Zima czarownicy. Katherine Arden
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zima czarownicy - Katherine Arden страница 17
– Nigdzie – odrzekła Warwara. – I wszędzie. Ale tylko o północy. A północ już minęła. Tak czy owak, nie masz daru widzenia, mocy, by wejść samotnie na drogę Północy. Wasia jest poza twoim zasięgiem.
Olga spoglądała chmurnym wzrokiem to na Maszę, to na Warwarę.
Sasza nie wierzył własnym uszom.
– I mam dać wiarę twoim słowom? Opuścić siostrę w potrzebie?
– Nie opuszczasz Wasi, po prostu nie masz wpływu na jej los. – Warwara usiadła na stołku, jakby wcale nie była służącą. W jej zachowaniu zaszła subtelna zmiana. Spojrzenie miała uważne i zatroskane. – Żarłok jest na wolności – oznajmiła. – Stwór, którego ludzie nazywają Niedźwiedziem.
Nawet kiedy Wasia powiedziała im prawdę, po tym, gdy Moskwa stanęła w ogniu i została ocalona przez śnieżycę, Sasza nie bardzo mógł uwierzyć w opowieści siostry o diabłach. Już miał ponownie poprosić, żeby Warwara wyjaśniła mu, gdzie dokładnie jest Wasia, kiedy Olga spytała:
– Co to znaczy, że Niedźwiedź jest na wolności? Co to za Niedźwiedź? I czym grozi to, że jest wolny?
– Nie wiem – odparła Warwara. – Niedźwiedź jest jednym z najpotężniejszych czartów, to pan nieczystych sił na ziemi. – Mówiła powoli, jakby przypominając sobie dawno zapomnianą lekcję. – Jego główna umiejętność polega na czytaniu ludziom w myślach i naginaniu ich do swojej woli. Ze wszech miar kocha chaos i zniszczenie i będzie starał się siać zamęt, gdzie tylko zdoła. – Potrząsnęła głową i nagle znów stała się pokojówką Warwarą, bystrą i praktyczną. – To musi zaczekać do jutra, teraz wszyscy jesteśmy śmiertelnie zmęczeni. No już, ta szalona dziewczyna żyje i jest poza zasięgiem zarówno przyjaciół, jak i wrogów. Czy możemy wszyscy pójść spać?
Zapadła cisza. Wreszcie Sasza powiedział ponuro:
– Nie… Jeśli nie mogę do niej jechać, to przynajmniej chcę się pomodlić. Za moją siostrę, za to obłąkane miasto.
– To miasto nie jest obłąkane – zaprotestowała Masza. Śledziła rozmowę dorosłych z zawziętym spojrzeniem czarnych oczu, po czym odwróciła głowę, by posłuchać niewidzialnej dla innych istoty nad podłogą.
– To mężczyzna o złotych włosach, to on ich do tego zmusił. Przemawiał do nich i wzbudził w nich złość. – Zaczęła dygotać. – To on przyszedł do mnie zeszłej nocy i kazał mi iść za sobą. Ludzie go słuchają. Ma piękny głos. A on nienawidzi cioci Wasi.
Olga chwyciła córeczkę w ramiona. Wyczerpana Masza szlochała bezdźwięcznie.
– Cicho, kochanie – uspokajała ją matka.
Sasza poczuł, że twarz mu tężeje.
– Złotowłosy pop. Konstanty Nikonowicz… – wycedził.
– Nasz ojciec przyjął go pod swój dach. Ty sprowadziłeś go do Moskwy. A ja mu udzieliłam schronienia w moim pałacu – odrzekła Olga. Jej zwykłe opanowanie nie zdołało ukryć wyrazu jej oczu.
– Pomodlę się teraz – postanowił Sasza. – Jeśli do tego miasta przybył diabeł, mogę mu się przeciwstawić jedynie poprzez modlitwę. Jutro natomiast udam się do Dymitra Iwanowicza. Dopilnuję, żeby ten pop został osądzony i żeby sprawiedliwości stało się zadość.
– Musisz go zabić swoim mieczem, wujku Saszo – powiedziała Masza. – Bo myślę, że on jest bardzo zły.
Sasza ucałował je obie i opuścił komnatę, nic więcej nie mówiąc.
– Dziękuję, że ocaliłaś życie naszej siostrze – zwróciła się Olga do Warwary.
Ta nie odpowiedziała, uścisnęła tylko dłoń Olgi. Znały się od tak dawna, że słowa nie były potrzebne.
– A teraz powiedz mi coś więcej o tym demonie, który przybył do Moskwy – poprosiła Olga. – Jeśli to dotyczy bezpieczeństwa mojej rodziny, nie może czekać do rana.
7.
Potwór
W innej części Moskwy, w czarnej i zimnej godzinie przed świtem pewien wieśniak leżał bezsennie wraz z żoną na piecu swego brata. Poprzedniej nocy stracili w pożarze chatę, cały dobytek i pierworodne dziecko i od tamtej pory żadne z nich nie mogło zmrużyć oka.
Nagle rozległo się ciche i natarczywe pukanie w okno.
W dole, na podłodze, rodzina brata zaczęła się wiercić. Pukanie nie ustawało, monotonne, najpierw do okna, potem do drzwi.
– Kto to może być? – wymamrotał mąż.
– Może ktoś w potrzebie? – odparła żona głosem ochrypłym od płaczu. – Otwórz.
Mąż niechętnie zsunął się z pieca i podreptał do drzwi, potykając się o śpiących na podłodze członków rodziny brata. Otworzył wewnętrzne drzwi i odryglował zewnętrzne.
Żona usłyszała pojedynczy krzyk przypominający szloch, i nic więcej. Pośpiesznie dołączyła do męża.
W progu stała maleńka postać. Sczerniała skóra schodziła z niej płatami, przez rozdarcia w ubraniu przeświecały kawałki białych kości.
– Mamusiu? – wyszeptała żałosna istotka.
Matka zmarłego dziecka wrzasnęła przeraźliwie, ten wrzask mógłby obudzić umarłych – tyle że ci już się obudzili. Obudził też sąsiadów śniących niespokojne sny o niedawnym realnym pożarze. Ludzie otwierali okiennice i drzwi.
Dziecko nie weszło do domu. Odwróciło się i ruszyło drogą przed siebie. Szło jak pijane, zataczając się. W świetle księżyca spojrzenie jego oczu wydawało się niepewne, przestraszone, lecz zarazem uważne.
Wyrwani ze snu sąsiedzi gapili się na nie i pokazywali je palcami.
– Matko Boska!
– Kto to?
– Co to?
– Dziecko?
– Jakie dziecko?
– Boże, miej nas w opiece, to mały Andriusza, ale on przecież nie żyje…
– Nie! – krzyknęła matka dziecka. – Nie, wybacz mi! Tu jestem. Maleńki, nie zostawiaj mnie!
Pobiegła za zmarłym chłopcem, potykając się o na wpół zmrożone wertepy. Jej mąż ruszył chwiejnie za nią. Wśród przerażonych ludzi na drodze był pop. Mąż złapał go za sutannę i pociągnął za sobą.
– Batiuszka,