Gwiazda Demonów. B.V. Larson

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Gwiazda Demonów - B.V. Larson страница 4

Gwiazda Demonów - B.V. Larson Star Force

Скачать книгу

godziny później sprawdziło się moje przeczucie.

      – Odbieram wiadomość od gatunku numer dwa – odezwała się sztuczna inteligencja okrętu.

      – Którzy to?

      – Mieszkańcy gazowego olbrzyma, oczywiście – odpowiedział Nieustraszony z nutką irytacji.

      – Ani mi się waż gadać jak Marvin.

      – Polecenie niezrozumiałe.

      – Nieważne. Od teraz nazywajmy ich Wielorybami, dobrze?

      Obcy zamieszkujący podobny do Jowisza świat posiadali macki w różnych częściach ciała, ale poza tym przypominali ziemskie wieloryby.

      – Zmieniono nazwę.

      Odkąd wpadliśmy do pierścienia w układzie Edenu, nikt nie aktualizował mózgu okrętu, który powoli nabierał coraz wyraźniejszych cech osobowości. Przyczyny były dość niejasne i już dawno postanowiłem w to nie wnikać.

      – Co takiego mówią Wieloryby? – zapytałem.

      – Nie wiadomo. Nie przydzielono mocy obliczeniowej do algorytmów tłumaczeniowych.

      – Więc poświęć na to dwadzieścia procent swoich łańcuchów neuronalnych. Ile ci to zajmie?

      – W przybliżeniu trzydzieści godzin.

      – Żeby przetłumaczyć jedną wiadomość? – upewniłem się z niedowierzaniem.

      – Szacunek obejmuje czas potrzebny na opracowanie bazy słownictwa i składni. Późniejsze tłumaczenia powinny odbywać się prawie natychmiast.

      – A gdyby pomógł ci Marvin?

      – W takim wypadku potrzeba znacznie mniej czasu. Zdolności tłumaczeniowe Marvina przewyższają moje.

      Czyżbym wyczuwał w głosie okrętu opryskliwość na wzmiankę o robocie? A może mi się wydawało?

      – Połącz mnie z nim – powiedziałem.

      – Tu kapitan Marvin – zgłosił się po chwili robot. – Jestem bardzo zajęty, Cody, więc proszę, żebyś maksymalnie skrócił tę rozmowę.

      – Zaraz będziesz jeszcze bardziej zajęty. I nawet nie jęcz.

      – To niemożliwe, żebym stał się bardziej zajęty, bo już teraz pracuję ze stuprocentową wydajnością, zarówno fizycznie, jak i neuronalnie. W przeciwieństwie do istot biologicznych nie męczę się, nie potrzebuję przerw ani nie oszczędzam sił. Nie potrafię też jęczeć.

      – Nieprawda – prychnąłem. – Może nie dosłownie, ale zdecydowanie potrafisz narzekać.

      – To naturalne, że się nie cieszę, kiedy ktoś wtrąca mi się w plany. Dobieram swoje priorytety racjonalnie, biorąc pod uwagę…

      – Dobra, dobra, nieważne. Musisz zmienić te priorytety i poświęcić dwadzieścia procent mocy obliczeniowej na tworzenie bazy danych języków Elladian oraz Wielorybów. Współpracuj z Nieustraszonym i zadbaj, żeby potrafił tłumaczyć równie sprawnie jak ty.

      Nie zamierzałem znowu polegać wyłącznie na Marvinie. Przecież gdy po raz pierwszy zetknęliśmy się z obcymi, jego błędne tłumaczenie doprowadziło do pożarcia kapitana i oficerów.

      – Myślałem, że moim najwyższym priorytetem jest naprawa okrętu.

      – Nadal tak jest. Dlatego proszę cię tylko o dwadzieścia procent, a osiemdziesiąt masz przeznaczyć na naprawy. Przy okazji, udało ci się zgubić tamte rakiety, które cię goniły?

