Taka miłość się zdarza. Agnieszka Jeż
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Taka miłość się zdarza - Agnieszka Jeż страница 4
– Jezu, Staszek, przecież zupełnie co innego miałam na myśli!
Byłam wstrząśnięta tym, jak łatwo między ludzi może się wkraść niezrozumienie. Drobne niedopowiedzenie, niezadane pytanie i zamiast zbliżenia – oddalenie.
– Widzisz, ja byłem tak zdenerwowany, że od razu wziąłem to do siebie i kolejny raz stchórzyłem, odpuściłem. Przestraszyłem się, że zburzę twoje wyobrażenia o naszej przyszłości i cię stracę. – Staszek rozłożył ręce w geście bezradności.
– Naprawdę tak mnie oceniłeś? Że mogłabym cię zostawić dlatego, że masz siostrę, którą musisz się zająć? – zapytałam i w tym samym momencie poczułam zgrzyt. Nie było co udawać, to nie była wesoła i zachęcająca informacja. Nie potrafiłam, tak jak Staszek, myśleć, że Matylda jest inna, po prostu: inna. Mimo wszystko nie zrobiłabym z tego powodu afery, nie rozmyśliła się, nie odeszła. Nie, na pewno nie, byłam o tym teraz przekonana. „A czy gdybyś się dowiedziała na samym początku, przed ciążą, to czy to by coś zmieniło?”, zapytał niedobry głos w mojej głowie. Każdy ma taki głos, bo każdy ma taki zakątek myśli pomyślanych i niewypowiedzianych, ukrywanych nawet przed sobą. Kiedy się człowiek pilnuje i spina, to te myśli siedzą cicho, gdy się odważa, odkrywa, usamodzielnia i odzyskuje kontakt z własnymi uczuciami, to te myśli wybrzmiewają. I ta wybrzmiała. Nie była miła, ale nie pozwolę się jej rozgościć.
– Pewnie nie, choć chyba sama czujesz, że… – Nie dokończył. – Więc strach był silniejszy. Strach… – Staszek się zamyślił. – Widzisz, to kolejny temat. Niechlubna sprawa, choć z upływem lat jakoś to poukładałem w głowie. Ojciec alkoholik – trudno się kimś takim chwalić, prawda? Kiedy byłem młodszy, zdarzało mi się nawet myśleć, że on może przeze mnie pije. Albo przez matkę, co próbował mi wmówić. Czułem się za niego odpowiedzialny, próbowałem coś zrobić. Ale co może zrobić dzieciak? Albo nawet nastolatek czy młody chłopak. To nie dziecko ma się troszczyć o rodzica, tylko rodzic o dziecko. Teraz to dobrze wiem, z tym się uporałem. Już go nie śledzę, nie wypatruję, czy wraca i w jakim stanie, nie usprawiedliwiam. Żyje na własny rachunek i na własny rachunek umrze. Zostało mi jednak poczucie gorszości. Kiedy dziecko nie dostaje bezwarunkowej miłości i opieki w dzieciństwie, trudniej mu w dorosłym życiu uwierzyć, że na nie zasługuje. Zawsze bardziej się stara. To we mnie siedzi mimo upływu lat i terapii, ta zaburzona wiara w siebie… Zresztą może nie tylko we mnie, bo spójrz, co ta mała karteczka wywołała w twoim sercu. Zwątpienie…
To nie było powiedziane tonem wyrzutu, tylko spokojnego stwierdzenia. I, mój Boże, Staszek miał rację! Przeczytałam i dopowiedziałam sobie wszystko. Rozum, napędzany wspomnieniami, lękami i wciąż jeszcze niską samooceną, wyprodukował bardzo prawdopodobną historię. Oboje zachowaliśmy się podobnie – daliśmy się zwieść własnym ponurym wyobrażeniom.
– Ale wreszcie uwierzyłem w siebie i w nas. I dzisiaj chciałem ci powiedzieć, dlaczego czasem bywam smutny. Dlaczego tak często jeżdżę do Witowa, co mnie tam ciągnie, choć powinienem chcieć uciec od tego miejsca jak najdalej. Po spektaklu, podczas kolacji, chciałem porozmawiać. Tym razem bez lęku, że mógłbym cię stracić. Gdybym tylko wiedział, że znajdziesz ten karteluszek… – Staszek pogładził mnie po policzku.
