Zima czarownicy. Katherine Arden
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zima czarownicy - Katherine Arden страница 12
A potem skoczyła.
Leciała przez płomienie własnego stosu pogrzebowego. Spadła na śnieg i przetoczyła się na bok, spocona, okopcona i zakrwawiona. Wszystkie obserwujące ją czarty podniosły bezgłośny krzyk. Jest poparzona, lecz nie spłonęła.
Żyje.
Wstała z wysiłkiem i rozejrzała się niespokojnie, jednak nikt nie krzyknął. Konstanty, wszyscy wpatrywali się w ogień, jakby wcale nie zwaliła się ze stosu na lód. Jakby była duchem. Czyżby umarła? Czyżby trafiła do innego świata niczym diabeł, który nie może dotknąć ziemi, a jedynie żyć nad nią lub pod nią? Miała niejasne wrażenie, że tętent kopyt staje się coraz głośniejszy i że słyszy znajomy głos wołający jej imię.
Nie zważała jednak na to. Bo oto przemówił inny głos, niski i rozbawiony, jakby tuż przy jej uchu:
– No, no, a już sądziłem, że nic mnie nie zdziwi.
A potem się zaśmiał.
***
Wasia odwróciła gwałtownie głowę i padła jak długa w roztopioną śnieżną breję. Opary dymu dusiły ją, powietrze falowało od gorąca niczym tkanina, przemieniając krąg ludzi w bezkształtne cienie. Nadal jej nie widzieli. Może jednak umarła albo naprawdę przeniosła się do świata diabłów. Nie czuła swoich ran, a jedynie słabość. Nic nie wydawało się rzeczywiste. A już z pewnością nie stojący nad nią człowiek.
Nie, nie człowiek. Czart.
– Ty… – wyszeptała.
Stał bardzo blisko ognia, który powinien go przypiekać, ale nie przypiekał. W pokrytej sinymi bliznami twarzy błyszczało jedno oko.
Kiedy widziała go po raz ostatni, zabił jej ojca.
– Wasiliso Pietrowna – odezwał się czart zwany Niedźwiedziem.
Wasia z wysiłkiem dźwignęła się na nogi, uwięziona między diabłem a ogniem.
– Nie, nie ma cię tutaj, nie możesz tu być.
Nie zareagował na jej słowa, tylko ujął Wasię pod brodę i przyciągnął jej twarz ku swojej. Powieka brakującego oka była mocno zaciśnięta. Jego grube palce cuchnęły zgnilizną i rozgrzanym metalem i były jak najbardziej realne. Uśmiechnął się szeroko.
– Nie?
Wyrwała mu się przerażona. Krew z jej pękniętej wargi skapnęła mu na palce, a on zlizał ją i dodał poufałym tonem:
– Powiedz mi: myślisz, że jak długo będziesz mogła korzystać z twojej nowo odkrytej mocy? – Obrzucił tłum oceniającym spojrzeniem. – Rozerwą cię na strzępy.
– Byłeś… uwiązany – wyszeptała Wasia głosem dziewczynki pogrążonej w koszmarnym śnie. To mógłby być koszmarny sen. Odkąd umarł jej ojciec, Niedźwiedź nawiedzał jej sny, a teraz stali twarzą w twarz w nawałnicy dymu i czerwonego światła. – Nie możesz tu być.
– Uwiązany? – powtórzył Niedźwiedź. W jedynym szarym oku błysnęło wspomnienie furii, jego warczący cień nie był cieniem człowieka. – Ach, tak – ciągnął ironicznie. – To ty i twój ojciec spętaliście mnie z pomocą mojego podstępnego brata bliźniaka. – Obnażył zęby. – Cóż za szczęśliwy traf, że się uwolniłem! Nie cieszysz się? Zamierzam ocalić ci życie.
Wpatrywała się w niego. Rzeczywistość drżała niczym powietrze wokół ognia.
