Królestwo nędzników. Paullina Simons

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Królestwo nędzników - Paullina Simons страница 32

Автор:
Серия:
Издательство:
Królestwo nędzników - Paullina Simons

Скачать книгу

i katedrami.

      St. Martin’s Le Grand prowadząca do Cripplegate jest zablokowana. Domy zawaliły się na ulicę.

      – Julianie – mówi Mallory – powiedz mi, w którym miejscu w murze ukryłeś sakiewkę, na wypadek gdybyśmy się rozdzielili.

      – W dole zbocza na wprost ostatniego okna na tyłach nawy. Jakiś metr nad ziemią. Zaprawa będzie jeszcze wilgotna. Na pewno ją zauważysz. Ale nie rozdzielimy się.

      Mallory idzie przodem. Oboje są zlani potem. Spowalnia ich ogień, który wiruje i wypełnia powietrze czarnym szatańskim dymem. Zwłaszcza ją.

      – Już niedaleko – mówi Mallory, oddychając ze świstem. – Jesteśmy blisko. Niedługo wyjdziemy z miasta. – Zatrzymuje się. – Pozwól, że przez chwilę złapię oddech.

      – Nie mamy ani chwili – odpowiada Julian, obejmując ją ramieniem i pomagając jej iść. – Sama mi mówiłaś. Nigdy nie byłaś bliższa prawdy.

      Nie można się przygotować na zarazę. Nie można się przygotować na pożar. Nawet kiedy wiadomo, że nadciąga. Nie ocali ich żadna oliwa w lampie. Nic nie mogło ich przygotować na coś takiego poza trzymaniem się z daleka. Gorący wiatr podsyca płomienie zupełnie jak Santa Ana. Kto przemieszcza się szybciej, młoda zdeterminowana piękność uwieszona jego ramienia czy napędzany suchym wiatrem ogień, który wymknął się spod kontroli?

      – No, jeszcze kawałek. – Kto to mówi?

      Julian. Mallory zamilkła.

      Dym dusi go, pali gardło, oczy zachodzą mu łzami. Smugi dymu są ciężkie, tworzą w powietrzu baldachim z popiołu. Mallory dostaje ataku kaszlu. Odsunęła się od Juliana i opiera o ścianę budynku, próbując osłonić twarz przed dymem. Dostrzega ją z trudem, mimo że stoi tuż obok. Szuka jej po omacku jak ślepiec. Mallory, Mallory, to ty? Nie odpowiada.

      Julian wpatruje się w pustą dłoń. Czuje mrowienie w palcach prawej ręki.

      Mallory!

      Nie może jej znaleźć. Nie widzi jej.

      Mijają go spieszący się ludzie, ale nikt nie jest nią.

      W jednej sekundzie stała tuż przy nim, a w następnej… Mallory. Bolą go ręce.

      W czarnych smugach dymu wszystkie kobiety wyglądają jak ona. Od rzeki ogniste tsunami wznosi się, a potem schodzi niżej. Pada ognisty deszcz. Jest jasno, ale nie widać słońca. Jest dzień, ale wygląda jak noc.

      Julian znajduje ją leżącą na chodniku, wciśniętą w ścianę budynku, jakby chciała się ukryć. Mallory, co się stało?

      Ona próbuje coś powiedzieć, lecz on jej nie słyszy. Dym musiał porazić jej struny głosowe. Julian klęka na chodniku.

      Chce zapytać, czy da radę wstać, ale problem polega na tym, że on też nie może mówić. To na pewno przez dym. Proszę, niech to będzie przez dym. O Boże, Mallory. Jak daleko jeszcze do Cripplegate? Jak daleko do złota, do muru? Jak daleko do siebie nawzajem, do ocalenia? Tak blisko, tak blisko! Julian czuje, jakby jego nogi, szyję, pierś przeszywały lodowe sople.

      Czemu puścił jej rękę! A może to ona puściła jego? Upadła cicho na kamienie, a płonące niebo upadło razem z nią.

      Mallory trzyma się za gardło. Julian też. Wyciąga rękę, by jej dotknąć, otwiera usta, by błagać, błagać, żeby nie umierała. Kocham cię, szepcze bezgłośnie. Proszę, nie umieraj, zanim nie dostąpisz odkupienia.

      Mallory prawie się uśmiecha. Wyciąga z kieszeni fartucha pomięty kawałek pergaminu i wsuwa mu do ręki. Julian próbuje ją podnieść, ale nie daje rady. Czemu upadłaś? Czemu puściłaś moją rękę? Czemu wbiegłaś w ogień, czemu ukryłem twoje złoto, czemu je zabrałem? Czemu go zabiłaś, czemu?

      Mallory rozpaczliwie dyszy.

      Palące się drewno rozpada się na kawałki. Julian czuje, jakby na kawałki rozpadało się też jego ciało. Popioły Londynu wznoszą się paskudną czarną smugą, a wiatr niesie je do gardła Mallory, do gardła Juliana, do duszy Mallory, do duszy Juliana.

      Julian dostaje drgawek. Czuje ucisk w gardle. Nie może krzyczeć, powiedzieć, co czuje.

      Mallory wyciąga rękę, dotyka jego twarzy, jej oczy odzyskują blask, po czym zachodzą mgłą.

      Klęczący Julian pochyla się nad nią.

      Julianie, uciekaj i wróć po mnie.

      10

       Sześć dowodów

      Codziennie znika człowiek. A jednak dzień po dniu się odradza.

      Julian nie wiedział nic o odradzaniu.

      Ale o znikaniu? Jak najbardziej.

      Klęcząc na podłodze, lepki od brudu i sadzy, zwymiotował u stóp Sweeneya. Tym razem nie wstał i nie odszedł o własnych siłach. Musiano wezwać karetkę i znieść go ze wzgórza na noszach. Zabrano go do szpitala Królowej Elżbiety i umieszczono w komorze hiperbarycznej. Szpital wezwał też policję, bo Julian nie miał przy sobie dokumentów. W dłoni ściskał za to monetę, która wyszła z obiegu przed ponad czterystu laty, i spis zmarłych z 1665 roku. Podał policji numer telefonu do agencji Nextel i w szpitalu zjawił się Ashton z dokumentami i – nad wyraz optymistycznie – z ubraniem na zmianę.

      Ale Julian nigdzie się nie wybierał. Osłabiło go długie wdychanie tlenku węgla, pluł krwią, a płuca z powodu obrzęku nie dostarczały wystarczającej ilości tlenu. Julian podpisał dokument uprawniający Ashtona do podejmowania decyzji w sprawie leczenia i Ashton porozmawiał z lekarzami.

      – O czym wy mówicie? Zatrucie dymem? – zapytał. – Z papierosów? – Stał przy łóżku Juliana.

      Z pożaru, wyjaśnił jeden z lekarzy. Ma też kilka pękniętych naczyń krwionośnych w rękach i nogach i figury Lichtenberga na plecach, od szyi po miednicę.

      – To też z powodu zatrucia dymem?

      Nie, wyjaśnił inny lekarz. Figury Lichtenberga pojawiają się po porażeniu prądem.

      Ashton nie chciał w to wierzyć. Na pewno zamienili kartę Juliana z kartą innego pacjenta. Przyniesiono kartę Juliana, pokazano Ashtonowi, że nie ma mowy o pomyłce. Przypomnieli, że Julian skarżył się na porażenie prądem już przed rokiem. Wtedy doszli do wniosku, że to zaburzenie psychosomatyczne. Teraz nie byli już tacy pewni. Objawy były widoczne.

      –

Скачать книгу