Papierowa dziewczyna. Guillaume Musso

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Papierowa dziewczyna - Guillaume Musso страница 8

Papierowa dziewczyna - Guillaume Musso

Скачать книгу

Zamknij się! – Milo nagle podniósł głos, chwytając mnie za T-shirt i uniemożliwiając skończenie zdania.

      Stał tak nade mną kilka chwil, patrząc groźnie, aż wreszcie napięcie minęło i uświadomił sobie, że prawie walnął mnie pięścią w twarz.

      – Przepraszam… – powiedział, zwalniając uścisk.

      Wzruszyłem ramionami i wyszedłem na wielki taras z widokiem na ocean. Z domu wychodziło się bezpośrednio na plażę prywatnymi dyskretnymi schodami. Na stopniach stały gliniane donice z umierającymi roślinami, których od miesięcy nie podlewałem.

      Na stole z jawajskiego teku leżały zapomniane stare ray-bany, od razu je założyłem, bo światło raziło mnie w oczy. Opadłem na leżankę.

      Milo po chwili dołączył do mnie, przynosząc z kuchni dwie filiżanki kawy. Wręczył mi jedną z nich.

      – Dość tej dziecinady. Pogadajmy poważnie! – zaproponował, przysiadając na stole.

      Patrzyłem na ocean i milczałem. W tej chwili pragnąłem jednego: żeby jak najprędzej wyjaśnił mi, po co przyszedł, i znikł. Było mi niedobrze, chciałem zwymiotować i z powrotem otumanić się prochami.

      – Tom, powiedz mi, jak długo się znamy? Dwadzieścia pięć lat?

      – Mniej więcej – odparłem, wypijając łyk kawy.

      – Odkąd się poznaliśmy, zawsze ty byłeś głosem rozsądku. Dzięki tobie nie zrobiłem wielu głupstw. Gdyby nie ty, dawno już siedziałbym w pudle albo nawet nie żył. Bez ciebie Carole nigdy nie zostałaby policjantką. Ty pomogłeś mi wykupić dom mojej matki. Krótko mówiąc, tobie zawdzięczam wszystko.

      Zażenowany machnąłem ręką.

      – Jeśli przyszedłeś tu wygadywać głupstwa w tym stylu…

      – To nie są żadne głupstwa, Tom! Oparliśmy się wszystkiemu: narkotykom, gangom, trudnemu dzieciństwu…

      Ten argument przemówił do mnie i zadrżałem. Mimo że wspiąłem się na sam szczyt, gdzieś w środku wciąż drzemał we mnie piętnastolatek, który nigdy nie opuścił dzielnicy MacArthur Park, nie rozstał się z dilerami narkotyków ani z miejscowymi chuliganami, wciąż łaził po pełnych krzyków klatkach schodowych… I wciąż się bał.

      Odwróciłem głowę i znów popatrzyłem na ocean. Przejrzysta woda mieniła się tysiącem odcieni błękitu, od turkusu po ciemny granat. Nieliczne fale poruszały rytmicznie taflę oceanu. Z wody emanował spokój, kontrastując ze zgiełkiem niespokojnych wspomnień z naszego dzieciństwa.

      – Jesteśmy czyści – ciągnął Milo. – Zarobiliśmy całą tę forsę uczciwie. Nie musimy nosić przy sobie broni. Nie splamiliśmy naszych rąk krwią ani naszych pieniędzy kokainą.

      – Nie bardzo rozumiem, co to ma wspólnego z…

      – Tom, mamy wszystko, żeby żyć szczęśliwie! Dopisuje nam zdrowie, wciąż jesteśmy młodzi, mamy pasjonującą pracę! Nie możesz zniszczyć tego dla tej baby! To byłoby zbyt głupie. Ona na to nie zasługuje. Odłóż cierpienie na później, kiedy naprawdę nieszczęście zapuka do naszych drzwi, nigdy nie wiadomo, co jeszcze się przydarzy…

      – Aurore jest kobietą mego życia! Nie możesz tego zrozumieć?! Uszanuj mój ból!

      Milo westchnął.

      – Gdyby to była kobieta twojego życia, to dzisiaj byłaby tutaj z tobą i nie pozwoliłaby ci się stoczyć!

      Wypił łyk kawy.

      – Zrobiłeś wszystko, żeby do ciebie wróciła – stwierdził. – Błagałeś, starałeś się wzbudzić w niej zazdrość, a na ostatek jeszcze publicznie się poniżyłeś. To już koniec, ona nie wróci. Zapomniała o tobie i radzę ci również zapomnieć o niej.

      – Nie umiem – wyznałem.

      Milo zastanowił się i po chwili na jego twarzy pojawił się dziwny niepokój.

      – Tak naprawdę myślę, że nie masz wyjścia.

      – Jak to?

      – Idź, weź prysznic i ubierz się.

      – Po co?

      – Zabieram cię do Spago, na dobry befsztyk.

      – Nie jestem głodny.

      – Nie zabieram cię tam po to, żebyś zaspokajał głód.

      – A po co?

      – Żebyś mógł się posilić, zanim ci powiem coś, co zwali cię z nóg.

      3

      Człowiek cierpiący

      Nie, Jef, nie jesteś sam,

      Ale przestań się mazać

      Tak przed wszystkimi,

      Że jakiś babsztyl,

      Jakaś farbowana blondyna

      Zostawiła cię (…)

      Wiem, że ci ciężko na sercu, Jef,

      Ale weź się w garść

      Jacques Brel

      – Dlaczego przed moim domem stoi czołg? – spytałem, wskazując na wielki sportowy samochód, którego monstrualne koła wgniatały się w chodnik Colony Road.

      – To nie żaden czołg – odrzekł Milo. – To bugatti veyron, model Czarna Krew, jeden z najmocniejszych pojazdów świata.

      Malibu

      Słoneczne popołudnie

      Wiatr szeleści liśćmi drzew

      – Znów nowy wóz? Kolekcjonujesz je czy co?

      – To nie jest samochód, stary! To dzieło sztuki.

      – Dla mnie to jest zwykły wóz na podryw. Zresztą, czy naprawdę jakaś dziewczyna da się na to złapać? – Wykrzywiłem lekko wargi w powątpiewającym uśmiechu.

      – Więc myślisz, że ja potrzebuję samochodu, żeby kogoś poderwać?

      Nigdy nie rozumiałem pasji, jaką wzbudzały u moich kumpli kabriolety, wyścigówki czy inne bolidy z opuszczanymi dachami.

      – No, chodź, obejrzyj bestię z bliska! – zaproponował Milo. Oczy mu błyszczały.

      Żeby nie zrobić mu przykrości, udałem, że oglądam wóz z zainteresowaniem. Bugatti, o eliptycznej spiętej formie, podobne było do kokonu ozdobionego błyszczącymi w słońcu i odcinającymi się od czarnej jak smoła karoserii dodatkami:

Скачать книгу