Outsider. Stephen King
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Outsider - Stephen King страница 3
– Przecież to twoje śledztwo – zauważył Yates. – Dlaczego nie chcesz osobiście zawinąć skurwysyna?
Ralph dalej stał ze skrzyżowanymi ramionami.
– Dlatego że człowiek, który zgwałcił Frankiego Petersona gałęzią, a potem rozszarpał mu gardło, przez cztery lata trenował mojego syna: dwa lata w młodzikach, dwa w juniorach. Dotykał go, mojego syna, kiedy pokazywał mu, jak trzymać kij. Po prostu nie ręczę za siebie.
– Jasne, jasne.
Troy Ramage i Yates ruszyli w stronę boiska.
– Jeszcze jedno.
Odwrócili się.
– Skujcie go na miejscu. Z rękami do przodu.
– Nie taka jest procedura, szefie – stwierdził Ramage.
– Wiem i mam to gdzieś. Chcę, żeby wszyscy widzieli, jak zabieramy go w kajdankach. Jasne?
Kiedy odeszli, Ralph odpiął od paska telefon komórkowy. Numer Betsy Riggins miał w opcji szybkiego wybierania.
– Jesteście na miejscu?
– Tak. Przed jego domem. Ja i czterej stanowi.
– Nakaz rewizji?
– W mojej gorącej rączce.
– Dobrze. – Już miał się rozłączyć, ale coś jeszcze przyszło mu do głowy. – Bets, kiedy masz termin?
– Minął wczoraj. Dlatego się, kurde, sprężaj. – Rozłączyła się pierwsza.
4
Zeznanie Arlene Stanhope (12 lipca, 13:00, przesłuchujący detektyw Ralph Anderson)
Stanhope: Czy to potrwa długo, panie detektywie?
Detektyw Anderson: Nie, skądże. Proszę po prostu powiedzieć, co pani widziała po południu we wtorek dziesiątego lipca, i będzie po wszystkim.
Stanhope: Dobrze. Wychodziłam z Gerald’s Fine Groceries. We wtorki zawsze robię tam zakupy. W Gerald’s wszystko jest droższe, ale do Krogera nie chodzę od czasu, gdy przestałam prowadzić. Oddałam prawko rok po śmierci męża, bo nie ufałam już swojemu refleksowi. Miałam parę wypadków. Nic groźnego, stłuczki, wie pan, ale to mi wystarczyło. Gerald’s jest raptem dwie przecznice od mieszkania, do którego się przeniosłam, kiedy sprzedałam dom, a lekarz mówi, że spacery dobrze mi robią. Pomagają na serce, wie pan. Właśnie wychodziłam z trzema siatkami w moim małym wózku – tylko na tyle zakupów mnie teraz stać, ceny, zwłaszcza mięsa, są koszmarne, nie pamiętam, kiedy ostatnio jadłam bekon – i wtedy zobaczyłam tego małego Petersona.
Detektyw Anderson: Jest pani pewna, że to był Frank Peterson?
Stanhope: O tak, to był Frank. Biedaczek, tak mi przykro, że spotkał go taki los, ale teraz jest w niebie, jego ból się skończył. Tym trzeba się pocieszać. Jest dwóch młodych Petersonów, wie pan, obaj rudzi, włosy mają w takim okropnym marchewkowym odcieniu, jest między nimi co najmniej pięć lat różnicy. Starszy, Oliver, chyba tak mu na imię, kiedyś dostarczał nam gazetę. Frank ma rower, taki z wysoką kierownicą i wąskim siodełkiem…
Detektyw Anderson: Banan, tak nazywają takie siodełka.
Stanhope: Tego to ja nie wiem, wiem tylko, że rower był jasny, jasnozielony, okropny kolor, szczerze mówiąc, i na siodełku miał naklejkę. Z napisem „Flint City High”. Tyle że do liceum to on już nie pójdzie, prawda? Biedny, biedny chłopiec.
