Trzynaście. Steve Cavanagh

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Trzynaście - Steve Cavanagh страница 8

Trzynaście - Steve Cavanagh Eddie Flynn

Скачать книгу

Usłyszał ode mnie już wystarczająco dużo. Odwrócił się do Norma.

      – Panie Folkes, obejrzałem dokładnie tę torbę, słomkę i przedmioty znalezione na dnie pojemnika. Nie wydaje mi się, by detektyw Granger mógł zobaczyć słomkę wystającą z tej torby. Więc w istocie nie miał powodów do przeprowadzenia przeszukania, wszystkie dowody zgromadzone w jego wyniku są niedopuszczalne. Łącznie ze słomką. Martwi mnie, ujmując to delikatnie, że ostatnio niektórzy funkcjonariusze chętnie uznają słomki do picia i inne nieszkodliwe przedmioty za akcesoria narkotykowe. Tak czy inaczej, nie ma pan żadnych dowodów usprawiedliwiających to aresztowanie, oddalam więc oskarżenie. Jestem pewien, że miał mi pan wiele do powiedzenia, panie Folkes, ale teraz nie ma to już sensu. Niestety, spóźnił się pan z tym.

      Jean zarzuciła mi ręce na szyję, omal mnie przy tym nie dusząc. Poklepałem ją delikatnie po ramieniu i wtedy mnie puściła. Całkiem możliwe, że wcale nie będzie mnie już chciała ściskać, jak zobaczy rachunek. Sędzia i jego pracownicy wstali i wyszli.

      Granger wyparował wściekły z sali, strzelając do mnie po drodze z palca wskazującego. Nie przejmowałem się tym. Przywykłem.

      – Kiedy zamierzasz złożyć apelację? – zwróciłem się do Norma.

      – Nie w tym życiu – odparł. – Granger zwykle nie zgarnia takich płotek jak twoja klientka. Za tym aresztem kryje się pewnie coś innego, ale my dwaj pewnie i tak nigdy się tego nie dowiemy.

      Spakował swoje rzeczy i wyszedł za moją klientką z sali rozpraw. Zostaliśmy tylko we dwóch, Rudy Carp i ja. Bił mi brawo ze szczerym uśmiechem na twarzy.

      W końcu wstał i powiedział:

      – Gratuluję, to było… imponujące. Mógłby pan poświęcić mi pięć minut?

      – Na co?

      – Chciałbym spytać, czy nie miałby pan ochoty współpracować ze mną podczas największego procesu o zabójstwo, jaki widziano w tym mieście.

      ROZDZIAŁ DRUGI

      Mężczyzna w kraciastej koszuli otworzył przed nim drzwi mieszkania i znieruchomiał osłupiały ze zdumienia. Widząc konsternację na jego twarzy, Kane zastanawiał się, co mężczyzna myśli w tym momencie. W pierwszej chwili uznał zapewne, że patrzy na swoje odbicie: jakby jakiś żartowniś stanął na jego progu i zasłonił cały otwór drzwiowy wielkim lustrem. Potem jednak, gdy uświadomił sobie, że nie ma przed sobą lustra, potarł dłonią czoło i cofnął się o krok, próbując zrozumieć, co się właściwie dzieje. Po raz pierwszy Kane widział go z tak bliska. Wcześniej go obserwował, naśladował, robił mu zdjęcia. Teraz zmierzył go wzrokiem i poczuł zadowolenie ze swojego dzieła. Kane miał dokładnie taką samą koszulę jak człowiek w drzwiach. Pofarbował włosy na taki sam kolor, a odpowiednio je przycinając, podgalając i maskując makijażem, stworzył wierną kopię zakoli nad czołem i skrońmi mężczyzny. Identyczne były również ich okulary w czarnych oprawkach. Nawet jaśniejsza plama na szarych spodniach wyglądała tak samo i znajdowała się w tym samym miejscu – na lewej łydce, dwanaście centymetrów od dołu i pięć centymetrów od wewnętrznego szwu. Nosili również takie same buty.

      Kane podniósł wzrok na twarz mężczyzny i odliczył trzy sekundy, by dać mu czas na zrozumienie, że to nie żart i że nie patrzy na własne odbicie. Mimo to gospodarz spojrzał na swoje dłonie, by upewnić się, że są puste. Kane trzymał w prawej ręce pistolet z tłumikiem.

