Outsider. Stephen King
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Outsider - Stephen King страница 4
Detektyw Anderson: Chłopcem, którego pani widziała, tym z rudymi włosami, był Frank Peterson.
Stanhope: Tak. Petersonowie mieszkają tuż za rogiem. Ollie kiedyś dostarczał mi gazetę. Widuję tych chłopców na co dzień.
Detektyw Anderson: A mężczyzną, który włożył rower na tył białego vana i odjechał z Frankiem Petersonem, był Terence Maitland, znany też jako trener Terry albo trener T.
Stanhope: Tak.
Detektyw Anderson: Jest pani tego pewna.
Stanhope: O tak.
Detektyw Anderson: Dziękuję, pani Stanhope.
Stanhope: Kto mógł przypuszczać, że Terry zrobi coś takiego? Sądzi pan, że były inne ofiary?
Detektyw Anderson: Ustalimy to w toku śledztwa.
5
Ponieważ wszystkie mecze ligi miejskiej rozgrywane były na Estelle Barga Field – najlepszym bejsbolowym stadionie w okręgu, jedynym wyposażonym w jupitery umożliwiające grę po zmroku – o tym, która drużyna będzie pełniła rolę gospodarza, rozstrzygał rzut monetą. Terry Maitland przed meczem wybrał reszkę, jak zawsze – przesąd przejęty od jego trenera z czasów, gdy sam grał w lidze miejskiej – i wypadła reszka. „Nieważne, gdzie gramy, po prostu lubię, kiedy to my atakujemy ostatni”, mówił swoim chłopakom.
I tego wieczoru okazało się to korzystne. Trwała druga połowa dziewiątej rundy i Bearsi prowadzili jednym punktem w półfinale ligi. Drużynie Golden Dragons został już tylko jeden niewyautowany pałkarz, ale jej zawodnicy byli na trzech bazach. Cztery błędy, jeden nieudany rzut miotacza i stan meczu zostanie wyrównany, jedno odbicie piłki w miejsce niestrzeżone przez broniących będzie oznaczać zwycięstwo. Kibice klaskali, tupali w metalowe trybuny i wiwatowali, kiedy mały Trevor Michaels wszedł na pozycję pałkarza. Jego kask był najmniejszym w wyposażeniu drużyny, a mimo to opadał mu na oczy i chłopak musiał go co chwila poprawiać. Nerwowo poruszał kijem w przód i w tył.
Terry myślał, czy go nie zmienić, ale jako że Trevor miał niewiele ponad półtora metra wzrostu, często zmuszał miotaczy do błędów i zdobywał bazy za darmo. I choć nie był materiałem na łowcę home runów, czasem udawało mu się trafić piłkę kijem. Nie za często, ale od czasu do czasu. Gdyby Terry teraz zdjął go z boiska, biedak musiałby żyć z tym upokorzeniem przez cały następny rok gimnazjum. Z drugiej strony, jeśli uda mu się zdobyć bazę, będzie to wspominał przy piwie na ogródkowych grillach do końca życia. Terry to wiedział. Sam był w podobnej sytuacji dawno, dawno temu, w zamierzchłych czasach, gdy jeszcze nie grało się w bejsbol kijami aluminiowymi.
Miotacz Bearsów – mocno rzucający, wprowadzany pod koniec każdej rundy – wziął zamach i cisnął piłkę nad środkiem bazy domowej. Trevor tylko patrzył z konsternacją, jak śmignęła obok niego. Sędzia wywołał pierwszy strike. Tłum jęknął przeciągle.
Gavin Frick, asystent Terry’ego, chodził w tę i z powrotem przed ławką rezerwowych z notatnikiem trenera zwiniętym w dłoni (ile razy Terry prosił go, żeby tak nie robił?). Jego koszulka Golden Dragons w rozmiarze XXL opinała brzuch w rozmiarze co najmniej XXXL.
– Mam nadzieję, że wpuszczenie Trevora nie okaże się błędem, Ter – powiedział. Pot ściekał mu po policzkach. – Wygląda na śmiertelnie przerażonego i chyba nawet rakietą tenisową nie odbiłby zagrywki tego chłopaka.
– Zobaczymy – odparł Terry. – Mam dobre przeczucie. – Nieprawda. Nie miał.