Detektyw Anderson: Pani Stanhope, czy chce pani, żebyśmy zrobili krótką przerwę?
Stanhope: Nie, wolałabym to dokończyć. Muszę wrócić do domu i nakarmić kotkę. Zawsze daję jej jeść o trzeciej, na pewno jest już głodna. I zastanawia się, gdzie się podziewam. Ale może dałby mi pan chusteczkę? Na pewno fatalnie wyglądam. Dziękuję.
Detektyw Anderson: Jak to możliwe, że widziała pani naklejkę na siodełku roweru Franka Petersona?
Stanhope: Och, dlatego że na nim nie siedział. Prowadził go przez parking Gerald’s. Łańcuch był zerwany i ciągnął się po asfalcie.
Detektyw Anderson: Zauważyła pani, jak był ubrany Frank?
Stanhope: W T-shirt z nazwą jakiegoś zespołu rockandrollowego. Nie wiem jakiego, nie znam się na tej muzyce. Przykro mi, bo może to ważne. I miał bejsbolówkę Rangersów, zsuniętą na tył głowy, tak że widziałam te jego rude włosy. Rudzielcy zwykle bardzo szybko łysieją, wie pan. Teraz już nigdy nie będzie się musiał tym martwić, prawda? Och, jakie to smutne. W każdym razie na drugim końcu parkingu stał brudny biały van. Wysiadł z niego mężczyzna i podszedł do Franka. To był…
Detektyw Anderson: Dojdziemy do tego, jednak najpierw chciałbym, żeby powiedziała pani coś więcej o tym vanie. To był taki model bez okien?
Stanhope: Tak.
Detektyw Anderson: Bez napisów? Żadnej nazwy firmy ani nic takiego?
Stanhope: Ja żadnych nie zauważyłam.
Detektyw Anderson: No dobrze, pomówmy o człowieku, którego pani zobaczyła. Czy rozpoznała go pani, pani Stanhope?
Stanhope: Och, oczywiście. To był Terry Maitland. Całe West Side zna trenera T. Nawet w liceum tak go nazywają. Uczy tam angielskiego, wie pan. Mój mąż uczył razem z nim, zanim przeszedł na emeryturę. Nazywają go trener T, bo trenuje juniorską drużynę bejsbolu i drużynę w lidze miejskiej, kiedy rozgrywki juniorskie się kończą, a jesienią prowadzi zajęcia dla małych chłopców, którzy lubią grać w futbol amerykański. Ta liga też jakoś się nazywa, ale nie pamiętam jak.
Detektyw Anderson: Może wróćmy do tego, co widziała pani wtorkowego popołudnia…
Stanhope: Właściwie niewiele jest do dodania. Frank porozmawiał z trenerem T i pokazał palcem zerwany łańcuch. Trener T kiwnął głową i otworzył tył białego vana. Swoją drogą to nie mógł być jego wóz…
Detektyw Anderson: Dlaczego pani tak uważa, pani Stanhope?
Stanhope: Bo miał pomarańczową tablicę rejestracyjną. Nie wiem, z jakiego to stanu, na odległość nie widzę tak dobrze jak kiedyś, ale wiem, że rejestracje z Oklahomy są niebiesko-białe. W każdym razie nie widziałam, co było na tyle vana, dostrzegłam tylko jakiś podłużny, zielony przedmiot, który wyglądał jak skrzynka z narzędziami. Czy to była skrzynka z narzędziami, panie detektywie?
Detektyw Anderson: Co się stało potem?
Stanhope: Cóż, trener T włożył rower Franka na tył vana i zamknął drzwi. Klepnął Franka w plecy. Potem on podszedł do drzwi kierowcy, a Frank do drzwi pasażera. Obaj wsiedli i wóz pojechał na Mulberry Avenue. Myślałam, że trener T odwiezie chłopaka do domu. Pewnie, że tak. Co innego miałam myśleć? Terry Maitland mieszka na West Side prawie dwadzieścia lat, ma przemiłą rodzinę: