Virion 4. Szermierz. Andrzej Ziemiański

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Virion 4. Szermierz - Andrzej Ziemiański страница 12

Virion 4. Szermierz - Andrzej Ziemiański

Скачать книгу

domów. Zaprosiła mnie na to wydarzenie. Ale wiesz, jak to się zaprasza kogoś, będąc absolutnie pewnym, że osoba zapraszana nie będzie mogła skorzystać.

      – A ty zrobisz koleżance niespodziankę?

      – Właśnie. Burzliwe koleje losu mojej rodziny sprawią, że „w cudowny sposób” zjawię się na konkursie.

      – Ależ będzie sensacja.

      – Spodziewam się.

      Virion co prawda miał swoje przemyślenia na temat niespodziewanych wizyt niezapowiedzianych gości, lecz wolał się nimi nie dzielić.

      – To znaczy, że oni w tej dziczy mają jednak amfiteatry – podjął po chwili.

      Odpowiedź go zaskoczyła.

      – I tak, i nie. Są teatry, ale wewnątrz budynków. Normalnie takich z dachem i ścianami. No i nie ma na czym siedzieć. Widzowie stoją, i to nie wokół, a tylko z jednej strony sceny.

      – Niesamowite. Teatry w domach? A jak oni to oświetlają?

      – Pod sufitem wiszą ogromne świeczniki. No i gorący wosk kapie widzom na głowy.

      – Warto mieć kapelusz.

      – O nie, nie. Nakryć głowy nie wolno nosić, bo możesz zasłaniać widok tym, co stoją za tobą.

      Virion zaczął się śmiać.

      – Cudowne.

      – Za to aktorzy nie muszą nosić masek. Sztuki wystawia się wewnątrz budynku i wszystko słychać doskonale.

      – No fakt. Pamiętam z Mygarth, że kiedy zawiało niespodziewanie, to ci z tylnych rzędów amfiteatru przerywali aktorom kwestie, krzycząc: „Co?!”, „Co mówiłeś?!”.

      Tym razem roześmiała się Natrija. Virion był cudowny. A flirt osładzał tę koszmarną podróż, zamieniając niewygody i nudę we frapującą przygodę.

      Początkowo nawet nie zwróciła uwagi na nagły tętent, który dobiegł ich z przodu. Virion miał lepszy refleks, ale nie było nic niepokojącego w widoku, jaki zobaczył. Z naprzeciwka zbliżali się żołnierze książęcej pary.

      Gorzej zrobiło się, dopiero kiedy żołnierze w absolutnym milczeniu minęli ich, objeżdżając po obu stronach, nie zwalniając, lecz przeciwnie, coraz mocniej poganiając konie.

      Naprawdę źle zrobiło się, kiedy posuwający się tuż przed nimi służący również zawrócili i rzucili się do ucieczki. Ci już nawet nie wybierali kierunku. Zwiewali we wszystkie możliwe strony.

      – Co się stało? – Natrija razem z Virionem znaleźli się nagle na samym czole grupy. – Co to jest?

      – Myślę, że właśnie ktoś postanowił nas napaść.

      – A żołnierze? Czemu nas nie bronią?

      – Nie każdy, kto nosi mundur, jest od razu żołnierzem. I nie każdy najemnik robi to, za co mu się płaci.

      Virion od samego początku nie miał zaufania do zbrojnych towarzyszących książęcej rodzinie. Nie przypominali wojska, tylko lokajów w mundurach z lichą bronią. Bardziej zdziwiła go ucieczka sług. Czyżby oni też nie byli starymi, służącymi od pokoleń, a tylko wynajęto ich za najmniejsze, głodowe stawki? Jeśli tak, to trudno się dziwić, że uciekli. I jednym, i drugim.

      Natrija rozglądała się gorączkowo.

      – Widzisz napastników? – zapytała, nie dostrzegając niczego w gęstwinie.

      – Owszem. Całe mrowie.

      Spojrzała na Viriona niepewna, czy żartuje.

      – Zabiją nas i ograbią?

      O mało nie parsknął śmiechem. Książęcej rodziny nie było z czego grabić. Prawdziwy skarb, czyli pieniądze odebrane bandytom, trzymali Horech, on sam i reszta wspólników. Jednak leśna banda miała raczej nikłe szanse, żeby się do niego dobrać.

      – Są liczni co prawda, ale źle uzbrojeni i w ogóle nie dowodzeni – powiedział uspokajająco. – Jedyny groźny przeciwnik to mężczyzna z kuszą za tamtym drzewem. – Wskazał Natrii kierunek, ale dziewczyna nadal nic nie widziała. – Raczej tylko on może kogoś z nas sprzątnąć, ale oczywiście nigdy nie wiadomo.

      Natrija otworzyła jeszcze szerzej swoje wielkie oczy.

      – Poświęcisz się i zginiesz, zasłaniając nas piersią?

      Uśmiechnął się z sympatią.

      – Postaram się nie zginąć.

      Spiął lekko konia i podjechał trochę do przodu.

      – Hej, dobrzy ludzie! – krzyknął. – Czego od nas chcecie?

      – Oddajcie wszystko, co macie! – odpowiedział mu głos zza najbliższego drzewa.

      – A wtedy puścicie nas wolno? – upewniał się Virion.

      – A wtedy was zabijemy!

      No nie. Napastnicy nie pozostawiali żadnych złudzeń. Co to za idioci? A jednak był w orszaku ktoś, na kim ta wymiana zdań zrobiła wrażenie. Natrija pisnęła ze strachu i osunęła się w swoim siodle. Niki podjechała obok i chwyciła dziewczynę wpół.

      Virion tak powodował koniem, żeby znaleźć się jak najbliżej kusznika.

      – Dobra! – krzyknął. – Oddamy wam wszystko!

      Nie wiadomo, jak reszta, ale stojące przed Virionem obdartusy z bronią najwyraźniej uwierzyły, że jest idiotą jak i oni. Wyjął więc z podróżnej torby swoją sakiewkę przytroczoną do solidnego łańcucha i podniósł na wysokość twarzy.

      – Tu trzymam złoto.

      Solidna licowa skóra i piękne obłe kształty sakiewki robiły wrażenie. Żaden z bandytów nie domyślał się, że w środku był jedynie duży rzeczny kamień.

      – Masz!

      Virion nachylił się, by podać rzekome bogactwo kusznikowi. Ten nie zawiódł w teście na brak inteligencji. Opuścił broń i wyciągnął rękę. Wtedy Virion zakręcił łańcuchem szeroko i z impetem uderzył bandytę rzecznym kamieniem w głowę, zabijając na miejscu.

      Zgrabnie zeskoczył z konia i przejął kuszę przeciwnika. Właściwie chciał jedynie zwolnić napiętą cięciwę i unieczynnić najgroźniejszą broń, jaką dysponowali napastnicy. No ale z drugiej strony po co założony już bełt miał się marnować? Virion strzelił do drugiego bandyty, celując w sam środek klatki piersiowej. Kusza, choć kiepska, spełniła swoje zadanie. Tyle że pocisk nawet na tak niewielkim dystansie zniosło trochę w prawo i chłop zamiast w splot słoneczny dostał w samo serce. Łatwo było przejąć jego miecz i choć broń znowu okazała się licha, odbić cios trzeciego napastnika.

Скачать книгу