      Wykorzystując konsternację swojej ofiary, pchnął mężczyznę mocno w pierś, tak że tamtego odrzuciło do tyłu. Kane wszedł do mieszkania i zamknięte przez niego kopniakiem drzwi uderzyły z trzaskiem w futrynę.

      – Do łazienki, natychmiast – nakazał Kane. – Jesteś w niebezpieczeństwie.

      Mężczyzna podniósł dłonie, jego usta poruszały się bezgłośnie, jakby nie mogły znaleźć odpowiednich słów. Żadnych słów. Cofał się więc w milczeniu przez korytarz do łazienki, aż jego uda dotknęły porcelanowej umywalki. Jego uniesione wysoko ręce drżały, oczy śledziły każdy ruch nieznajomego, zdumienie wciąż mieszało się ze strachem.

      Kane również nie mógł się powstrzymać i przez chwilę przyglądał się uważnie mężczyźnie, odnotowując w myślach drobne różnice w ich wyglądzie. Z bliska widać było, że jest chudszy od swojej ofiary o dobre osiem, może nawet dziesięć kilogramów. Kolor włosów był zbliżony, ale nie dokładnie taki sam. I blizna – mała szrama tuż nad górną wargą mężczyzny, na lewym policzku. Kane nie dostrzegł jej na zdjęciach, które zrobił pięć tygodni wcześniej, ani na fotografii z wydziału ruchu drogowego, która znalazła się w prawie jazdy. Może zrobiono je, nim blizna się pojawiła. Tak czy inaczej, Kane wiedział, że może ją skopiować. Sporo czytał o hollywoodzkich metodach charakteryzatorskich: szybko schnąca plama rozpuszczonego lateksu mogła stworzyć imitację niemal każdej blizny. Skinął głową, bo z pewnością udało mu się utrafić w kolor oczu: jego szkła wyglądały identycznie jak tęczówki mężczyzny. Uznał, że mógłby dodać ciemniejsze plamy wokół oczu, może też rozjaśnić nieco skórę. Problem stanowił nos.

      Ale i to był w stanie naprawić.

      Może nie idealnie, ale całkiem nieźle, pomyślał.

      – Co tu się dzieje, do cholery? – spytał mężczyzna.

      Kane wyjął z kieszeni złożoną kartkę papieru i rzucił ją pod nogi faceta.

      – Podnieś to i przeczytaj głośno – polecił.

      Mężczyzna schylił się posłusznie i podniósł kartkę. Kiedy spojrzał ponownie na Kane’a, ten trzymał w ręce cyfrowy dyktafon.

      – Głośno – powtórzył Kane.

      – B…b…bierz, co ch…chcesz, tylko nie r…r…rób mi krzywdy – powiedział mężczyzna, ukrywając przed nim twarz.

      – Hej, posłuchaj mnie, twoje życie jest w niebezpieczeństwie. Mamy mało czasu. Zmierza tu ktoś, kto chce cię zabić. Spokojnie, jestem z policji. Mam zająć twoje miejsce i chronić cię. Jak myślisz, dlaczego jestem ubrany dokładnie tak jak ty?

      Mężczyzna zerknął spomiędzy palców na Kane’a, zmrużył oczy i zaczął kręcić głową.

      – Kto miałby mnie zabić?

      – Nie mam czasu na wyjaśnienia, ale ten człowiek musi być przekonany, że jestem tobą. Zabierzemy cię stąd w bezpieczne miejsce. Ale najpierw musisz coś zrobić. Widzisz, wyglądam jak ty, ale mówię inaczej. Przeczytaj głośno to zdanie, żebym słyszał twój głos. Muszę poznać jego brzmienie, poznać rytm, w jakim mówisz.

      Kartka w dłoni mężczyzny drżała, gdy odczytywał ją głośno, najpierw z wahaniem, jąkając się i myląc.

      – Przestań. Uspokój się. Nic ci nie grozi. Wszystko będzie dobrze. A teraz spróbuj jeszcze raz, od samego początku – rozkazał Kane.

      Mężczyzna wziął głęboki oddech i zaczął czytać ponownie.

      – Mężny bądź, chroń pułk

Скачать книгу