Outsider. Stephen King
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Outsider - Stephen King страница 5
– Terensie Maitlandzie, aresztuję cię za zabójstwo Franka Petersona.
Kolejne „uuuuu” z trybun, tym razem głośniejsze, jak szum wzmagającego się wiatru.
Terry patrzył na Ramage’a spod zmarszczonych brwi. Rozumiał wypowiedziane przez niego słowa − to były proste angielskie słowa tworzące proste zdanie oznajmujące − wiedział, kim był Frankie Peterson i jaki spotkał go los, ale wymykało się mu znaczenie całości.
– Co? Żartujesz sobie? – zdołał tylko rzucić i właśnie wtedy fotograf z rubryki sportowej „Flint City Call” pstryknął mu zdjęcie, to, które nazajutrz trafiło na pierwszą stronę. Usta Terry’ego były na nim rozchylone, oczy szeroko otwarte, włosy sterczały spod bejsbolówki Golden Dragons. Wyglądał na człowieka niedołężnego i winnego jednocześnie.
– Co powiedziałeś?
– Ręce do przodu, proszę.
Terry spojrzał na Marcy i swoje córki; wciąż siedziały na krzesłach za drucianą siatką, patrzyły na niego z identycznymi, zaskoczonymi minami zastygłymi na twarzach. Przerażenie przyjdzie potem. Baibir Patel zszedł z trzeciej bazy i ruszył w stronę boksu drużyny, zdejmując kask, spod którego wyłoniły się spocone, splątane czarne włosy; Terry poznał, że chłopak zaczyna płakać.
– Wracaj na miejsce! – krzyknął do niego Gavin. – Mecz się nie skończył.
Baibir jednak tylko stał na aucie, patrzył na Terry’ego i ryczał. Terry spojrzał mu w oczy, pewien (prawie pewien), że to wszystko mu się śni, po czym, mocno pociągnięty za ręce przez Toma Yatesa, zatoczył się do przodu. Ramage zatrzasnął kajdanki. Prawdziwe, nie plastikowe, duże i ciężkie, błyszczące w późnym słońcu. Potem tym samym grzmiącym głosem oznajmił:
– Masz prawo zachować milczenie i odmówić odpowiedzi na pytania, ale jeśli zdecydujesz się mówić, wszystko, co powiesz, może zostać użyte przeciwko tobie w sądzie. Masz prawo do obecności adwokata podczas przesłuchania, teraz i w przyszłości. Rozumiesz?
– Troy? – Terry ledwo słyszał własny głos. Miał wrażenie, że całe powietrze uszło mu z płuc. – Co to ma znaczyć, na litość boską?
Ramage puścił jego pytanie mimo uszu.
– Rozumiesz? – powtórzył.
Marcy podeszła do drucianej siatki, wczepiła się w nią palcami i potrząsnęła. Sarah i Grace płakały za jej plecami. Grace klęczała obok krzesła ogrodowego siostry; jej własne przewróciło się na ziemię.
– Co wy robicie? – krzyknęła Marcy. – Na miłość boską, co wy robicie? I dlaczego robicie to tutaj?
– Rozumiesz? – padło po raz trzeci.
Terry przede wszystkim rozumiał, że został skuty i właśnie odczytywano mu jego prawa w obecności półtora tysiąca wpatrzonych w niego ludzi, wśród których były jego żona i dwie małe córki. To nie był sen, nie było to też zwykłe zatrzymanie. To było, z powodów dla niego niepojętych, publiczne pohańbienie. Najlepiej mieć to jak najszybciej z głowy i spokojnie sprawę naprostować. Nawet zszokowany i oszołomiony, jak teraz, zachował dość przytomności umysłu, by wiedzieć, że jego życie nieprędko wróci do normy.
– Rozumiem – powiedział, po czym rzucił: − Trenerze Frick, proszę się cofnąć.
Gavin, który już podchodził do gliniarzy, z zaciśniętymi pięściami i tłustą twarzą płonącą gniewnym rumieńcem, opuścił ręce i zrobił krok w tył. Spojrzał przez drucianą siatkę na Marcy, uniósł ogromne ramiona i rozłożył pulchne dłonie.
