Outsider. Stephen King
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Outsider - Stephen King страница 14
Bolton: Skąd miałbym…
Detektyw Anderson: Pracujesz jako wykidajło w Gentlemen, Please, prawda?
Bolton: Jestem pracownikiem ochrony. Nie używamy określenia „wykidajło”. Gentlemen, Please to lokal z klasą.
Detektyw Anderson: Nie będziemy się o to spierać. Słyszałem, że byłeś w pracy we wtorek wieczorem. I wyjechałeś z Flint City dopiero w środę po południu.
Bolton: To Tony Ross powiedział wam, że pojechaliśmy z Carlą do Cap City?
Detektyw Anderson: Tak.
Bolton: Dostaliśmy zniżkę w tym motelu, bo jego właścicielem jest wujek Tony’ego. Tony też miał dyżur we wtorek wieczorem; to wtedy go poprosiłem, żeby zadzwonił do wujka. Jesteśmy dobrymi kumplami, ja i Tony. Od czwartej do ósmej staliśmy przy drzwiach, od ósmej do północy w kanale, czyli przed sceną, tam, gdzie siedzą panowie.
Detektyw Anderson: Pan Ross powiedział mi też, że około wpół do dziewiątej zobaczyłeś kogoś znajomego.
Bolton: Ach, chodzi o trenera T. Chyba nie myśli pan, że to on załatwił tego dzieciaka, co? Bo trener T to porządny gość. Trenował siostrzeńców Tony’ego w drużynach młodzieżowych. Futbolowej i bejsbolowej. Byłem zaskoczony, że przyszedł do naszego lokalu, ale nie zaszokowany. Nawet się pan nie domyśla, jacy ludzie u nas bywają – bankowcy, prawnicy, nawet paru duchownych. Ale to tak, jak mówią o Vegas: co się dzieje w Gent’s, zostaje w…
Detektyw Anderson: Mhm, nie wątpię, że jesteście dyskretni jak księża w konfesjonale.
Bolton: Żarty żartami, ale taka jest prawda. Jeśli chcemy, żeby klienci do nas wracali, nie mamy innego wyjścia.
Detektyw Anderson: Tak dla formalności, Claude: kiedy mówisz „trener T”, masz na myśli Terry’ego Maitlanda.
Bolton: Jasne.
Detektyw Anderson: Powiedz, w jakich okolicznościach go zobaczyłeś.
Bolton: Nie sterczymy przez cały czas w kanale, no nie? Nie na tym ta robota polega. Przez większość czasu krążymy po lokalu, pilnujemy, żeby klienci nie dotykali dziewczyn, przerywamy bójki, zanim się rozkręcą – kiedy faceci się napalą, bywa, że stają się agresywni, jako policjant na pewno pan to wie. Awantury nie zawsze wybuchają w kanale, ale przeważnie tak, więc jeden z nas się stamtąd nie rusza. Drugi chodzi to tu, to tam – zagląda do baru, małej wnęki, w której stoi kilka automatów do gry i stół bilardowy na monety, do boksów na prywatne tańce, no i oczywiście do męskiej ubikacji; tam najczęściej odchodzi handel narkotykami. Tych, których na tym łapiemy, wywalamy na zbity pysk.
Detektyw Anderson: Powiedział człowiek z wyrokami za posiadanie i posiadanie z zamiarem sprzedaży.
Bolton: Z całym szacunkiem, panie detektywie, to cios poniżej pasa. Sześć lat jestem czysty. Chodzę na spotkania anonimowych narkomanów i w ogóle. Chce pan, żebym oddał mocz do analizy? Jestem gotów.
Detektyw Anderson: Nie ma takiej potrzeby. Gratuluję trzeźwości. A zatem około wpół do dziewiątej krążyłeś po lokalu…
Bolton: Zgadza się. Zajrzałem do baru, a potem poszedłem w głąb korytarza, żeby rzucić okiem do męskiego WC. I wtedy zobaczyłem trenera T. Właśnie odwieszał słuchawkę. Są tam dwa automaty, ale tylko jeden działa. Trener…
Detektyw Anderson: Claude? Przez chwilę mi tu odpłynąłeś.
