Królestwo nędzników. Paullina Simons
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Królestwo nędzników - Paullina Simons страница 36
Dowód numer 5: Prawdziwa bomba. Julian zabrał Ashtona do kościoła St. Giles przy Cripplegate. Odkryje przed przyjacielem dowód ostateczny – złoto w murze. Odwiedzili sklep z materiałami budowlanymi, kupili młotek, dłuto, wiadro, łopatę i zaprawę.
– Wiesz – zaczął Ashton, wskazując na zakupy w dłoniach Juliana – kiedy ktoś jest chory, a ty utwierdzasz go w chorobie, przyczyniasz się do pogłębienia jego zaburzeń.
– Przekonamy się, co powiesz, kiedy pokażę ci skórzaną sakiewkę pełną starych monet, ukrytą w Murze Londyńskim.
– A potem będę cię odwiedzał w więzieniu – odparł Ashton – bo za uszkodzenie zabytków grozi kara. To coś najbardziej ohydnego. Wandalizm pierwszego stopnia. W Singapurze dostałbyś za to pięćdziesiąt batów.
Ashton czuwał na ławce przy kościele, a po drugiej stronie wąskiego kanału, nad wiszącym mostem, Julian przez całe popołudnie przemierzał tam i z powrotem te same piętnaście metrów, przesuwając dłońmi po pozostałościach muru z czasów rzymskich. Kiedy docierał do okrągłej wieżyczki, zawracał i centymetr po centymetrze szukał kamienia wyjętego i wsadzonego z powrotem przez murarza amatora. Od czasu do czasu Ashton rozmawiał przez telefon, ale głównie obserwował Juliana.
Minęły godziny. Julian, wyczerpany i obolały, bo cały czas chodził zgięty wpół, opadł na ławkę obok przyjaciela.
– Nie rozumiem, czemu nie mogę jej znaleźć. To było takie proste. Na dole zbocza, w linii prostej od ostatniego okna nawy, metr nad ziemią. Kupy się nie trzyma.
– To się nie trzyma? – Ashton pokręcił głową. – Tak na moment spójrz na siebie moimi oczami. Co mogę o tobie myśleć? Przez dwie godziny chodzisz skulony tam i z powrotem wzdłuż kawałka muru, mrucząc coś pod nosem.
– Myślisz, że zwariowałem. – To nie było pytanie.
– Tak, Julianie. Jesteś chory umysłowo. – Ashton się nie uśmiechał.
– Myślisz, że mam obsesję na punkcie dziewczyny, i boisz się, że w końcu stracę przez to zmysły.
– W końcu? I nie na punkcie dziewczyny. Monety.
*
Dowód numer 6: Pewnej niedzieli Julian zabrał Ashtona do Greenwich, by pokazać mu teleskop i przedstawić strażnikowi.
– Cześć, Sweeney. To mój przyjaciel Ashton.
– Cześć, Ashtonie – odparł Sweeney, odwracając się do Juliana. – A ty kim jesteś?
– Facetem, którego wyrzuciło tu parę miesięcy temu. Musiałeś wezwać karetkę, pamiętasz?
– Nie pamiętam karetki, ale tędy przechodzi mnóstwo ludzi, a ja zupełnie nie mam pamięci do twarzy. Przepraszam. Pamięć mam jak sito. Ale kiedyś w sali z teleskopem pojawił się zupełnie goły facet! Nie mam pojęcia, jak udało mu się przejść przez bramkę z interesem na wierzchu.
– Może miał takiego małego, że nie zauważyli – powiedział Ashton do Sweeneya i odwrócił się do Juliana. – Goły?
– Nie wiem, co on wygaduje.
Stali przez kilka minut przy zagłębieniu, schodkach, barierce, lśniącym teleskopie. Przez rozsunięty dach patrzyli na szare niebo. Julian opowiedział Ashtonowi o południu, nieskończonej liczbie południków i błękitnej aureoli prowadzącej do innego wymiaru. Zajrzeli do sklepu z pamiątkami, pospacerowali po mokrych ogrodach, postali na kamiennym tarasie, z którego rozciąga się panorama Londynu, tego dnia ponura i zamglona. Dęby ociekały deszczem, rzekę zasnuwała mgła.
Kiedy wracali pociągiem do domu, Ashton nie odezwał się ani słowem.
5 William Shakespeare, Jak wam się podoba, przeł. Leon Ulrich.
11
Obiekty zniewagi
W maju mniej więcej uleczony Julian wrócił do Nextela. Reuter przejawiał coraz większe zainteresowanie zakupem agencji, Ashton i Julian pracowali więc do późna, by ewentualna transakcja okazała się jak najbardziej korzystna. Wieczorami wychodzili na drinka, czasem nawet z Rogerem i Nigelem.
Praca była dobra.
Picie też.
Pomagały wypełnić czas.
Coś musiało w tym pomagać.
Kiedy Julian fizycznie poczuł się lepiej i nie mógł już dłużej ignorować wyrzutów sumienia, pewnego ranka przed pracą pojechał do Quatrang, by zawrzeć pokój z Devim. Nie chcąc jechać sam, zabrał ze sobą Ashtona.
– Czemu musimy się zobaczyć z tym człowiekiem? Sam mówiłeś, że już z nim skończyłeś.
– Bo skończyłem – odparł Julian. – Ale chcę go przeprosić za swoje zachowanie. Byłem niegrzeczny. Poza tym chcę ci pokazać parę rzeczy.
– Jeśli nie są to dziewczyny tańczące nago, to nie chcę niczego oglądać.
Devi ucieszył się na widok Juliana. Nie odezwał się, gdy wszedł do środka, nie zareagował, nie uśmiechnął się ani nie zażartował, ale kiedy drzwi się otworzyły, podniósł wzrok w taki sposób, że Julian pomyślał, iż kucharz miał nadzieję znów go zobaczyć.
Przy drugim spotkaniu Ashton i Devi byli jeszcze bardziej najeżeni. Uścisnęli sobie dłonie, ale równie dobrze mogli w nich trzymać szpady. Ashton z trudem mieścił się w malutkim Quatrang i stał w kącie przy oknie spięty i wyjątkowo skrępowany.
– Przyszliście w samą porę – powiedział Devi. – Podejrzewam, że jeszcze nic dzisiaj nie jedliście. Duszę mohingę w kociołku na zapleczu. Macie ochotę?
– A co to jest?
– Zupa z suma z dodatkiem łodygi bananowca – odparł wesoło Devi. – Z odrobiną soku z limonki, papryczki chili, prażonej cebuli. Pyszna. Mogę wam przynieść po miseczce?
– Na śniadanie?
– Oczywiście. A kiedy chcecie jeść mohingę?
Julian pokręcił głową.
– Dziękuję
– To najpopularniejsze danie śniadaniowe w Birmie – wyjaśnił Devi, lekko urażony w imieniu Birmy.
– Może jajka? Francuski tost?
– A co ja jestem, Waffle House?
– Spróbuję tej mohingi – oświadczył Ashton.