Zima czarownicy. Katherine Arden
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zima czarownicy - Katherine Arden страница 15
– Ja? Ludzie mówią na mnie Niedźwiedź, jeśli w ogóle jakoś mnie nazywają. Nigdy nie przyszło ci do głowy, że zarówno niebo, jak i piekło są bliżej ciebie, niż chciałbyś wierzyć?
– Niebo?! Bliżej?! – wykrzyknął Konstanty. Czuł na plecach każdą wypukłość drewnianych drzwi. – Bóg mnie opuścił. Oddał mnie diabłom. Nie ma żadnego nieba. Jest tylko ten świat z gliny.
– Otóż to – przytaknął demon i rozpostarł szeroko ramiona. – Glina, którą możesz formować, jak zechcesz. Czego pragniesz z tego świata, ojczulku?
Konstanty dygotał.
– Dlaczego pytasz?
– Bo jesteś mi potrzebny. Potrzebuję człowieka.
– Do czego?
Niedźwiedź wzruszył ramionami.
– Ludzie wykonują robotę za diabły, czyż nie? Zawsze tak było.
– Nie jestem twoim sługą. – Głos popa drżał.
– Nie… komu potrzebny sługa? – Niedźwiedź podchodził coraz bliżej, zniżając głos. – Wróg, kochanek, oddany niewolnik, do wyboru, ale sługa… nie. – Musnął górną wargę czerwonym językiem. – Widzisz, składam hojne propozycje.
Konstanty przełknął ślinę z wysiłkiem, zaschło mu w ustach. Oddychał płytko z żądzy i rozpaczy, miał wrażenie, jakby ściany celi napierały na niego ze wszystkich stron.
– Co dostanę w zamian za… lojalność?
– A co chcesz dostać? – zapytał czart, a jego głos dochodził z tak bliska, że prawie szeptał Konstantemu do ucha.
Konstanty dokonał w duchu rozpaczliwego rozrachunku. Modliłem się… przez wszystkie lata mego życia modliłem się. Ale ty milczałeś, Panie. Jeśli wchodzę w układy z diabłami, to tylko dlatego, że mnie opuściłeś.
Diabeł miał taką minę, jakby śledził jego myśli z beztroską i sekretną rozkoszą.
– Chcę się zatracić w uwielbieniu tłumów. – Konstanty po raz pierwszy w życiu wypowiedział tę myśl na głos.
– Załatwione.
– Pragnę wygód przysługujących książętom – ciągnął pop. Miał uczucie, że zaraz zatonie w oku Niedźwiedzia. – Tłustych mięs i miękkich legowisk. – Ostatnie słowo wypowiedział niemal bezgłośnym szeptem: – Kobiet.
Niedźwiedź się zaśmiał.
– I to też.
– Pragnę ziemskiej władzy – zakończył Konstanty.
– Ile tylko twoje dwie ręce, twoje serce i twój głos mogą zagarnąć. Masz świat u swych stóp.
– Ale czego ty chcesz? – wysapał Konstanty Nikonowicz.
Demon zacisnął w pięść szponiastą dłoń.
– Zawsze pragnąłem jedynie wolności. Ten drań, mój brat, uwięził mnie na polanie na skraju zimy na wiele ludzkich żywotów. W końcu jednak zapragnął czegoś bardziej niż mojego zniewolenia i zostałem oswobodzony. Mogę patrzeć na gwiazdy, wdychać zapach dymu i czuć smak ludzkiego strachu. – Po chwili dodał ciszej: – Stwierdziłem, że czarty nikną, stały się cieniami samych siebie. Ludzie podporządkowują teraz swoje życie dźwiękom przeklętych dzwonów. Zamierzam zatem obalić te dzwony, a przy okazji obalić Wielkiego Księcia, podpalić cały ten mały ruski światek i zobaczyć, co wyrośnie z popiołów.
Konstanty wpatrywał się w niego z fascynacją i bojaźnią.
– Podobałoby ci się to, prawda? – zapytał Niedźwiedź. – Dopiero dałbyś temu twojemu Bogu nauczkę za to, że tak cię ignorował. – Odczekał chwilę, po czym podjął bardziej prozaicznie: – A tymczasem chcę, żebyś dzisiaj poszedł tam, dokąd ci rozkażę, i zrobił, co ci powiem.
– Dzisiaj? W mieście panuje niepokój, minęła północ i…
– Boisz się, że ktoś zobaczy, jak po północy zadajesz się ze złymi mocami? Cóż, zostaw to mnie.
– Dlaczego? – spytał Konstanty.
– A dlaczego nie?
Konstanty nie odpowiedział. Diabeł szepnął mu do ucha:
– Wolałbyś tu zostać i rozpamiętywać jej śmierć? Siedzieć w ciemności i pożądać umarłej dziewczyny?
Konstanty poczuł w ustach smak krwi, bo zacisnął zęby i przygryzł sobie policzek.
– Była czarownicą. Zasłużyła na śmierć.
– To jeszcze nie znaczy, że nie miałeś z tego przyjemności – wymamrotał diabeł. – Myślisz, że dlaczego przyszedłem do ciebie po raz pierwszy?
– Była brzydka.
– Była nieposkromiona jak morze. I jak morze pełna tajemnic.
– Umarła – stwierdził Konstanty beznamiętnie, jakby wypowiedzenie tego słowa mogło zatrzeć wspomnienia.
Diabeł uśmiechnął się tajemniczo.
– Umarła…
Konstanty poczuł, że powietrze gęstnieje mu w płucach, jakby wdychał dym.
– Nie ma czasu do stracenia – oznajmił Niedźwiedź. – Pierwszy cios… pierwszy cios trzeba zadać dziś.
– Już raz mnie przechytrzyłeś – przypomniał Konstanty.
– I mogę zrobić to znowu – odrzekł Niedźwiedź. – Boisz się?
– Nie. W nic już nie wierzę i niczego się nie boję.
Niedźwiedź się zaśmiał.
– I tak być powinno. Bo tylko wtedy możesz zagrać o wszystko, jeśli nie boisz się przegrać.
6.
Ani kości, ani ciała
Dymitr i jego ludzie rozebrali stos na rzece. Sasza pracował wraz z innymi w strasznej, beznadziejnej desperacji. Wreszcie na pobrużdżonym, parującym lodzie rozciągało się całe pole żarzących się kłód. Trudno było stwierdzić, które zwęglone kawałki są częściami klatki. Tłum się rozpierzchł, nastała najzimniejsza i najmroczniejsza część nocy. Stali na polu dogasającego ognia pomiędzy zimną ziemią a wiosennymi gwiazdami.
Potworna siła, która pchała Saszę do działania,