Mroczny świt. Klaudiusz Szymańczak
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Mroczny świt - Klaudiusz Szymańczak страница 7
Zimny koktajl z kruszonym lodem, który po chwili pojawił się na stoliku, smakował świetnie i zaskakująco dobrze pasował do kurczaka. Agentka powoli sączyła drinka, korzystając z tego, że dała się namówić Slade’owi na podróżowanie metrem, a nie samochodem.
– Jack, weź jeszcze to!
Z kuchni wychyliła się krępa sylwetka kucharza o azjatyckich rysach. Niski, łysiejący mężczyzna w białym fartuchu z czerwoną opaską na spoconym czole wręczył kilka pudełek młodszemu koledze, do którego zwrócił się przed chwilą po imieniu. Chłopak, ubrany w jasne jeansy i ciemną bluzę z kapturem, zapakował pudełka do wielkiej torby, wyszedł z restauracji i odjechał rowerem, znikając w mrowiu ludzi i aut.
Karen pospiesznie dokończyła posiłek, jednym haustem dopiła drinka, zostawiła na stoliku pieniądze i wybiegła z lokalu. Dolny Manhattan, a zwłaszcza okolice Wall Street, nie był miejscem, które często odwiedzała. Panował tu klimat nieco odmienny niż w górnej części dzielnicy. Monumentalne budynki, zwykle siedziby wielkich instytucji finansowych lub korporacji, pięły się tak wysoko, że nawet w słoneczny dzień było tu ciemniej i ciszej niż w innych zakątkach Manhattanu. Również turyści zachowywali się tutaj mniej hałaśliwie, czując respekt podobny do tego, jaki odczuwa się w kościołach. Stojący tu i ówdzie przed budynkami pracownicy korporacji przypominali nieco mnichów przed świątynią. Wszyscy tak samo ubrani i z namaszczeniem trzymający w dłoniach styropianowe kubki z byle jaką kawą niczym kielichy z winem mszalnym.
Kwadrans po tym, jak Karen wyszła przed bar, na końcu ulicy pojawił się Jack, który wracał po kolejne zamówienie. Chłopak oparł rower o ścianę, zdjął z głowy kaptur i sprawdzając coś w smartfonie, zmierzał powolnym krokiem do drzwi lokalu.
– Jack Sanders? – spytała spokojnym głosem, przerywając dostawcy konwersację na Facebooku.
– Tak. – Zaskoczony mężczyzna spojrzał znad wyświetlacza, w całej krasie ukazując młodą, nieco pryszczatą twarz i ledwo widoczny zarost. Trochę dziwaczna, staromodna fryzura przypominała uczesania gwiazd muzyki rozrywkowej z lat osiemdziesiątych. – O co chodzi?
– Agentka specjalna Karen Lee, wydział śledczy FBI – przedstawiła się oficjalnie, wyjmując legitymację z kieszeni żakietu.
– Ach… – Chłopak przewrócił oczami i przeczesał włosy palcami z poobgryzanymi paznokciami. – Chodzi o tego trupa, co go znalazłem przy Maiden Lane? Pani koledzy już ze mną gadali. Nic ciekawszego pani nie powiem. To podobno jakaś szycha była? – Lekceważący ton dostawcy zdawał się maskować zdenerwowanie.
– Rozumiem, że jak przywiozłeś sushi, to gość siedział w fotelu?
– Tak.
– To jak wszedłeś? Kto cię wpuścił?
– Ochroniarze na dole mnie znają. Drzwi do mieszkania były otwarte. Jeżeli klienci zamawiają coś o tej porze, to często są nawaleni albo na haju. Pukam, dzwonię. Jeśli nikt nie otwiera, to sprawdzam, czy jest otwarte.
– Wchodzisz do mieszkania, nawet jeśli nikt nie odpowiada na pukanie i dzwonek?
– W nocy często tak się dzieje. W dzień nigdy. Wie pani… Jeżeli ktoś zamawia jedzenie do domu, to trochę jakby nas zapraszał, a jak nie otwiera, to dlaczego? Może coś mu się stało? Kiedyś kolega uratował życie człowiekowi. Pukał, dzwonił, nikt nie odpowiadał. Zadzwonił po pogotowie. Okazało się, że facet dostał ataku serca pod prysznicem.
– Hm… Nie pomyślałam o tym.