Miotacz Bearsów wziął zamach i znów rzucił z całej siły, ale tym razem piłka wylądowała na ziemi przed pozycją pałkarza. Kiedy Baibir Patel, zawodnik Dragonsów na trzeciej bazie, zrobił kilka małych kroków w stronę bazy domowej, widzowie zerwali się na nogi. Z jękiem zawodu usiedli z powrotem, gdy piłka odbiła się i wpadła prosto w rękawicę łapacza. Łapacz Bearsów odwrócił się w stronę trzeciej bazy. Chociaż twarz miał schowaną pod maską, Terry wyczytał z niej ostrzeżenie: Spróbuj szczęścia, koleś. Baibir nie podjął wyzwania.
Następny rzut poszedł obok bazy, ale Trevor i tak próbował odbić piłkę.
– Wyautuj go, Fritz! – wysoko na trybunach krzyknął jakiś mordowyjec, prawie na pewno ojciec miotacza, bo chłopak odwrócił głowę w tamtym kierunku. – Wyaaaautuj goooo!
Kij Trevora nie drgnął przy następnym rzucie, po którym piłka przeleciała blisko bazy – w zasadzie za blisko, by ocenić, czy rzut był prawidłowy, ale sędzia orzekł, że nie, i tym razem to kibice Bearsów wydali z siebie jęk zawodu. Ktoś zasugerował, że sędzia powinien sobie sprawić mocniejsze okulary. Inny kibic wspomniał coś o psie przewodniku.
Dwa strike’i, dwa nieprawidłowe rzuty; Terry miał silne przeczucie, że następna zagrywka rozstrzygnie, czy ten sezon będzie dla Dragonsów udany. Albo zagrają z Panthersami o mistrzostwo ligi miejskiej i wezmą udział w rozgrywkach krajowych – transmitowanych w telewizji – albo wrócą do domu i spotkają się jeszcze tylko raz, na grillu w ogródku Maitlandów, tradycyjnie organizowanym na koniec sezonu.
Odwrócił się, żeby spojrzeć na Marcy i dziewczynki. Siedziały tam gdzie zwykle, na krzesłach ogrodowych za osłoną bazy domowej − żona w środku, córki po bokach, jak dwie śliczne podpórki do książki. Wszystkie trzy pokazały, że trzymają kciuki. Terry puścił do nich oko, uśmiechnął się i też podniósł oba kciuki, choć nadal czuł się nieswojo. Nie tylko z powodu meczu. Czuł się tak od pewnego czasu. Jakby coś z nim było nie całkiem w porządku.
Uśmiech, którym odpowiedziała Marcy, przygasł, ustępując miejsca zdziwionej, zasępionej minie. Popatrzyła w lewo i wskazała coś palcem. Terry odwrócił się i zobaczył dwóch policjantów; szli równym krokiem wzdłuż linii łączącej trzecią bazę z bazą domową. Minęli Barry’ego Houlihana, członka sztabu szkoleniowego.
– Przerwa, przerwa! – ryknął sędzia, powstrzymując miotacza Bearsów, który już brał zamach przed kolejnym rzutem.
Trevor Michaels zszedł ze stanowiska pałkarza − Terry miał wrażenie, że ulżyło mu z tego powodu. Publiczność zamilkła, wszyscy patrzyli na dwóch policjantów. Jeden wsunął rękę za plecy. Drugi trzymał dłoń na rękojeści broni służbowej schowanej w zapiętej kaburze.
– Zejść z boiska! – krzyczał sędzia. – Zejść z boiska!
Troy Ramage i Tom Yates zignorowali go. Weszli do boksu Dragonsów – prowizorycznego, z długą ławką, trzema koszami ze sprzętem i wiadrem pełnym brudnych piłek treningowych – i skierowali się prosto do Terry’ego. Ramage wyjął zza pleców kajdanki. Po trybunach przeszedł szmer zdumienia zaprawionego szczyptą emocji: Uuuuu.
– Hej, panowie! – zawołał Gavin w biegu (omal nie przewrócił się o rzuconą na ziemię rękawicę pierwszobazowego Richiego Gallanta). – My tu gramy mecz!
Yates odepchnął go, kręcąc głową. Widownia milczała jak grób. Zawodnicy Bearsów, czekający w napięciu na zagranie pałkarza, rozluźnili się i tylko patrzyli, z rękawicami dyndającymi u dłoni. Łapacz potruchtał do miotacza i stanęli razem w połowie drogi między jego stanowiskiem a bazą domową.
Terry znał z widzenia policjanta trzymającego kajdanki;