Taka miłość się zdarza. Agnieszka Jeż
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Taka miłość się zdarza - Agnieszka Jeż страница 6
Poza tym znowu rozmawialiśmy o Staszku Morlaczonku i Matyldzie. Mój pradziadek był równie fantastyczny, co… odległy. To niezwykłe, że żył i że pewnie niedługo się spotkamy, ale był niezależnym, samodzielnym, no, może nie tak do końca, przecież osiągnął już sędziwy wiek, człowiekiem. No i być może miał swoich bliskich, którzy otaczali go opieką. Matylda zaś… Z Matyldą, czy z Tyśką, bo tak najczęściej nazywał ją Staszek, nie potrafiłam sobie do końca poradzić. Z jednej strony czułam do tej dziewczynki sympatię, bo przecież to siostra mojego ukochanego Stasia, nieduże, osierocone dziecko, ale z drugiej, czego sama przed sobą się wstydziłam, miałam jakiś opór. Bo kiedy mówiłam „we dwoje”, „tylko my”, odzywało się we mnie to samo pragnienie, które kieruje wszystkimi świeżo zakochanymi – żeby być razem, ukryć się przed innymi, nikogo nie dopuszczać do swojego tajemnego, małego świata. Byłam w ciąży, więc ten dwuosobowy świat zaraz się zaludni kolejnym człowiekiem, ale to jednak co innego. To krew z naszej krwi, nasze dziecko. Matylda zaś była bliska Staszkowi, ale dla mnie – obca. I jeszcze ta „inność”. Okazało się, że jednak byłam ignorantką w sprawie zespołu, który charakteryzował się obecnością dodatkowego chromosomu 21. Zdążyłam trochę doczytać w fachowych publikacjach i na forach rodziców dzieci z zespołem Downa. To był odrębny świat – wcale nie straszny, jak się to powszechnie uważa, ale na pewno angażujący. O takie zaangażowanie łatwiej, gdy jest się rodzicem i kocha się swoje dziecko. Albo bratem i kocha się swoją siostrę. A czy mnie się uda pokochać lub choćby serdecznie zaakceptować Matyldę? Czy sobie poradzę? Czy my – jako nowa, niestandardowa rodzina – sobie poradzimy? Bardzo mi się kotłowało w głowie, w sercu i w duszy.
– Wstałaś już? – usłyszałam za plecami, gdy po prysznicu zaczęłam się krzątać w kuchni.
– „Już” to określenie trochę na wyrost. – Uśmiechnęłam się.
– Fakt. Mnie też się nie zdarza tak długo wylegiwać, nawet w niedziele. Zmiana goni zmianę. – Podszedł do mnie i przytulił, kładąc rękę na moim brzuchu. Wypukłość w tym miejscu nie miała oczywiście nic wspólnego z rosnącym we mnie życiem, ale ten symboliczny gest bardzo mnie wzruszył i uspokoił. Choć i trochę skrępował. Nie przepadałam za fałdką w tym miejscu.
Kwadrans później, wciąż jeszcze przed południem (ta myśl rozgrzeszyła mnie trochę z poczucia winy co do lenistwa), usiedliśmy do śniadania.
– Mam wrażenie, jakbym wczoraj przeżyła kilka lat – powiedziałam. – To znaczy, minione tygodnie to w ogóle jedno wielkie przyspieszenie, ale ostatnia doba przebija wszystko.
– Czuję się podobnie. Ale to strasznie dobre emocje, napędzające do działania. Trzeba po prostu przemeblować życie. – Staszek dziś był oazą spokoju. Och, jak dobrze, bo ten spokój udzielał się również mnie.
– W remontach oboje już mamy wprawę – stwierdziłam. – Pytanie, od czego zacząć. Gdy zjemy, to zadzwonię do mamy, tak jak jej obiecałam. Tyle tylko, że poranek nie przyniósł mi żadnego pomysłu w sprawie wizyty u pradziadka. Mama na pewno ma rację, że należy to załatwić delikatnie i osobiście, żeby go nie narazić na jeszcze większy stres. Bo zszokowany to i tak będzie – po tylu latach się dowiedzieć, że się ma dziecko? I wnuczkę, i prawnuczkę?
– Gdybym ja musiał tyle czekać na taką informację, tobym nie dożył. – Uśmiechnął się Staszek. – Pod tym względem to dobrze, że oni byli tacy młodzi, kiedy to się stało.
– Moją radość wciąż przykrywa cień niepokoju, dlaczego pradziadek nie szukał Emilii – westchnęłam. – Chociaż wydaje mi się, że rzeczywiście mogło tak być, że próbował się z nią skontaktować, ale Jan Majewski skutecznie te próby utrudniał, aż w końcu ostatecznie uciął sprawę, informując ich nawzajem o ich rzekomych śmierciach.
– Też bym tak obstawiał. – Pokiwał głową Staszek. – W każdym razie, jeśli wszystko dobrze pójdzie, to niedługo będzie jasne, jak to naprawdę wyglądało.
– Jeżeli rzeczywiście kochał Emilię i po osiemdziesięciu latach się dowie, że mógł z nią szczęśliwie przeżyć życie, gdyby nie jej szurnięty i podły ojciec, to może go to doprowadzić do rozpaczy. To chyba jeden z tych przypadków, że lepiej nie wiedzieć. – Nagle naszły mnie wątpliwości. Zafundujemy seniorowi Morlaczonkowi prawdziwy wstrząs.
– Jedyny sposób, żeby to sprawdzić, to pojechać do niego. Zresztą… Nawet jeśli to była tak ogromna miłość, to pewnie i tak z czasem jakoś ułożył sobie życie.
– Myślisz, że miał żonę, dzieci? Że babcia ma przyrodnie rodzeństwo? W sumie też mi to przyszło do głowy.
– Obstawiam, że tak. Życie nie znosi próżni.
Życie nie znosi próżni… Paweł płynnie przeskoczył z jednego kwiatka na drugi. Mój niedoszły szef i niedoszły chłopak też się uwinął w trymiga. Za to prababcia pozostała wierna temu pierwszemu uniesieniu, a babcia potrzebowała kilkudziesięciu lat, żeby się otworzyć na nowy związek. Więc albo Majewskie były odstępstwem od reguły, albo mężczyźni rzeczywiście są z innej gliny ulepieni.
– Słuchaj, a twoja babcia to już wie? – Głos Staszka wyrwał mnie z zamyślenia.
– Jezu, pojęcia nie mam! O tym jakoś nie pomyślałam, a przecież z nas trzech to ona jest tu najważniejsza, bo to jej ojciec. Mama pewnie jej powiedziała. Chociaż… jeśli babcia do mnie nie zadzwoniła, to chyba jeszcze nie wie?
– Może jej mama też chce powiedzieć osobiście? – zasugerował Staszek.
Pokiwałam głową. Jeżeli tak było, to mama będzie się musiała wybrać do Krakowa.
Staszek chyba czytał mi w myślach.
– A może zaprosiłabyś mamę i babcię tutaj?
– Znaczy do nas? – zapytałam, uśmiechając się.
– Do nas. – Staszek się rozpromienił, ale po chwili dodał: – Oczywiście nie chciałbym być intruzem, to przecież będzie dość intymna chwila i pewnie będziecie wolały przeżyć ją tylko w swoim gronie, rodzinnie.
– Rodzinnie – potwierdziłam. – Czyli też z tobą. Obrączki brak, kredytu brak, żadnego przymusu, żeby być razem, prócz miłości. To chyba dobry początek nowej rodziny?
– Kocham cię – powiedział Staszek, jakby stwierdzał