Bolton: Zamyśliłem się. Próbowałem sobie przypomnieć. Dziwnie wyglądał. Był taki otumaniony. Naprawdę myślicie, że zabił tego dzieciaka? Ja uznałem, że to po prostu dlatego, że pierwszy raz przyszedł do lokalu, w którym dziewczyny się rozbierają. Na niektórych facetów tak to działa, ogłupia ich. A może był na haju. Powiedziałem: „Hej, trenerze, jak idzie pańskiej drużynie?”. A ten patrzy, jakby widział mnie pierwszy raz w życiu, chociaż byłem praktycznie na wszystkich meczach, w których grali Stevie i Stanley, i nawet powiedziałem mu, na czym polega atak z podwójną zmianą kierunku, z czego jednak nigdy nie skorzystał, bo stwierdził, że dla dzieci to za trudne. Chociaż jeśli można je nauczyć dzielenia pisemnego, to z czymś takim też powinny sobie poradzić, nie sądzi pan?
Detektyw Anderson: I jesteś pewien, że to był Terence Maitland.
Bolton: Boże, jasne, że tak. Powiedział, że drużynie idzie nieźle i że wpadł tylko zadzwonić po taksówkę. Tak jak kiedyś wszyscy mówiliśmy, że czytamy „Playboya” dla artykułów, kiedy nasze żony znajdowały go obok sedesu. Ale udawałem, że mu wierzę, w Gentlemen’s klient zawsze ma rację, przynajmniej dopóki nie spróbuje złapać dziewczyny za cyca. Powiedziałem, że przed klubem pewnie stoją już jakieś taksówki. On na to, że to samo usłyszał od dyspozytora. A potem podziękował i poszedł.
Detektyw Anderson: Jak był ubrany?
Bolton: W żółtą koszulę i dżinsy. Jego pasek miał sprzączkę z głową konia. Na nogach fajne adidasy. Pamiętam je, bo wyglądały na dość drogie.
Detektyw Anderson: Ty jeden widziałeś go w klubie?
Bolton: Nie, zauważyłem, że paru facetów pomachało do niego, kiedy wychodził. Nie wiem, kim byli, i chyba niełatwo wam będzie ich znaleźć, bo wielu mężczyzn za nic się nie przyzna, że lubią odwiedzać lokale typu Gent’s. Taka jest smutna rzeczywistość. Nie zdziwiłem się, że go rozpoznali, bo Terry jest dość sławny w tych stronach. Kilka lat temu nawet dostał jakąś nagrodę, czytałem o tym w gazecie. Nazwa Flint City brzmi dumnie, ale tak naprawdę to mała mieścina, w której wszyscy znają wszystkich, przynajmniej z widzenia. A każdy, kto ma synów, że tak powiem, ze smykałką do sportu, zna trenera T z bejsbolu albo futbolu.
Detektyw Anderson: Dziękuję, Claude. Bardzo nam pomogłeś.
Bolton: Pamiętam jeszcze jedno. Niby nic takiego, ale trochę mrozi krew w żyłach, jeśli to rzeczywiście on zabił tego dzieciaka.
Detektyw Anderson: Słucham.
Bolton: To się stało zupełnym przypadkiem, z niczyjej winy. Właśnie wychodził, żeby zobaczyć, czy jest już taksówka. Podałem mu rękę i powiedziałem: „Chcę panu podziękować za wszystko, co pan zrobił dla siostrzeńców Tony’ego, trenerze. To dobre chłopaki, ale trochę niesforne, może dlatego, że ich rodzice się rozwiedli i w ogóle. Dzięki panu mieli coś do roboty, zamiast rozrabiać w mieście”. Chyba go zaskoczyłem, bo lekko odskoczył do tyłu, zanim chwycił moją rękę. Miał jednak porządny, mocny uścisk i… widzi pan tego małego strupa na grzbiecie mojej dłoni? Zrobił mi to paznokciem u małego palca, kiedy uścisnęliśmy sobie ręce. Właściwie już się zagoiło, w sumie to było tylko małe draśnięcie, ale przez chwilę przypomniały mi się czasy ćpania.
Detektyw Anderson: Jak to?
Bolton: Niektórzy kolesie – głównie z Hells Angels i Devils Diciples – zapuszczali sobie paznokieć na małym palcu. Widziałem kilku, u których był długi jak u chińskich cesarzy. Harleyowcy czasem nawet ozdabiają je kalkomanią, jak kobiety. Mówią, że to paznokieć do koki.
17
Po aresztowaniu na stadionie bejsbolowym Ralph nie miał szans wcielić się w rolę