Królestwo nędzników. Paullina Simons
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Królestwo nędzników - Paullina Simons страница 39
– Jasne. Chodzi mi o to, jakie są szanse, by znaleźć cycatą, namiętną, brązowowłosą i brązowooką dziewczynę o imieniu Mary, która na ciebie poleci?
– Nie słucham cię.
Ale Ashton dopiero się rozkręcał.
– Wydaje ci się, że zakochujesz się w Josephine, ale to jakaś baba morderczyni o imieniu Mallory.
– Słucham dalej.
– Poznajesz ją akurat w burdelu, bo tam oczywiście zawsze zaczyna się prawdziwa miłość, ona robi do ciebie słodkie oczy, mówi, że jesteś jej jedynym frajerem, zaczyna zabijać i kraść, a twoja pierwsza myśl to: Josephine!
– Nie tylko nie słucham, ale nie jestem już twoim przyjacielem. – Julian próbował przyspieszyć, ale pijany Ashton był szybszy i bardziej ogarnięty niż pijany Julian.
– Wkurzasz się, bo wiesz, że mam rację?
– Czemu dalej gadasz? Myślisz, że podróżuję w czasie, żeby poznać jakąś obcą dziewczynę? A co z jej uczuciami do mnie?
Uśmiech Ashtona sięgał z jednej strony ulicy na drugą.
– Jules, to moja druga uwaga. Możemy na moment być poważni?
– Nie.
– Na wypadek, gdybyś zapomniał, przypominam, że mieszkaliśmy w jednym pokoju.
– Żałuję, że nie zapomniałem.
– Na drugim roku nasze łóżka oddzielała cienka zasłona, która zapewniała iluzję prywatności. Myślisz, że była dźwiękoszczelna?
– Idź do diabła.
– Wiem o tobie wszystko. Poza tym Gwen chwaliła się Riley, która potem robiła mi wyrzuty. Tak przy okazji, za to też dziękuję, stary. Julian robi to, Julian robi tamto. Pieprz się. – Uśmiechnięty od ucha do ucha Ashton objął Juliana za szyję długim ramieniem i szli slalomem po ulicy. Julian próbował się wyrwać, ale Ashton go nie puszczał.
– Do czego zmierzasz?
– Do tego, że każda dziewczyna byłaby zachwycona, gdyby mogła cię poznać w biblijnym sensie.
– Zejdź ze mnie.
– Podczas gry wstępnej pytasz ją, czy jest tą jedyną, a obiecuję ci, obiecuję, że już po wszystkim będzie ćwierkać: Tak! Tak, Jules, jestem tą jedyną! Chwileczkę, nie, to ja, to ja jestem tą jedyną.
Julian w końcu go odepchnął.
– Jesteś śmieszny.
– A nie mam racji?
– Jesteś śmieszny i nie masz racji.
– No i ostatnia uwaga – powiedział Ashton, znów chwytając Juliana. – Czemu musisz chodzić po jaskiniach, boksować, pływać, ćwiczyć? Czemu nie możesz ich znajdować i uwodzić tutaj, w Londynie, w swoim wygodnym mieszkaniu, w swoim malutkim, boleśnie niestosownym łóżku?
– Wyprowadzam się.
– Obiecuję, że będę cię umawiał tylko z dziewczynami o brązowych oczach, które mają na imię Maria. Tak na szybko przychodzi mi do głowy jakiś tuzin.
– Spakuję się, kiedy tylko dojdziemy do domu.
– Nie mówię, żebyś znów się zakochał. Mówię tylko…
– Zamknij się.
Ashton śmiał się, wciąż obejmując Juliana za szyję.
– Próbowałeś to robić po swojemu, Jules. Dwa razy. No, stary. Teraz spróbujmy to zrobić po mojemu.
I Julian się zgodził.
– Spróbuję to zrobić jak Ashton, powiedziała barmanka do biskupa.
*
Julian nie miał pojęcia, jak przyjacielowi udawało się organizować takie rzeczy, ale umówił go z atrakcyjną szatynką o imieniu Mary. Poszli coś zjeść i wypić w jej lokalnym pubie, a potem wylądowali w jej mieszkaniu niedaleko Imperial War Museum w Lambeth. Kiedy siedzieli jeszcze w pubie, powiedział jej, że nie szuka niczego poważnego, a ona odparła, że dzięki Bogu, bo ona też nie.
Julian wyszedł w środku nocy. Metro już nie jeździło i nie mógł złapać taksówki, więc wracał siedem i pół kilometra piechotą przez most Lambeth i wokół Hyde Parku. Następnego ranka, gdy Ashton zapytał go, jak było, powiedział: „No cóż, na południowym brzegu rzeki wszystko jest gorsze”. Zaśmiali się obaj. „Ale spójrzmy na to z jaśniejszej strony. Mieszka niedaleko Imperial War Museum. Chodźmy coś zjeść, a potem zwiedzimy muzeum”.
– Nie, dziękuję. Nie robię niczego na południowym brzegu rzeki, a już na pewno niczego, co wiąże się z wojną.
I tak trwało.
Julian odbywał sparingi z czterema różnymi partnerami w cztery różne dni. Pięć razy w tygodniu uderzał gruszkę bokserską tysiąc razy. Trzy razy w tygodniu wymierzał pięćset potężnych ciosów w worek. Worek spadał na ziemię, zanim Julian tracił siły, głuchy odgłos jego ciosów odbijał się w sali, a szyby w brudnych oknach drżały od jego wielkiego gniewu. Walił w worek, by oczyścić ciało z wściekłości, przepływał całe kilometry w basenie, by się zmęczyć, a kiedy to nadal nie dawało rezultatów, sypiał z kobietami, które podrywał w pubach, klubach i na koncertach zespołu Franz Ferdinand. Nie wszystkie miały na imię Mary. I teoria Ashtona nie sprawdziła się w stu procentach. Bo żadna z nich, choćby miała najbardziej brązowe włosy i oczy, długie nogi, jasną skórę i miała na imię Mary, w najmniejszym stopniu nie przypominała Mary z Clerkenwell czy Mallory z Silver Cross. Ani Josephine z L.A. Najmniejsza ich cząsteczka nie miała w sobie tego, co miała dziewczyna, z którą związał się na wieczność.
Ale Ashton miał rację: Julian musiał ruszyć dalej. Musiał próbować znaleźć sposób, by znów żyć. A przynajmniej musiał znów uprawiać seks.
I przynajmniej to właśnie robił.
Kiedy w niedzielne poranki Ashton wyłaniał się ze swojego pokoju, Julian parzył kawę lub wyjadał resztki, a w tle rozlegały się wrzaski kolejnej kobiety, Callie z Portobello, Candy z King’s Road, dziewczyny z pubu The Botanist i kafejki Colbert.
– Wycie nocami, wrzaski rano, rozwalanie gruszek bokserskich – powiedział Ashton. – Tylko się pieprzysz i walczysz. Jedno i drugie robisz z tą samą energią.
– Sam mi kazałeś, pamiętasz? Trudno ci dogodzić.
– Kiedy to się skończy? Oszaleję od tego rejwachu, w środku nocy i rano. Odliczę sobie od mojej raty czynszu te wyciszające słuchawki, które kazałeś mi kupić. Nie możesz chodzić do nich? Robisz to celowo?