Outsider. Stephen King

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Outsider - Stephen King страница 2

Автор:
Серия:
Издательство:
Outsider - Stephen King

Скачать книгу

bo wtedy to byłem skupiony głównie na krwi. I na tym, żeby Dave nie wyrwał mi ręki ze stawu. Zaczynałem się bać, przyznaję bez wstydu. Żaden ze mnie kawał chłopa i choć staram się trzymać formę, mam sześć krzyżyków na karku. Nawet jako dwudziestolatek nie byłem skory do bitki. Ale musiałem to sprawdzić. A nuż ktoś był ranny.

      Detektyw Anderson: To ci się chwali. Która mniej więcej była godzina, kiedy zobaczyłeś ślady krwi?

      Ritz: Nie spojrzałem na zegarek, ale gdzieś tak dwadzieścia po szóstej. Może dwadzieścia pięć. Pozwoliłem, żeby Dave mnie prowadził, trzymałem go blisko, tak żebym mógł się przedzierać przez gałęzie, pod którymi on swobodnie przechodził na swoich krótkich nóżkach. Wie pan, co się mówi o beagle’ach – wysoko zadarty nos, ale niskie zawieszenie. Ujadał jak szalony. Wyszliśmy na polanę, taką jakby… nie wiem, taki zakątek, gdzie zakochane pary mogą się poprzytulać. Na środku stała granitowa ławka, cała zalana krwią. Ileż tam jej było. I na ławce, i pod ławką. Ciało leżało w trawie obok niej. Biedny chłopaczyna. Głowę miał odwróconą do mnie, oczy otwarte, a z gardła nie zostało nic. Tylko czerwona dziura. Jego dżinsy i majtki były zsunięte do kostek i zobaczyłem coś… chyba uschniętą gałąź… sterczącą z jego… jego… wie pan z czego.

      Detektyw Anderson: Tak, wiem, ale musi pan to podać do protokołu, panie Ritz.

      Ritz: Leżał na brzuchu, a gałąź sterczała mu z tyłka. Też zakrwawiona. Była częściowo obdarta z kory i był na niej ślad dłoni. Widziałem go wyraźnie. Dave już nie szczekał, tylko wył. Biedak… Nie wiem, kto mógłby zrobić coś takiego. To musiał być jakiś psychol. Dorwiecie go, detektywie Anderson?

      Detektyw Anderson: Tak. Dorwiemy go.

      3

      Parking przy Estelle Barga Field był prawie tak duży jak ten koło Krogera, sklepu, w którym Ralph Anderson robił z żoną zakupy w sobotnie popołudnia, i tego lipcowego wieczoru zapełnił się do ostatniego miejsca. Na wielu zderzakach widniały naklejki Golden Dragons, kilka tylnych szyb zdobiły wypisane mydłem entuzjastyczne hasła: „We will rock you”; „Dragonsi spuszczą łomot Bearsom”; „Cap City, szykujcie się na nas!”; „To będzie nasz rok”. Ze stadionu, na którym zapalono jupitery (choć do zachodu słońca zostało jeszcze sporo czasu), dobiegła wrzawa i rytmiczne klaskanie.

      Troy Ramage, policjant z dwudziestoletnim stażem, siedział za kierownicą nieoznakowanego radiowozu. Przejechał wzdłuż jednego, potem drugiego szczelnie zastawionego rzędu.

      – Ile razy tu przychodzę, zawsze się zastanawiam, kim, do cholery, była Estelle Barga.

      Ralph nie odpowiedział. Jego mięśnie były napięte, skóra rozpalona, tętno zdawało się niebezpiecznie wysokie. Przez lata aresztował wielu złoczyńców, ale tym razem było inaczej. Ta sprawa była wyjątkowo paskudna. I osobista. To w tym wszystkim najgorsze − dotknęła go osobiście. Nie powinien brać udziału w zatrzymaniu, wiedział o tym, ale po ostatnich cięciach budżetowych w jednostce policji we Flint City zostało tylko trzech pełnoetatowych detektywów. Jack Hoskins wyjechał na urlop, łowił ryby na jakimś odludziu; krzyżyk mu na drogę. Betsy Riggins, która powinna już odejść na macierzyński, pomoże policji stanowej w innych czynnościach związanych z dzisiejszą akcją.

