Taka miłość się zdarza. Agnieszka Jeż

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Taka miłość się zdarza - Agnieszka Jeż страница 7

Taka miłość się zdarza - Agnieszka Jeż

Скачать книгу

oddaloną od centrum trasę, w kierunku Błoni. Kiedy doszliśmy do parku Jordana, usiadłam na ławce, wyjęłam telefon z torebki i wybrałam numer do mamy. Staszek taktownie poszedł oglądać popiersia wielkich Polaków ustawione na skwerku.

      – Dzień dobry, my darling! – Mama była w znakomitym nastroju. – Jak samopoczucie? Ochłonęłaś już trochę?

      – Trochę. – Mama wciąż znała tylko połowę ekscytujących wieści. O ciąży nie chciałam mówić przez telefon. Tak, to będzie bardzo emocjonujące spotkanie… – Mamo, a powiedz mi, babcia wie o Staszku Morlaczonku?

      – Nie, skąd, no coś ty! I absolutnie jej w ten sposób nie informuj, absolutnie! Ona jest taka krucha, wbrew pozorom. To znaczy na zewnątrz zawsze była poukładana, zorganizowana i odporna na różne przeciwności losu, ale w środku to wrażliwa dusza. Ostatnio sporo przeszła – i pamiętnik, i ta historia z Rózią. Nie, nie, załatwimy to face to face. To znaczy razem, bo też powinnaś przy tym być.

      – Pomysł jest jeszcze bardziej grupowy. Chciałabym was zaprosić do nas. To znaczy do mnie i do Staszka, i wtedy porozmawiać o wszystkim. – Gdy mówiłam „wszystkim”, miałam przed oczami mamę i babcię, które się dowiadują, że w hierarchii krewnych nagle przesuwają się o jedno pole do przodu – mama robi się też babcią, a babcia – prababcią. Zwłaszcza ta pierwsza sytuacja wydawała się ciekawa – Dorota wciąż mówiła o sobie i swoich znajomych równolatkach „dziewczyna, dziewczyny”, a tu, proszę, wnuczę na horyzoncie.

      – Doskonale! Czyli poznamy też zięcia! Dużo wzruszeń. To chyba przywiozę jakiś koniaczek, gdyby trzeba było cucić mamę oszołomioną liczbą newsów.

      „Kilka koniaczków przywieź”, pomyślałam.

      – Myślę, że to trzeba szybko zorganizować. Aż mnie nosi. No i czuję się trochę nie fair wobec mamy, że my już wiemy, a ona nie.

      – Ja mam permanentnie wolne. Babcia też, chociaż teraz kursuje do Olkusza, więc może się okazać, że już zrobiła jakieś plany na najbliższe dni. A ty?

      – Teraz we środy mam takie cykliczne zlecenie tłumaczeń dla portalu ekonomicznego. Nudy, aż szczęka od ziewania boli, ale płacą przyjemnie, więc robię i nie marudzę. Od dziesiątej do dwudziestej muszę być on-line, czyli mogłabym przyjechać we czwartek.

      – Dobra. To jeszcze zadzwonię do babci i się upewnię, że jej też pasuje. Jako pretekst podam skończenie remontu…

      – O, to wszystko już zrobione? – zdziwiła się mama. – Myślałam, że z kuchnią jeszcze jesteście w lesie.

      – No nie, drewno już wyjechało z lasu, do tartaku, a potem do stolarni tego kumpla Staszka. Ale wciąż tam jest, choć już w postaci szafek. Poproszę Stasia, żeby przyspieszył prace.

      – Super. Dwie pieczenie na jednym ogniu – ucieszyła się mama. – Patrz, jak mi się śmiesznie powiedziało, bo przecież jestem wegetarianką.

      – Śmiesznie – zgodziłam się. Mama nawet podczas największych życiowych zawirowań zachowywała optymizm i poczucie humoru. – To się rozłączam i zaraz dam ci znać, co i jak.

      Babcia odebrała szybko, zupełnie jakby czekała na połączenie.