Troy Ramage mówił dalej, wciąż tym samym gromkim głosem herolda miejskiego obwieszczającego wieści tygodnia na rynku nowoangielskiego miasteczka. Ralph Anderson słyszał go z miejsca, w którym stał, oparty o nieoznakowany radiowóz. Troy dobrze robił swoje. Wyglądało to paskudnie, owszem, i Ralph się domyślał, że pewnie dostanie za to reprymendę, ale nie od rodziców Frankiego Petersona. Nie, nie od nich.
– Jeśli nie stać cię na adwokata, przed przesłuchaniem możesz sobie zażyczyć wyznaczenia obrońcy z urzędu. Rozumiesz?
– Tak. Rozumiem też coś innego. – Terry zwrócił się do widzów: – Nie mam pojęcia, dlaczego mnie aresztują! Gavin Frick poprowadzi drużynę do końca meczu! – A potem, po krótkim namyśle: − Baibir, wracaj na trzecią bazę i pamiętaj, żeby biec za linią autu.
Rozległy się pojedyncze oklaski. Tylko pojedyncze. Mordowyjec z góry trybun znów wrzasnął:
– Powiedziałeś, że co zrobił?
W odpowiedzi widownia wymamrotała dwa słowa, które wkrótce rozejdą się po całym West Side i reszcie miasta: nazwisko Franka Petersona.
Yates złapał Terry’ego za ramię i pociągnął w stronę parkingu za budką gastronomiczną.
– Na kazania przed tłumem przyjdzie jeszcze czas, Maitland. Teraz idziesz do pierdla. I wiesz co? W tym stanie obowiązuje kara śmierci. Przez zastrzyk. Ale pewnie już to wiedziałeś. W końcu jesteś nauczycielem.
Nie przeszli dwudziestu kroków od prowizorycznego boksu, kiedy Marcy Maitland dogoniła ich i chwyciła Toma Yatesa za ramię.
– Na litość boską, co wy wyprawiacie?
Yates strącił jej dłoń, a gdy spróbowała złapać męża za rękę, Troy Ramage odsunął ją − delikatnie, ale stanowczo. Przez chwilę stała oszołomiona, po czym zauważyła Ralpha Andersona, który szedł naprzeciw swoim podkomendnym. Znała go z ligi juniorskiej; Derek Anderson grał w drużynie Terry’ego, Gerald’s Fine Groceries Lions. Oczywiście, Ralph nie na wszystkich meczach mógł być, ale przychodził, kiedy tylko czas mu pozwalał. Wtedy jeszcze nosił mundur. Kiedy awansował na detektywa, Terry wysłał mu maila z gratulacjami.
Teraz Marcy popędziła do niego po trawie w swoich starych tenisówkach, które zawsze wkładała na mecze Terry’ego, przekonana, że przynoszą mu szczęście.
– Ralph! – zawołała. – Co się dzieje? To jakaś pomyłka!
– Obawiam się, że nie.
Ten moment był dla niego szczególnie przykry, bo lubił Marcy. Z drugiej strony zawsze lubił też Terry’ego – facet zapewne tylko troszeczkę zmienił życie Dereka, dał mu odrobinę pewności siebie, ale kiedy masz jedenaście lat, odrobina pewności siebie to duża rzecz. I było coś jeszcze. Możliwe, że Marcy wiedziała, kim naprawdę był jej mąż, nawet jeśli nie dopuszczała tego do świadomości. Maitlandowie długo byli małżeństwem, a takie koszmary jak morderstwo małego Petersona nie biorą się z niczego. Nie i już. Dojrzewają w człowieku, dopóki nie wcieli ich w czyn.
– Jedź do domu, Marcy. Natychmiast. Dziewczynki lepiej zostaw u znajomych, bo na miejscu czeka policja.
Patrzyła na niego pustym wzrokiem.
Z tyłu dobiegł