Trzynaście. Steve Cavanagh
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Trzynaście - Steve Cavanagh страница 6
Furgonetka zniknęła na dobre.
Wieczorem tego dnia Elton, ubrany w strój do biegania, opuścił swój ulubiony bar z niedojedzoną kanapką Ruben pod jedną pachą i papierową torbą z zakupami pod drugą. Zastąpił mu drogę wysoki, starannie wygolony i elegancki mężczyzna. Elton musiał przystanąć w ciemności, pod rozbitą latarnią.
Joshua Kane sycił się rześkim powietrzem wieczoru i dotykiem dobrego garnituru na czystej skórze.
– Rzuciłem monetą jeszcze raz – oznajmił.
Strzelił Eltonowi w twarz, po czym odszedł szybko w ciemną alejkę i zniknął. Takie szybkie, proste egzekucje nie sprawiały mu żadnej przyjemności. Najchętniej poświęciłby temu człowiekowi kilka dni, ale nie miał na to czasu.
Czekało go mnóstwo pracy.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Na ławach sali rozpraw za moimi plecami nie siedzieli żadni dziennikarze. Na widowni nie było ani jednego gapia. Żadnych zatroskanych członków rodziny. Tylko ja, mój klient, prokurator, sędzia, stenotypistka oraz woźny. Aha, i jeszcze pracownik ochrony, który zaszył się w rogu i ukradkiem oglądał mecz Yankeesów na smartfonie.
Byłem przy 100 Center Street, w budynku Sądu Kryminalnego Manhattanu, w małej sali na siódmym piętrze.
Nie towarzyszył nam nikt inny, bo ta sprawa nikogo nie obchodziła. Właściwie nie obchodziła też prokuratora, a sędzia stracił zainteresowanie, gdy tylko odczytał oskarżenie: posiadanie narkotyków i innych związanych z nimi akcesoriów. Oskarżycielem był niejaki Norman Folkes, który przepracował w biurze prokuratora okręgowego całe życie. Zostało mu do emerytury jeszcze pół roku, co było widać. Nie zapiął ostatniego guzika koszuli, jego garnitur sprawiał takie wrażenie, jakby go kupił za prezydentury Reagana, a dwudniowy zarost na jego twarzy wyglądał na jedyną czystą rzecz, jaką miał na sobie.
Twarz sędziego Clevelanda Parksa, przewodniczącego posiedzeniu, przypominała balon, z którego uszło powietrze. Oparł głowę na dłoni i pochylił się nad stołem.
– Jak długo musimy jeszcze czekać, panie Folkes? – spytał.
Norm spojrzał na zegarek, wzruszył ramionami i odparł:
– Proszę wybaczyć, Wysoki Sądzie, powinien tu być lada moment.
Stenotypistka zaszeleściła papierami, po czym salę znów wypełniła cisza.
– Pozwolę sobie zauważyć, panie Folkes, że jest pan bardzo doświadczonym prokuratorem i zapewne wie pan, że nic nie irytuje mnie bardziej niż spóźnienia – odezwał się sędzia.
Prokurator skinął głową. Przeprosił ponownie i poprawił kołnierz koszuli. Obwisłe policzki sędziego Parksa zmieniały kolor. Im dłużej musiał tam siedzieć, tym bardziej jego twarz czerwieniała, lecz były to właściwie jedyne oznaki ożywienia, jakich można się było po nim spodziewać. Nigdy nie podnosił głosu ani nie groził palcem – po prostu siedział i w milczeniu gotował się ze złości. Wszyscy dobrze wiedzieli, jak nie lubi spóźnialskich.
Moja klientka, pięćdziesięciopięcioletnia była dziwka, Jean Marie, pochyliła się do mnie i wyszeptała:
– Co będzie, jeśli ten gliniarz się nie pojawi, Eddie?
– Pojawi się – zapewniłem ją.
Wiedziałem, że przyjdzie. Ale wiedziałem też, że się spóźni.
Zadbałem o to.