      Miał nadzieję, że nie działają za szybko. Zdradził tę obawę Billowi Samuelsowi, prokuratorowi okręgu Flint, dziś po południu, na ich ostatnim spotkaniu przed zatrzymaniem podejrzanego. Samuels był trochę za młody na to stanowisko − miał dopiero trzydzieści pięć lat, ale należał do właściwej partii politycznej i był pewny siebie. Może nie zadufany w sobie, dobre i to, ale niewątpliwie nadgorliwy.

      – Zostały pewne kanty, które chciałbym wygładzić – wyjaśnił mu Ralph. – Nie mamy pełnego obrazu. Poza tym powie, że ma alibi. Jeśli nie przyzna się od razu, możemy być tego pewni.

      – To je obalimy – odparł Samuels. – Wiesz o tym.

      Ralph w to nie wątpił, wiedział, że mają właściwego człowieka, jednak wolałby jeszcze sprawdzić parę rzeczy, zanim pociągnie za spust. Znaleźć luki w alibi sukinsyna, poszerzyć je tak, żeby mogła w nie wjechać ciężarówka, i dopiero wtedy go zgarnąć. W większości przypadków taka byłaby procedura. Ale nie tym razem.

      – Trzy sprawy – powiedział Samuels. – Czy jesteś gotów wysłuchać, o co chodzi?

      Ralph skinął głową. Było nie było, musiał współpracować z tym człowiekiem.

      – Po pierwsze, ludzie w tym mieście, zwłaszcza rodzice małych dzieci, są przerażeni i wściekli. Chcą szybkiego aresztowania, żeby znów poczuć się bezpiecznie. Po drugie, dowody nie pozostawiają żadnych wątpliwości. W życiu nie prowadziłem sprawy, w której wszystko byłoby tak jasne. Zgadzasz się co do tego?

      – Tak.

      – Dobra, w takim razie trzeci argument. Najważniejszy. – Samuels wychylił się do przodu. – Nie możemy powiedzieć, że robił to już wcześniej… choć jeśli tak, pewnie przekonamy się o tym, kiedy zaczniemy grzebać w jego przeszłości… ale na pewno zrobił to teraz. Zerwał się ze smyczy. Stracił dziewictwo. A kiedy tak się stanie…

      – Może zrobić to znowu – dokończył Ralph.

      – Właśnie. Scenariusz mało prawdopodobny tak od razu po Petersonie, ale niewykluczony. Na litość boską, stale przebywa w towarzystwie dzieci! Młodych chłopców. Gdyby jednego z nich zabił, już mniejsza, że obaj stracilibyśmy pracę, przede wszystkim nigdy byśmy sobie tego nie darowali.

      Ralph już teraz nie mógł sobie wybaczyć, że nie dostrzegł tego wcześniej. Irracjonalne uczucie − trudno spojrzeć człowiekowi w oczy na grillu z okazji zakończenia rozgrywek ligi juniorskiej i wywnioskować, że planuje akt bestialskiego okrucieństwa – że pielęgnuje w sobie chorą żądzę, podsyca ją, patrzy, jak rośnie – ale nie dawało mu to spokoju.

      Nachylił się między policjantami na przednich siedzeniach i pokazał palcem.

      – Tam. Może miejsca dla niepełnosprawnych są wolne.

      – Za to jest dwieście dolarów grzywny, szefie – stwierdził posterunkowy Tom Yates, siedzący na miejscu obok kierowcy.

      – Tym razem chyba nam się upiecze.

      – Żartowałem.

      Ralph milczał. Nie był w nastroju na gliniarskie przekomarzanki.

      – Miejsca dla kalek na horyzoncie – zawołał Ramage. – I widzę dwa wolne.

      Gdy zajął jedno z nich, załoga wysiadła. Widząc, że Yates odpiął pasek kabury glocka, Ralph pokręcił głową.

      – Zwariowałeś? Na meczu jest półtora tysiąca ludzi.

      – A jeśli będzie uciekał?

      – To za nim pobiegniesz.

      Ralph oparł się o maskę nieoznakowanego radiowozu i patrzył, jak dwaj funkcjonariusze policji Flint City ruszyli w stronę boiska, jupiterów i pełnych trybun, rozbrzmiewających coraz głośniejszą, coraz gorętszą wrzawą i oklaskami. Decyzję o szybkim aresztowaniu zabójcy Petersona podjął razem z Samuelsem (choć niechętnie). O tym, by zatrzymać

Скачать книгу