Mroczny świt. Klaudiusz Szymańczak

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Mroczny świt - Klaudiusz Szymańczak страница 5

Mroczny świt - Klaudiusz Szymańczak

Скачать книгу

wchodzi i wychodzi, jest jakoś zarejestrowany.

      – Czy zauważył pan może coś dziwnego? – Karen włączyła się do rozmowy.

      – Jedynie to, że ten gość, no, ten prokurator… zamawiał żarcie o tej porze, ale w sumie zdarzało mu się wracać późno do domu.

      – Znaliście się? Skąd pan wie, że był prokuratorem? – kontynuowała agentka.

      – Znaliśmy to za dużo powiedziane. Kiedyś w jakiejś rozmowie wyszło, że pracowałem w policji, więc zrewanżował się szczerością. Wie pani, ta sama branża. – Mężczyzna uśmiechnął się pod wąsem.

      – O tego dostawcę, co go znalazł, też już pewnie pana pytali? – Slade przejął pałeczkę.

      – Jasne. Jego na pewno też już przemaglowali. Po prostu przyjechał tu z tym jedzeniem, jeszcze się wracał, bo zapomniał sosu, a chwilę później zjechał na dół spanikowany i powiedział, że tam na górze gość nie żyje. Wezwałem policję, przesłuchali go, później zdjęli odciski palców. Standardowa procedura. Poza tym ja go znam, nie wiem, jak się nazywa, na imię ma Jack. Często tu przyjeżdża.

      – Pamięta pan nazwę tego baru sushi? – Slade i Lee zapytali niemal jednocześnie.

      – Haru Sushi, mam tu jakieś ich reklamy. Sam czasem coś od nich zamawiam. – Strażnik sięgnął po ulotkę z ofertą sieci restauracji. – Wiem, że znacie się na swojej robocie, ale na moje oko, a też się na tym trochę znam, ten gość nie ma z tym nic wspólnego.

      – Dlaczego pan tak uważa? – Slade na moment skupił całą uwagę na rozmówcy.

      – No niech pan pomyśli, agencie…

      – Slade… Przepraszam, nie przedstawiłem się. – Wyciągnął dłoń.

      – Brown, Chris Brown. – Mężczyzna odwzajemnił uścisk. – Ten dostawca bywa tu kilka razy w tygodniu. Ja i kilkanaście osób z tego budynku jesteśmy z nim po imieniu. Gdyby tego gościa załatwił, potem zawiadomił policję i na dodatek usunął wszystkie ślady, i jednocześnie nie wysypał się z niczym w trakcie przesłuchania, to byłby geniuszem zbrodni, a on potrafi się pierdolnąć przy wydawaniu reszty z dwudziestu dolarów albo wraca kilka razy do swojego skutera czy roweru, bo czegoś zapomniał z tej torby na żarcie. Poza tym jaki motyw miałby dostawca sushi mordujący prokuratora okręgowego? – Znudzony strażnik na moment odzyskał błysk w oku.

      – Też mi się to nie klei. – Uśmiechnął się agent, utwierdzając mężczyznę w przekonaniu, że ten ma rację.

      Pożegnali się, a Slade, idąc powoli do wyjścia, zapisywał jednocześnie w notatniku, by sprawdzić strażnika.

      – Myślisz, że coś kręci? – Karen zwróciła się do niego chwilę po tym, jak opuścili budynek.

      – Nie wydaje mi się, ale… – Slade podniósł głos, próbując przebić się przez zgiełk nowojorskiej ulicy. Schował notatnik i ołówek do wewnętrznej kieszeni marynarki i spojrzał na partnerkę. – Jeśli ktoś kręci, stresuje się albo próbuje coś ukryć w trakcie rozmowy z policją lub FBI, to wiadomo, że chciałby powiedzieć prawdę, ale coś tam ma za uszami. Do pewnego stopnia to naturalne, że w takiej sytuacji się denerwujesz. A jeżeli ktoś ma w głowie gotowe scenariusze, zawsze mi się to wydaje jakieś dziwne. Jakby się przygotował, nie?

      – Nie przesadzasz? Przecież ten facet pół życia był policjantem. Czym miałby się denerwować? – Karen zwolniła kroku, bo Slade za nią nie nadążał.

      – Niby tak, ale ta jego znajomość z prokuratorem i trochę teatralny luz wydają mi się podejrzane – odparł, lekko zdyszany, bo ciągle musiał podbiegać za partnerką.

