoje przemoczone półbuty.
– Będzie pan tego żałował. – Rozłączył się, a następnie machnął energicznie na podporucznika, by ten odsunął się od miejsca odnalezienia czaszki. – Zadeptaliście tu niemal wszystko.
– Słucham? – Podporucznik nie ukrywał zaskoczenia i kiełkującej w nim złości.
– Niech pan tylko spojrzy na tę trawę. Wygląda, jakbyście tu stado dzików przepędzili.
– Przecież to jakieś stare szczątki – warknął żołnierz.
– A skąd ta pewność? – spytał go Gross i zrobił kilka kroków w tył. Odwinął koniec taśmy, a następnie przewiązał ją wokół drzewa. – Niech pan przejdzie na lewo.
– No… w przeciwnym razie natrafilibyśmy na resztę ciała – odparł Kowalski, schodząc komisarzowi z drogi.
– Jest was więcej? Gdzie pozostali żołnierze? – spytał policjant.
– Kontynuują poszukiwania w innym rejonie. Ale zaraz będziemy zmuszeni je zakończyć. Robi się późno. – Podporucznik spojrzał w górę na kołyszące się korony sosen, niemal czarne na tle szarzejącego nieba, muskanego ostatnimi tego dnia promieniami słońca.
Gross obszedł miejsce odnalezienia czaszki, przewiązując taśmę policyjną wokół kolejnych drzew i okrążając ze sporym zapasem rozłożysty krzew. Wreszcie wrócił do pierwszego oznaczonego pnia.
– Chciałbym porozmawiać z tym szeregowym, który znalazł szczątki – stwierdził komisarz.
Podporucznik wcisnął kciuki za pas spodni i wypiął pierś.
– Spychała! – ryknął. – Do mnie!
Młody żołnierz odrzucił peta i ruszył żwawo w ich stronę. Kiedy podszedł bliżej, Gross skierował się tam, gdzie leżała kość. Kazał mundurowym zatrzymać się z dala od znaleziska i znowu obszedł miejsce, oznaczając je taśmą.
Kiedy skończył, wrócił do Kowalskiego i Spychały.
– Studiował pan medycynę? – Komisarz zwrócił się do starszego szeregowego.
– Tak. Rok temu, ale wyleciałem przez anatomię. – Kiedy to mówił, mięśnie mimiczne na jego twarzy napinały się i rozluźniały, a powieki ulegały mikroskurczom.
Tiki nerwowe.
– Co to jest? – Gross wskazał na leżącą przy pniu kość.
– Os femoris – odezwał się Spychała. – Anatomię oblałem, ale akurat tę kość trudno pomylić z jakąkolwiek inną. To kość udowa.
Podporucznik pociągnął głośno nosem i kolejny raz ściągnął brwi, uważnie ich obserwując.
– Panie komisarzu, to oficjalne przesłuchanie? – spytał nerwowo Kowalski.
– Rozpytanie – odparł Gross, nie odwracając się do podporucznika.
Nie znał łacińskiej nazwy, ale ta część ludzkiego szkieletu odznaczała się charakterystyczną kulą umieszczoną na lekko wysuniętej pod skosem szyjce. Zapamiętał ten osobliwy detal z oględzin szkieletów odnalezionych kilka lat temu na nieużytkach w pobliżu Polnej.
– Prawa czy lewa? – dopytał komisarz.
– Prawa. – Mężczyzna spojrzał na kość, a potem z powrotem na policjanta.
– Po czym pan rozpoznał?
Spychała wzruszył ramionami.
– W dolnej części kości, z tyłu, znajduje się takie jakby trójkątne wgłębienie. – Żołnierz zaczął gestykulować. – To tak zwana powierzchnia podkolanowa. Trzeba odwrócić kość przodem do siebie, to wtedy ta taka jakby piłka znajduje się po mojej prawej. Więc to od prawego uda. I ta właśnie piłka wchodzi w skład stawu krzyżowo-biodrowego…
– Wystarczy – przerwał komisarz. – Wziął ją pan do rąk? Kopnął albo przesunął?
– Słucham? – Żołnierz nie krył zaskoczenia i zdziwiony natychmiast spojrzał w kierunku podporucznika.
Ten patrzył na niego spod krzaczastych brwi i nic nie mówił.
Gross