Mój plan mógł się powieść tylko z Normem w roli prokuratora. Złożyłem wniosek o odrzucenie oskarżenia dwa dni temu, tuż przed piątą, gdy pracownik ustalający wokandę poszedł już do domu. Dzięki latom praktyki potrafiłem ocenić, w jakim czasie biuro przeanalizuje dokument i wyznaczy datę posiedzenia. Ze względu na kolejkę spraw z pewnością nie mogłoby się odbyć wcześniej niż dzisiaj, a znalezienie wolnej sali jak zawsze stanowiło problem. Wnioski rozpatruje się zwykle po południu, około czternastej, ale dopiero kilka godzin wcześniej oskarżenie i obrona mogły się dowiedzieć, gdzie odbędzie się posiedzenie. Ale i tak nie miało to większego znaczenia. Zarówno Norm, jak i ja mieliśmy wcześniej inne sprawy. Zgodnie ze zwyczajem wystarczyło poprosić sekretarza sądu w sali, w której akurat pracowaliśmy, by sprawdził na komputerze, gdzie będą rozpatrywane nasze późniejsze sprawy. Uzyskawszy taką informację, każdy inny prokurator sięgnąłby po komórkę i zadzwonił do swojego świadka, by podać mu numer sali. Ale nie Norm. Nie używał komórek. Nie ufał im. Uważał, że emitują szkodliwe fale radiowe. Znalazłem Norma przed południem i powiedziałem mu, gdzie odbędzie się to posiedzenie. Założył, że jego świadek zrobi dokładnie to samo, co zrobiłby on, gdybym nie podał mu numeru sali. Musiałby sprawdzić numer sali na tablicy we wnętrzu budynku.
Tablica znajduje się w pokoju numer tysiąc, czyli w sekretariacie, gdzie zawsze są kolejki ludzi wpłacających grzywny. Można na niej zobaczyć listy procesów i posiedzeń sądu odbywających się danego dnia. Tablica ma podpowiadać świadkom, policjantom, prokuratorom, studentom prawa, turystom i prawnikom, gdzie się co dzieje. Na godzinę przed naszym posiedzeniem wybrałem się do pokoju 1000, zasłoniłem sobą tablicę, odszukałem właściwą pozycję, starłem numer sali i wpisałem nowy. Drobna sztuczka. Niepodobna do tych długich, ryzykownych operacji, które przeprowadzałem przez dziesięć lat jako oszust. Odkąd jednak zostałem prawnikiem, czasami pozwalałem sobie skorzystać z dobrze mi znanych sposobów.
Biorąc pod uwagę, jak długo trzeba czekać na windy w tym budynku, byłem pewien, że mój mały podstęp opóźni świadka Norma o co najmniej dziesięć minut.
Detektyw Mike Granger wszedł do sali dwadzieścia minut po czasie. Nie odwróciłem się, słysząc skrzypienie otwieranych drzwi. Wsłuchiwałem się tylko w kroki Grangera, który przestawiał nogi niemal równie szybko, jak sędzia Parks bębnił palcami w blat biurka. Potem usłyszałem jednak jeszcze inne kroki – i tym razem odwróciłem głowę.
Za Grangerem do sali wszedł mężczyzna w średnim wieku, w drogim garniturze, i usiadł na jednej z ostatnich ławek. Miał wystylizowaną jasną fryzurę, rząd białych zębów jak z reklamy i bladą cerę typową dla człowieka, który większość czasu spędza w zamkniętych pomieszczeniach. Rudy Carp był jednym z tych prawników, których pokazują w wiadomościach, bo prowadzą skomplikowane sprawy, pojawiają się na okrągło na kanale Court TV i trafiają na okładki czasopism, a przy tym dysponują umiejętnościami, które to wszystko usprawiedliwiają. Oficjalny prawnik gwiazd.
Nigdy nie poznałem go osobiście. Nie obracaliśmy się w tych samych kręgach towarzyskich. Rudy dwa razy w roku jadł kolację w Białym Domu. Sędzia Harry Ford i ja piliśmy tanią whisky raz w miesiącu. Był taki czas, że zdarzało mi się popłynąć. Ale to się skończyło. Teraz już do tego nie dopuszczam. Raz w miesiącu. Nie więcej niż dwa drinki. Miałem to pod kontrolą.
Carp pomachał w moją stronę. Odwróciłem się i