      Krótko po tym, jak weszli na stację metra, na peron z hukiem wtoczył się pociąg. Kolorowy tłum ruszył w kierunku drzwi, wpychając agentów do środka wagonu.

      FONTANNA BETHESDA

      CENTRAL PARK, NOWY JORK

      SOBOTA, 12 MAJA 2018 ROKU

      Żona zmarłego prokuratora, Hannah Williams, odebrała telefon od agenta Slade’a kilka minut po dwunastej. Kobieta z trudem prowadziła rozmowę, ale ze zrozumieniem podeszła do prośby śledczego o pilne spotkanie. Nie chciała jednak umawiać się z nim w mieszkaniu ani w biurze FBI. Umówili się o trzynastej w Central Parku przy fontannie Bethesda.

      Slade dotarł na miejsce pół godziny przed spotkaniem. Wolny czas poświęcił na spacer po Central Parku. Wysiadł na stacji metra przy skrzyżowaniu Lexington Avenue i 59. ulicy, dość daleko na południe od fontanny Bethesda. Jako dziecko spędzał w Central Parku całe dnie i wciąż lubił tu wracać, aby przechadzać się alejkami, po których biegał kiedyś z przyjaciółmi. Park był najwspanialszym miejscem w Nowym Jorku. Położony w samym sercu Manhattanu, otoczony siecią ulic, po których bez końca sunęły setki samochodów, nieustannie trąbiąc. Niesamowity hałas nowojorskich ulic ginął stopniowo, w miarę jak wchodziło się w głąb parku. Wielkie drzewa chroniły zarówno przed wiatrem, jak i przed słońcem, a olbrzymie trawniki od lat zapewniały przestrzeń do zabawy dla dzieci i psów.

      Ależ ja tu dawno nie byłem, pomyślał. Usiadł na ławce i przez chwilę obserwował biegaczy, cierpliwie pokonujących kolejne jardy i mile wzdłuż szerokich parkowych alej. Przejrzał listę pytań, które zapisał w notesie na okoliczność rozmowy z żoną ofiary, ale nie mógł się na nich skupić. Za każdym razem, kiedy tworzył listę rzeczy do zrobienia, przyłapywał się na tym, że robił w danej sprawie wszystko oprócz tego, co było na liście. Podobnie było z rozmowami – zawsze przebiegały według jakiegoś dziwnego scenariusza, którego w żaden sposób nie umiał skontrolować. Nie lubił tej cechy u siebie i od lat próbował nad nią zapanować, ale bez skutku.

      Po krótkim spacerze dotarł na miejsce spotkania dziesięć minut przed czasem. Fontanna i wielkie, dwupoziomowe tarasy dookoła niej tworzyły idealnie skomponowaną całość, a staw i drzewa w tle otulały szczelnie tę perłę architektury. Ponaddwumetrowa postać kobiety anioła, stojąca na wysokim postumencie, fascynowała Slade’a od wczesnego dzieciństwa. Podszedł do krawędzi akwenu okalającego fontannę i przyglądał się jej z takim samym podziwem jak przed laty. W środku zabawy potrafił odłączyć się od przyjaciół, by kontemplować kaskady wody lejące się spod stóp anielicy na niższy poziom fontanny, gdzie za wodną kurtyną kryły się cztery rzeźby cherubinków, symbolizujące odpowiednio powściągliwość, czystość, zdrowie i pokój. Potrzebował takich chwil. Kilkanaście przeprowadzek, do których zmuszeni byli rodzice, emigranci z Polski, nie zbudowało w nim poczucia bezpieczeństwa i stabilności, a wręcz mocno nim zachwiało.

      – John Slade? – Spokojny damski głos wyrwał go z rozmyślań.

      – Tak, to ja. – Agent odwrócił się gwałtownie do kobiety, jakby jej pojawienie się go zaskoczyło, mimo że przyszła o ustalonej godzinie. – Przepraszam, zamyśliłem się. Ta fontanna jest naprawdę…

      – Piękna? – dokończyła za niego pani Williams.

      – Piękna, owszem. To ponoć pierwszy monument w przestrzeni publicznej Nowego Jorku, którego autorem była kobieta, Emma Stebbins. Dzisiaj wszyscy mówimy „Bethesda Fountain”, ale oryginalna nazwa tej postaci to Anioł Wód.

      – Zgadza

Скачать книгу