– Być może nie jestem wybawcą, jakiego byś sobie życzyła – dodał Niedźwiedź z szelmowskim uśmiechem – ale mój szlachetny brat nie mógł przybyć osobiście. Zniweczyłaś jego moc, niszcząc szafirowy klejnot, a potem nadeszła wiosna. Jest teraz mniej niż duchem. A zatem uwolnił mnie i przysłał tu w zastępstwie. Właściwie to zadał sobie dużo trudu. – Spojrzeniem pojedynczego oka omiótł jej skórę. – O gustach się nie dyskutuje.
– Nie – wyjąkała. – Nie zrobiłby tego. – Zbierało jej się na mdłości, ze strachu i z szoku, od zwierzęcego odoru na wpół widocznego tłumu przesłonionego przez dym.
Czart sięgnął do postrzępionego rękawa i z miną wyrażającą obrzydzenie podał jej drewnianego ptaszka wielkości dłoni.
– Dał mi to dla ciebie jako dowód, że nie kłamię. Oddał wolność za twoje życie. A teraz musimy iść.
Jego słowa zdawały się błądzić w jej umyśle, nie mogła uchwycić ich sensu. Drewniany ptaszek został niepokojąco udanie wystrugany na wzór słowika. Widziała kiedyś, jak król zimy, brat Niedźwiedzia, rzeźbi ptaka z drewna pod świerkiem, na śniegu. Jej dłoń zacisnęła się na rzeźbionym słowiku.
– Kłamiesz. Nie ocaliłeś mi życia. – Marzyła o łyku wody. Marzyła, by się obudzić z tego koszmaru.
– Jeszcze nie. – Niedźwiedź łypnął na płonącą klatkę. Z jego twarzy znikło szyderstwo. – Ale nie uciekniesz z miasta, chyba że pójdziesz ze mną. – Chwycił ją nagle za rękę mocnym uściskiem. – Nasza umowa dotyczyła twojego życia. Przysiągłem mu, Wasiliso Pietrowna. Chodź. Teraz.
To nie sen. To nie sen. On zabił mojego ojca. Zwilżyła wargi i zmusiła głos do posłuszeństwa.
– Skoro jesteś wolny, to co zrobisz, kiedy uratujesz mi życie?
Jego pokryte bliznami usta wykrzywiły się.
– Zostań ze mną, a się dowiesz.
– Nigdy.
– Jak sobie chcesz. W takim razie uratuję cię, jak obiecałem, a reszta nie powinna cię obchodzić.
Był potworem. Ale nie sądziła, by kłamał. Dlaczego król zimy miałby zrobić coś takiego? Miałaby teraz zawdzięczać życie tej bestii? W jakim świetle to go stawia? W jakim świetle stawia ją?
Wobec czyhającej wszędzie śmierci Wasia się zawahała. Nagle tłum podniósł krzyk i wzdrygnęła się, lecz wrzaski gawiedzi nie dotyczyły jej. Przez stłoczonych gapiów przedzierała się grupa jeźdźców. Oczy wszystkich odwróciły się od ognia w ich stronę, nawet Niedźwiedź na nich łypnął.
Wasia wyrwała mu się i puściła biegiem. Nie oglądała się za siebie, bo gdyby to zrobiła, przystanęłaby, w rozpaczy uległaby obietnicom wroga albo śmierci wciąż depczącej jej po piętach. Uciekając, starała się być jak duch, jak czart. „Magia polega na tym, by zapomnieć, że świat kiedykolwiek był inny, niż się pragnie”. I może to działało. Nikt za nią nie wołał, nikt nawet nie zerknął w jej stronę.
– Głupia – fuknął Niedźwiedź. Słyszała jego głos tuż przy uchu, chociaż oddzielał ich teraz zbity tłum. Jego znużone rozbawienie było gorsze niż furia. – Mówię ci prawdę. To właśnie tak cię przeraża. – Ona jednak nadal pędziła przez rzekę ludzi niby cuchnący ogniskiem duch, starając się nie słyszeć tego sarkastycznego metalicznego głosu.