– No właśnie. Ale najczęściej są pijani albo na prochach. Kasa zwykle leży gdzieś w przedpokoju. Wchodzimy, bierzemy gotówkę, zostawiamy żarcie i reszta nas nie interesuje. No, chyba że gdzieś się trafi trup, tak jak tam. Wtedy wzywamy policję i niech mi pani wierzy, rzadko się to nie zdarza. Ludzie po dragach często robią się głodni, zamawiają żarcie, a potem czekają. Zanim przyjedziemy, walą sobie jeszcze działkę. Zazwyczaj są w takim stanie, że nie myślą o tym, żeby zamknąć drzwi na klucz.
– Okej, rozumiem. Czy kiedy go znalazłeś, grała muzyka? – zadała pytanie, o które prosił ją Slade.
– A wie pani, że tak? Grała. Taka dziwna. Niby klasyczna, ale jakaś dziwna. Wyłączyłem ją, jak tylko się zorientowałem, że coś z nim nie tak. Chciałem zadzwonić po policję, ale najpierw pobiegłem na dół do tego ochroniarza.
– Rozumiem. Gdybyś sobie przypomniał coś jeszcze, zadzwoń. – Agentka wyjęła z portfela wizytówkę i wręczyła ją chłopakowi, po czym bez słowa ruszyła w kierunku metra.
Dostawca z baru stał jeszcze chwilę, trochę zdezorientowany, trzymając w dłoni niewielki biały kartonik. Po chwili schował wizytówkę do tylnej kieszeni spodni i wolnym krokiem wszedł do baru, obejrzawszy się w drzwiach, by się upewnić, że agentka rzeczywiście sobie poszła. W grupie turystów, którzy stali na chodniku z wysoko zadartymi głowami i wpatrywali się w szczyty nowojorskich drapaczy chmur, dostrzegł plecy kobiety ubranej w czarny żakiet, niebieskie jeansy i czarne klasyczne buty na wysokim obcasie.
Faktycznie, za bardzo się to wszystko klei, cholera – Karen trawiła w myślach zeznania dostawcy sushi i ochroniarza z apartamentowca oraz to, co powiedział Slade. Zero jąkania, zero zastanawiania się – wszystko im się układa. Jakby wykuli to na pamięć. Usiadła na moment na wielkim betonowym parapecie w oknie wystawowym eleganckiego butiku i wybrała w telefonie numer Slade’a, wysuwając z butów zmęczone marszem stopy.
– Właśnie z nim rozmawiałam, John. Potwierdza, że muzyka grała, kiedy go znalazł – przeszła od razu do rzeczy. – Nie, nie jestem głodna. Przed chwilą jadłam w tym barze sushi… W Burger Kingu przy World Trade Center? – skrzywiła się z niedowierzaniem. – Chcesz tam jeść czy ich aresztować za ludobójstwo? Nie wierzę… – Pokręciła głową, zdumiona propozycją spotkania w fast foodzie. Schowała telefon i powoli włożyła buty, żegnając się z cudownym uczuciem ulgi, jakie sprawiło jej trzymanie stóp na chłodnym chodniku.
Pół godziny później spotkali się w Burger Kingu. Slade pałaszował podwójnego hamburgera, podczas gdy jego partnerka przyglądała mu się z niesmakiem, pijąc sok pomarańczowy.
– Jak ty możesz to jeść?
– Zazwyczaj otwieram usta, potem gryzę duży kęs, a następnie powtarzam to kilka razy i już – odparł, po czym wykonał to, co przed sekundą opisał. Sos w bliżej nieokreślonym kolorze wypłynął z kanapki prosto do kartonowego pudełeczka, w którym dostarczono danie.
– Bardzo śmieszne. Zastanawia mnie, jak filozof może jeść hamburgery? – Agentka Lee przyglądała się badawczo koledze.
– A co mam jeść? Dzieła Hegla z keczupem?
– Sprawiasz wrażenie człowieka myślącego, a ludzie myślący raczej nie powinni jadać takich rzeczy. – Przez moment próbowała zająć wygodną pozycję na malutkim krześle, zaprojektowanym tak, by nie dało się na nim siedzieć dłużej niż trzydzieści minut.
– Kto tak twierdzi? – spytał prowokacyjnie z pełnymi ustami.
– Lekarze.