– Chciałam wyprać twoją koszulę – wyjaśniłam, bojąc się, że posądzi mnie o przeszukiwanie jego kieszeni. Miałam różne wady, ale do szpiegowania bym się nie posunęła. – Karteczka wypadła, a ja ją podniosłam i tak odruchowo, żeby sprawdzić, czy to nie śmieć…
– Matylda mi wsunęła tę kartkę, żebym o niej pamiętał. Tak jakbym mógł zapomnieć… Stawiała te litery z dobre pół godziny, starannie, pieczołowicie.
– Potrafi pisać? – zdziwiłam się. Chyba jednak niewiele wiedziałam o zespole Downa.
– Potrafi. W tym odmienność jej nie przeszkadza. Zresztą, tak jak ci powiedziałem, to wariant mozaikowy zespołu Downa. Matylda nawet chodzi do zwyczajnej szkoły, choć to akurat ma bardzo prozaiczne wyjaśnienie – do szkoły specjalnej nie miałby jej kto wozić, ciotka nawet prawa jazdy nie ma. Dyrektor się zgodził, nie do końca formalnie. I na razie to się udaje, jest bardzo pomocna pani pedagog, ale za chwilę trzeba będzie pomyśleć o innym rozwiązaniu.
– Cóż – postanowiłam już nie przemilczać niczego i niczego nie udawać – moja wiedza o zespole Downa jest dość powierzchowna. To znaczy znam medyczne uwarunkowania, wiem, na czym to polega na poziomie genów, ale jeśli chodzi o codzienność z taką osobą, to chyba mam dość stereotypowe wyobrażenia.
– Że to dramat? – W głosie Staszka nie było złośliwości, powiedział to zwyczajnym tonem.
– Może nie aż tak – odpowiedziałam ostrożnie – ale że to poważna sprawa. Problem. Coś, czego nikt by nie chciał u siebie w rodzinie. – Zaczerwieniłam się, wypowiadając te słowa. – A ty to nazywasz: „odmienność”. Bardzo ładnie mówisz o tym i o Matyldzie.
– To moja siostra, kocham ją.
„To moja siostra, kocham ją”. Tyle – tylko tyle i aż tyle. Tak, miłość potrafi załatwić najtrudniejsze sprawy.
– Stasiu… – rozkleiłam się. To był naprawdę dobry chłopak.
– Teraz już będę wiedział, że jesteś niezwykle wrażliwa. – Objął mnie ramieniem. – Całe szczęście, że nic ci się nie stało. Mogłaś się uderzyć głową o stół, zranić. I to wszystko z powodu głupiego zwitka papieru. A co do Tylki…
– Matko! Z tego wszystkiego zapomniałam o czymś bardzo ważnym! – Gwałtownie się wyprostowałam, przerywając mu. – Zaraz porozmawiamy o Matyldzie, o wszystkim, co z nią związane, tylko najpierw muszę ci coś powiedzieć. Tak dla równowagi, bo ty też nie o wszystkim wiesz. Zdanie z karteczki to niejedyna informacja, która tak mną dzisiaj wstrząsnęła. Kiedy wszedłeś, rozmawiałam z mamą. I dowiedziałam się, że Staszek Morlaczonek żyje.
Oczywiście była również druga informacja, jeśli chodzi o doniosłość, to pewnie jeszcze ważniejsza, nie chciałam jednak, żeby Staszek powtórzył mój los i osunął się z wrażenia na ziemię, więc postanowiłam stopniować napięcie. Tak, Staszek Morlaczonek żyje gdzieś w Anglii. Przede mną zaś stał Staszek Skarłat, który wpatrywał się we mnie, jakby mnie widział pierwszy raz w życiu.
– Masz na myśli tego Staszka od twojej prababci? Tego, co zginął pod Dunkierką?
– Tego samego, z tą drobną różnicą, że jednak nie zginął.
– Ale jak to możliwe? Przecież przyszła wiadomość o jego śmierci. Oczywiście pomyłki nie można wykluczyć, ale toby musiał być wyjątkowo niefortunny przypadek. No i gdyby żył, to chyba dałby jakiś znak? Szukałby twojej prababci?...
Fakt, o tym nie pomyślałam. Zrobiło mi się zimno koło serca. Tak się ucieszyłam z jego nagłego zmartwychwstania, że zupełnie mi nie przyszło do głowy się zastanowić, dlaczego sobie odpuścił prababcię. Czyżby wcale nie był taki super?... Nie, nie, oby tylko nie to, kolejny raz bym nie chciała przeżywać takich emocji.