      – Zmiana priorytetów zakończona. Bez odbioru.

      – …Marvin?

      Zerwał połączenie i nie udało mi się ponownie otworzyć kanału. Za każdym razem słyszałem automatyczną odpowiedź, że w tej chwili nie można nawiązać łączności. Zastanowiłem się i doszedłem do wniosku, że chyba zrozumiał polecenie zbyt dosłownie: dwadzieścia procent na tłumaczenie, osiemdziesiąt na naprawy, zero na rozmowę. Albo to, albo mnie unikał. Prawdopodobnie i jedno, i drugie.

      Chciałem dowiedzieć się więcej o rakietach, których wystrzelenie sprowokował, ale uznałem, że teraz to bez sensu i że robot złoży meldunek w dogodnym dla siebie momencie. Może zaczeka, aż skończy im się paliwo, albo wyśle w ich stronę sygnał zakłócający, który uniemożliwi detonację. Wtedy zabrałby je na pokład i sprawdził, co mają w środku. Nie po raz pierwszy.

      – Nieustraszony, daj znać, kiedy wiadomość od Wielorybów zostanie przetłumaczona z dużym wskaźnikiem pewności. Powiedzmy: dziewięćdziesiąt dziewięć procent.

      – Przyjąłem. Przewidywany czas do ukończenia: pięćdziesiąt jeden minut.

      – Znacznie lepiej.

      Interesujące. Wystarczyła odrobina algebry na poziomie liceum, żeby obliczyć, że Marvin jest ponad trzydzieści razy skuteczniejszy od Nieustraszonego, jeśli chodzi o tłumaczenia.

      Zająłem się przeglądaniem danych z czujników. Ellada, planeta zamieszkana przez humanoidów, uderzająco przypominała Ziemię w najdrobniejszych szczegółach. Posiadała nawet księżyc zaledwie o kilka procent mniejszy od naszego.

      Jeden z pierścieni międzygwiezdnych, umieszczony w punkcie Lagrange’a, okrążał planetę wraz z naturalnym satelitą Ellady, wyprzedzając księżyc na jego orbicie. Nie wykryliśmy tam jednak żadnych jednostek ani fortecy strzegącej dostępu do artefaktu Pradawnych. Prawdę mówiąc, w pobliżu nie znajdowało się nic oprócz kilku anten komunikacyjnych.

      Wniosek nasuwał się sam – pierścień nie działał. Niewykluczone, że Elladianie potrafili go aktywować i robili to tylko w razie potrzeby. Jednak o ile mi wiadomo, tylko Marvin umiał kontrolować pierścienie – jeśli można to nazwać kontrolą – więc bardziej prawdopodobne, że mieszkańcy planety nie mieli pojęcia, jak zmusić artefakt do działania.

      Sytuacja studziła moją nadzieję, że ich pierścień okaże się łatwą drogą powrotną do znanej przestrzeni. Jednak może Marvinowi uda się go wykorzystać chociaż do komunikacji – albo nawet aktywować.

      Podobieństwo Ellady do Ziemi kazało mi w pierwszej kolejności nawiązać komunikację z jej mieszkańcami. Nawet jeśli nie znali sposobu na powrót do Układu Słonecznego, może zainteresowałby ich fakt, że gdzieś w tej samej Galaktyce istnieje bliźniacza planeta. Postanowiłem, że polecimy na ich świat, gdy tylko skończymy naprawy.

      Następnych pięćdziesiąt minut upłynęło mi na szczegółowym badaniu Ellady. Punkt Lagrange’a położony za księżycem zajmowała flota złożona z co najmniej stu okrętów o rozmiarach krążownika i większych. Obszar stanowił naturalny parking, stabilne miejsce, gdzie konieczne były tylko minimalne korekty orbity. Uznałem więc te jednostki za okręty wojenne, ponieważ frachtowce albo statki pasażerskie kursowałyby tu i tam, zamiast tkwić w jednym miejscu.

      Prawdę

Скачать книгу