Taka miłość się zdarza. Agnieszka Jeż
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Taka miłość się zdarza - Agnieszka Jeż страница 8
– Nawet najwyższa góra ma gdzieś swój szczyt. Gdy się go wreszcie osiągnie, to już z górki. – Staszek jeszcze mocniej przytulił mnie do siebie.
Zamknęłam oczy. Ciekawe, że o trudnej, wymagającej wysiłku sytuacji mówi się „pod górę”, a kiedy już mozół się skończy, to jest „z górki”. Zupełnie jakby ta góra była nieproporcjonalna – z jednej strony wysoka, stroma, niebezpieczna, a z drugiej – łagodny pagórek. „Z” brzmiało jednak zdecydowanie lepiej niż „pod”. No i miałam nadzieję, że wreszcie na dłużej przysiądziemy na tej słonecznej poziomkowej polanie, której obraz często wracał do mnie we snach.
Rozdział czwarty
Marian okazał się przemiłym człowiekiem. I niezwykle słownym. O szóstej rano dzwonek domofonu wyrwał mnie z miłego półsnu.
– Mleczarz?... – ziewnęłam, zdumiona.
– Raczej dostawa kuchni. – Staszek pochylił się nade mną i pocałował mnie w czoło. Kilka kropel z jego wilgotnych włosów kapnęło mi na szyję. W pokoju zapachniało ziołami.
– Pachniesz jak najlepsza reklama Herbapolu. – Chwyciłam go za rękę i pociągnęłam na łóżko.
Zachwiał się i ze śmiechem padł obok mnie.
– Zostałbym na dłużej – powiedział, wsuwając rękę pod kołdrę – ale Marian czeka na dole. Zaparkował przed samym wejściem, więc musimy jak najszybciej wynieść szafki z auta, bo zatarasował ruch, zajmując pół ulicy i pół chodnika. W poniedziałek rano ludzie spieszący się do pracy nie są szczególnie wyrozumiali.
– Jasne, pędź. Sądziłam, że twój kolega przyjedzie później.
– Dniówka to dniówka. W końcu dzień zaczyna się nie wtedy, gdy ożywają biurowce, tylko wtedy, gdy słońce wzejdzie.
Fakt. Doszłam do wniosku, że właściwie każda sprawa może być oceniana rozmaicie, w zależności od tego, z jakiej perspektywy na nią patrzymy. Mój rytm życia przez wiele lat był wyznaczany godzinami pracy apteki, generalne jednak poranek przypadał na mniej więcej siódmą. Wcześniej miasto jeszcze było uśpione, więc i ja rozbudzałam się powoli. Mama odsypiała noce poświęcone tłumaczeniom. „Szkoda dnia na ślęczenie przed komputerem, zwłaszcza gdy pogoda ładna. W końcu nie po to zostałam freelancerką, żeby wysiadywać przy biureczku od dziewiątej do siedemnastej. Najpierw się rozruszam, podoświadczam, pożyję, a potem do pracy. Zresztą w drugiej połowie dnia łatwiej mi się skupić”. Babcia zaś budziła się już po piątej i twierdziła, że te spokojne wczesnoporanne godziny bardzo sobie ceni. „Jak rozpoczniesz dzień, tak go spędzisz. Więc ja zaczynam niespiesznie, w spokoju”. Kiedyś zapytałam, czy to taka naturalna potrzeba organizmu, dopasowująca się do metryki, czy od zawsze inny cykl dobowy. Babcia odpowiedziała: „Pewnie tak, z wiekiem to się trochę zmienia. Choć powiem ci, że kiedyś nie lubiłam tych wczesnych pobudek. Wszystko przygotować, ze wszystkim zdążyć, a mała Dorotka nie zawsze była chętna do współpracy. No a ja się nie mogłam spóźniać, bo jakby to wyglądało, gdyby trzydzieścioro dzieci czekało na mnie jedną? Więc kiedy musiałam, to nie lubiłam. Teraz lubię, bo nie muszę”.
