Gwiazda Demonów. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Gwiazda Demonów - B.V. Larson страница 3
– Poproszę o raport sytuacyjny – powiedziałem.
– Bez zmian, sir – zameldował Bradley. – Chłoniemy dane jak gąbka, ale nadal nic w nas nie skierowano, żadnych transmisji ani innych oznak, że nas wykryli. To trochę dziwne.
– Czemu?
– Cóż, można by pomyśleć, że jeśli w układzie są trzy rasy rozumne, to choć jedna powinna mieć oko na pierścień albo nawet go pilnować.
– Jesteśmy cholernie daleko od centrum, więc może o to chodzi. Co najmniej tak daleko, jak Pluton od Słońca. Sześć, siedem godzin świetlnych?
– Mniej więcej – przytaknął Bradley.
– A brązowy karzeł, przy którym mieszkają tamci straszni z wyglądu kosmici, znajduje się jeszcze dalej, prawda?
– Tak, sir. Mniej więcej sześć razy dalej, czterdzieści godzin świetlnych od centrum układu. Hoon napisał w swoim wstępnym raporcie, że gdyby znajdował się bliżej, pewnie zdestabilizowałby cały układ. Brązowy karzeł to najmniejszy możliwy obiekt gwiazdopodobny. Ten tutaj posiada masę zaledwie osiemdziesiąt razy większą od Jowisza. Niektórzy naukowcy powiedzieliby, że brązowych karłów nie można nawet nazywać gwiazdami.
Pokiwałem głową z zadowoleniem.
– Widzę, że się pan dokształca.
– Zawsze ciekawiła mnie astronomia, a teraz, gdy nikt nie próbuje nas wykończyć, zabijam czas, czytając najświeższe pliki. – Znacząco uniósł brwi. – Wszystkie najświeższe pliki.
Skinąłem głową na znak, że rozumiem. Miał na myśli niedawno utajniony raport Marvina na temat obcych ras.
– W takim razie rozumie pan, czemu proszę o dyskrecję – powiedziałem, zniżając głos.
– Tak…
– Dobrze. – Odwróciłem się do holowyświetlacza i dostroiłem ustawienia, a potem wezwałem Bradleya machnięciem ręki. – Jakieś ślady innych pierścieni? Oprócz tych przy planetach i tego, którym przylecieliśmy?
– Na razie nie, sir. Kazałem Bensonowi rozpocząć skanowanie grawitonowe, bo akurat te czujniki nie ucierpiały w walce. Jeszcze nie skończył. Pył gwiezdny, z którego zrobione są pierścienie, ma bardzo wysoką gęstość, więc to chyba najlepszy sposób poszukiwania obiektów, które stworzyli Pradawni.
– Dobry pomysł, poruczniku – powiedziałem, klepiąc Bradleya w ramię. – Widzę, że zaczyna pan myśleć jak oficer. Przejmuje pan inicjatywę i patrzy na sytuację z szerszej perspektywy. Tak trzymać.
– Dziękuję, sir. – Bradley pęczniał z dumy.
– Ma pan coś do dodania? Coś, czego nie znajdę w dzienniku pokładowym?
Przygryzł wargę, ale w końcu zaprzeczył.
– W takim razie może pan odejść. Widzimy się przy następnej zmianie warty.
– Sir?
– Tak, Bradley?
– Skoro istnieje… yy, to znaczy, o ile to możliwe… miejsce na urlop, nawet jeśli to nie jest raj… mówię w imieniu załogi, że chybaby nam się przydał. To znaczy urlop.
– Dziękuję, poruczniku, zapamiętam tę prośbę. A teraz proszę udać się na zasłużony odpoczynek.
– Dziękuję, kapitanie. – Zasalutował krótko i oddalił się w stronę mesy.
Co takiego Adrienne mówiła o nadziei? Zdaje się, że miała rację, a ja będę musiał ją przeprosić. Znowu.
Zająłem się obowiązkami i zajrzałem do dziennika pokładowego. Zostało nam pięć jednostek: Nieustraszony, Tropiciel, Chart i dwie fregaty nanitów.
– Nieustraszony, połącz mnie z kapitanem Kreelem na pokładzie Tropiciela – powiedziałem.
– Kanał otwarty.
– Jak przebiegają naprawy, Kreel? – zapytałem.
Wszystkie nasze jednostki dryfowały aktualnie w pobliżu skupiska asteroid, a marines, członkowie załogi i Jastrzębie – brakowało tylko Marvina – pracowali bez wytchnienia przy wydobyciu i przetwarzaniu surowców, których desperacko potrzebowaliśmy.
– Powoli, kapitanie Riggs – odparł Kreel. – Porucznik Turnbull przypisała wyższy priorytet Nieustraszonemu. I słusznie.
– Przykro mi, ale właśnie na krążowniku znajduje się nasza jedyna fabryka nanitów. Lepiej, żeby ten najważniejszy okręt odzyskał pełną sprawność jak najszybciej.
– Nie ma potrzeby przepraszać. Ja tylko stwierdziłem fakt.
– Udało się przekonać fregaty, żeby produkowały dla was części zamienne?
– Nie, ich maszynowe intelekty nie są skłonne do współpracy.
Westchnąłem.
– Fabryki musi krok po kroku zaprogramować ktoś obeznany w systemach cybernetycznych, inaczej nigdy nie zrobią tego, co chcecie. Macie kogoś takiego?
– Nie. Wszyscy jesteśmy wojownikami.
– Cholera. – Zastanowiłem się, ale nie przyszło mi do głowy żadne oczywiste rozwiązanie. – Niestety, okręty nanitów nie lubią wpuszczać obcych na pokład, zwłaszcza przedstawicieli gatunku innego niż personel dowódczy. W przeciwnym razie wysłałbym kogoś z ludzkich techników.
– Może wasz myślący robot mógłby je przeprogramować – zasugerował Kreel.
– Już tego próbowałem. Nanity nie lubią go jeszcze bardziej niż organizmów biologicznych. Chyba uznają go za zdeformowanego makrosa.
– W takim razie okręty nanitów będą kontynuować proces replikacji.
– Zgoda.
Jakiś czas temu poleciłem Jastrzębiom we fregatach, żeby kazały jednostkom samodzielnie wydobywać surowce z asteroid i konstruować kopie samych siebie przy użyciu ich wewnętrznych fabryk. Wybudowanie choćby jednego okrętu trwałoby kilka tygodni, ale na przestrzeni lat mogłyby zbudować dla mnie nową flotę. Nie mogliśmy im dać nic lepszego do roboty.
– Porozmawiam z porucznik Turnbull i spróbuję zdobyć dla Tropiciela trochę części zamiennych – ciągnąłem. – Będziemy tu siedzieć i się naprawiać, aż odzyskamy pełną sprawność bojową, chyba że wcześniej sytuacja zmusi nas do odlotu. Coś jeszcze was niepokoi?