      – Klaruniu, kochanie, no co tam u ciebie słychać?

      Może nawet to ja byłam tak wyczekiwana, nie tylko pan Kazimierz?...

      – Wszystko w porządku, babciu. Sprawy idą w słusznym kierunku, dużo dobrego się dzieje, a tak w ogóle to chciałabym się z tobą spotkać.

      – No pewnie, że tak. To co, wpadniesz jutro? Ugotuję jakieś kluseczki.

      Kluseczki zabrzmiały bardzo zachęcająco, ale zbyt dobrze się znałam – nie wytrzymałabym i bym pękła, wygadując się przed babcią i zdradzając wszystkie tajemnice.

      – Nie, tym razem to ja zapraszam. To znaczy ja ze Staszkiem.

      – O, ho, ho! Czy to jakaś grubsza sprawa? – W babci obudziło się zainteresowanie.

      – Eeee, nic z tego, co myślisz. – Nagle się pogubiłam. Nie byłam jednak doświadczonym strategiem.

      – A co myślę? – zapytała filuternie.

      – No, o jakichś uroczystościach, formalnych sprawach, że zaręczyny czy coś. A tymczasem to tylko skończony remont. Kuchnia gotowa, więc niech przejdzie chrzest bojowy. Zapraszam was na obiad.

      – Nas?... – Babcia nie zrozumiała.

      – Ciebie i mamę.

      – Dorotka też będzie? Nic mi nie mówiła.

      – Bo nie zdążyła. Dosłownie przed chwilą skończyłyśmy rozmawiać. I tak od słowa do słowa… Bardzo była ciekawa efektu końcowego i w sumie to razem wymyśliłyśmy, że oblanie zakończenia remontu to superpomysł. No i poznacie Staszka.

      – Oczywiście, chętnie. To na którą się umawiamy?

      – Na piętnastą, babciu.

      – Będę. Zapowiada się bardzo miłe popołudnie.

      „Atrakcji na pewno nie zabraknie”, pomyślałam, żegnając się z babcią. Do mamy wysłałam SMS: „Czwartek, 15.00. Przywieź ten koniak”.

      Gdy podniosłam głowę znad telefonu, zobaczyłam Staszka idącego w moim kierunku.

      – Pomniki obejrzane? – zapytałam, gdy stanął przy ławce.

      – Co do jednego. Bogata kolekcja. – Tu przerabiałam pierwsze lekcje historii, z babcią. Lubiła mnie zabierać do parku jordanowskiego, bo to ogromny, zielony teren, no i były place zabaw dla dzieci. Teraz widzę, że bardzo się zmieniły, są nowoczesne, fantastyczne, no po prostu raj, ale wtedy tamte były spełnieniem dziecięcych marzeń. Gdyby posłać współczesnego dzieciaka na metalowe skrzypiące huśtawki z siedziskiem z desek z drzazgami czy siermiężne drabinki, trzy na krzyż, toby z nudów umarł, a wcześniej pewnie zapytał, czy taki plac to ma odpowiednie atesty bezpieczeństwa. A wówczas – słońce, ciepło, beztroska, lody śmietankowe na patyku, oranżada w woreczkach. I jeszcze opowieści babci o Koperniku, Reytanie, Kochanowskim… No i o Jordanie. Cudowne wspomnienia. A za chwilę… – Zrobiło mi się jakoś tak nostalgicznie.

      – A za chwilę co? – zapytał Staszek.

      – Za chwilę to ja będę przemierzała te alejki z wózkiem. Trudno uwierzyć...

      – Ale to łzy szczęścia? – Staszek objął mnie ramieniem.

      – No… – siąknęłam. – Zupełnie się nie poznaję. Ciąża mnie strasznie rozkleja. Wzruszam się wszystkim. I trochę się wszystkiego boję. We czwartek chyba się kompletnie rozsypię… – westchnęłam.

      – Najbliższy czwartek?

      – No właśnie. – Momentalnie się otrząsnęłam. – Impreza będzie przebiegać

Скачать книгу