O tak, ta zależność doskonale do mnie przemawiała w ostatnim czasie. Nie mogłam się nadziwić, że kiedyś w ogóle się nie zastanawiałam nad tym, jakbym chciała przeżyć życie. To tak, jakby planując trasę, gdzie punktem początkowym jest koniec studiów, a docelowym – no cóż, w końcu to ostateczny cel każdego życia – śmierć, wybrać autostradę. Szybko, płynnie, po drodze przeciętne widoki, miejsca parkingowe rzadko i wszystkie takie same. Jedzie się komfortowo, krajobraz za oknem płynnie się przesuwa, niewiele się z tej podróży pamięta. A na koniec, już u celu, mówi się – no i szybko zleciało, w sumie nawet nie wiem jak.
Kiedy się zatrzymałam w tym swoim pędzie – nie z własnej woli, po prostu zostałam wysadzona z luksusowego auta Pawła, a on dodał gazu i odjechał – to, gdy już opadł pył, po raz pierwszy miałam okazję się zastanowić, co dalej. Póki się jedzie, to się jedzie. Dopiero jak się coś zepsuje i trzeba myśleć o naprawie, szukać pomocy i holu, to człowiekowi przychodzą różne alternatywne rozwiązania do głowy. „Błogosławione psucie”, pomyślałam.
Skończyłam się wycierać i wciągnęłam dżinsy na jeszcze wilgotne ciało. Wchodziły z lekkim oporem i chyba nie był to efekt naturalny, gdy materiał z trudem prześlizguje się po rozgrzanej, lepkiej skórze, tylko po prostu zrobiło się mnie ciut więcej. I nawet nie mogłam za to winić ciąży. Po prostu się okazało, że gdy jestem szczęśliwie zakochana, to więcej jem – ciemna strona miłości, choć smakowita.
Podeszłam do okna. Rzeczywiście, biała furgonetka z bordowym napisem „Marianex – usługi stolarskie” skutecznie utrudniała ruch samochodowy i pieszy. Obaj panowie jednak się uwijali, przenosząc kolejne elementy kuchni z samochodu na wewnętrze podwórko. Gdy wróciłam do okna z kajzerką posmarowaną masłem, Marian zamykał tylne drzwi i po chwili odjechał. Za to w drzwiach pojawił się Staszek, lekko posapując pod ciężarem szafki.
– Poczekaj, pomogę ci. – Przełknęłam ostatni kęs bułki i podeszłam do niego.
– Nie powinnaś. W twoim stanie. – Postawił szafkę na podłodze i odetchnął.
– Bez przesady. Ciąża to nie choroba. Kiedyś tak uważano i kazano kobietom tylko leżeć i jeść za dwoje, ale teraz mamy dwudziesty pierwszy wiek i wiemy, że ciąża to stan fizjologiczny – zaprzeczyłam. – Choć jedzenie nadal aktualne.
– To znaczy, że możesz robić to, co zawsze. A kiedy ostatnio nosiłaś meble z litego drewna?
– Tu na Wiślnej. Suwałam właściwie, no ale to szafa i stół, a pojedyncza szafeczka…
– A to sprawdź, jak to jest z tą pojedynczą szafeczką. – Staszek uśmiechnął się zachęcająco.
Podeszłam i próbowałam ją przesunąć. Cholerstwo ledwo drgnęło.
– Z czego to? – jęknęłam.
– Z materiału, który przetrwa do kolejnego pokolenia. Mężczyźni też mogą mieć intuicję – jeszcze nie widziałem o ciąży, a już myślałem przyszłościowo.
– No proszę, niby historyk, a myśli do przodu.
– Już ci mówiłem, że historyk po to poznaje i analizuje fakty, żeby właśnie myśleć do przodu i uniknąć błędów, na których społeczeństwo powinno się uczyć.
– Dobra, to będę jak historyczka – już się nie upieram, żeby pomagać, tylko myję zęby i was zostawiam. Zrobię zakupy, pospaceruję i przyjdę, kiedy się uporacie z najcięższymi pracami, żeby wam tu nie przeszkadzać.
Staszek wrócił do bycia tragarzem, a ja zeszłam na dół i ruszyłam w stronę hali targowej na Grzegórzkach. Postanowiłam od zaraz wprowadzić jeszcze zdrowszy sposób odżywiania się. W trosce o kiełkujące we mnie życie i po to, by kontrolować, w jakim tempie się powiększam. Oczywiście, że byłam rozsądna, więc żadnych diet w ciąży nie brałam pod uwagę,