Zadra. Robert Małecki
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zadra - Robert Małecki страница 3
– Nikt niczego nie ruszał – odezwał się podporucznik.
– Chociażby po to, żeby sprawdzić, czy to prawa, czy lewa kość. – Gross podpuścił młodego żołnierza.
Spychała przeczesywał dłonią runo. W końcu odnalazł zgubę, wyprostował się i otarł wilgotną dłoń o spodnie, zostawiając na nich ciemne smugi.
– Rozpoznałem ją i bez tego. Zresztą mówiłem już. To najbardziej charakterystyczny fragment ludzkiego szkieletu. – Poczęstował komisarza, który pokręcił głową, i z powrotem schował papierosy do kieszeni, pomijając swojego dowódcę. Widocznie ten nie palił.
– Dobra, dziękuję – stwierdził policjant.
Starszy szeregowy skinął głową i osłonił się od wiatru. Zapalniczka zgrzytnęła kilkukrotnie. Chciał już odejść, gdy Gross podniósł rękę.
– Męska czy kobieca? – spytał.
– Męska – odparł żołnierz bez wahania, wypuszczając kłęby dymu, który rozwiewał się powoli. – Po pierwsze, jest długa, po drugie, kąt szyjkowo-trzonowy jest bardziej rozwarty niż w kości żeńskiej. Dlatego obstawiam, że ta jest jednak męska.
– A coś więcej na temat czaszki?
Wrócili w milczeniu kilka kroków do taśmy rozpiętej wokół krzewu, pod którym spoczywały kolejne szczątki. Podporucznik szedł tuż za nimi, głośno pociągając nosem.
Pod butem Grossa pękła z trzaskiem gałąź.
– Moim zdaniem to czaszka mężczyzny. Poza tym tam – wskazał Spychała papierosem – jak pan widzi, znajduje się duży wyrostek sutkowaty, to takie zaokrąglenie w pobliżu stawu skroniowo-żuchwowego, charakterystyczne dla czaszki męskiej. Warto by sprawdzić kość potyliczną, bo jeśli znajdują się na niej charakterystyczne guzki, to już nie miałbym żadnych wątpliwości.
– Miejsca przyczepów mięśniowych – dodał cicho Gross.
Szeregowy spojrzał na policjanta.
– Zna się pan na rzeczy. – Spychała ponownie się zaciągnął i zmrużył oczy.
Komisarz uważnie przyglądał się jego tikom nerwowym, jakby młodą twarz podrażniały krótkotrwałe przepływy ładunków elektrycznych, drobne spięcia w gęstej sieci neuronów. Przez chwilę zastanawiał się, czy to męczące, ale nie zapytał o to żołnierza, który zapewne – jako niedoszły lekarz – znał ich przyczynę.
W końcu odwrócił wzrok od mężczyzny i raz jeszcze spojrzał na czaszkę.
Kiedy cisza się przedłużała, stojący obok podporucznik wysmarkał się głośno, po czym schował zmiętą chusteczkę do kieszeni spodni.
– Przepraszam, ale mamy robotę do wykonania. – Oparł ręce na biodrach i kazał Spychale odmaszerować. – Czy to wszystko? – spytał, nie siląc się na uprzejmość.
Komisarz kiwnął głową, a Kowalski sięgnął po krótkofalówkę.
– Trzysta dziesięć do trzysta trzynaście – powiedział.
Ciszę w lesie przecięły trzaski, a po chwili z urządzenia dało się słyszeć zniekształcony męski głos:
– Trzysta trzynaście, zgłaszam.
Podporucznik ponownie przysunął urządzenie do ust.
– Melduj, jak sytuacja na froncie?
– Czysto.
Gross jeszcze raz przyjrzał się coraz mniej wyraźnym zarysom żołnierzy, do których dołączył właśnie Spychała. Pewnie szeregowy dał im znać, że zaraz wrócą do pracy, bo zaczęli otrzepywać spodnie i poprawiać kamizelki.
– No to świetnie. Kończycie już? – dopytał podporucznik.
– Tak. Zaraz wyjdziemy na drogę.
– Okej, to my też powoli się zwijamy. Zbierz wszystkich i się ustawcie. Wkrótce po was podjedziemy. Bez odbioru – zakończył rozmowę i wyciągnął do policjanta rękę na pożegnanie.
Kiedy Gross ją uścisnął, była zimna i zupełnie sztywna, niczym dłoń manekina.
– Jeszcze jedno – poprosił policjant. – Tyralierę uformowaliście na tamtej drodze? – spytał, wskazując na oddalony o kilkadziesiąt metrów skraj lasu, gdzie zaparkowali radiowóz.
– Nie. Idziemy z przeciwnej strony. – Podporucznik ponownie pociągnął nosem.
– Czyli tego fragmentu lasu jeszcze nie zbadaliście?
– Nie. Ale zrobimy to teraz. – Spojrzał spod krzaczastych brwi. – I to dokładnie.
Gross rzucił okiem na grupę żołnierzy. Zauważył mężczyznę w cywilu i drugiego, w zupełnie innym umundurowaniu.
– Kto jest z wami? – spytał, unosząc brodę w tamtym kierunku.
– Pyta pan o cywili?
Komisarz potwierdził skinieniem głowy.
– W każdym plutonie jest ktoś od leśników i służb weterynaryjnych. My tu jesteśmy tylko do pomocy – odparł podporucznik, pocierając zmarznięte dłonie.
– Rozumiem. A skąd przyjechaliście?
– Z Szóstego Samodzielnego Oddziału Geograficznego z Torunia.
– Dziękuję. Gdybyście na coś natrafili, proszę o sygnał. Będziemy tu cały czas – zapewnił.
– Jasne. – Kowalski pokiwał głową i odszedł w stronę żołnierzy.
Po chwili do uszu komisarza dotarły krótkie, gardłowe rozkazy i wojskowi rozeszli się, ustawiwszy się w tyralierę, a następnie wznowili poszukiwania padłych dzików.
Wkrótce las wypełniła złowroga cisza.
I zimno, które pochłaniało komisarza, począwszy od stóp w przemoczonych butach.
Ciemność zastała ich szybciej, niż Gross się spodziewał.
– Kurwa, chłopie, weź się do pisania, bo zginiemy tu jak ciotka w Czechach – stęknął Jarek Bloch, technik kryminalistyki z Torunia, kiedy podszedł do nowego chełmżyńskiego dochodzeniowca.
Młody funkcjonariusz Mateusz Zieliński, z okularami w wąskiej drucianej oprawie, sprawiał wrażenie wyrośniętego szkolnego kujona. Marszczył czoło, zbyt długo męcząc się nad zapisami w protokole z oględzin. Odburknął coś niezrozumiale, czym tylko rozbawił