Virion 4. Szermierz. Andrzej Ziemiański
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Virion 4. Szermierz - Andrzej Ziemiański страница 13
W tej przedziwnej potyczce właściwie nic nie rozgrywało się szybko. Napastnicy starali się otoczyć chociaż samego Viriona, jedynego obrońcę, który w ich mniemaniu dysponował orężem i chęcią walki. Ale nawet to nie szło im składnie. Kto zbliżał się do chłopaka, ginął albo odnosił eliminujące go rany. Nikt nie dowodził atakującymi. A Kila i Anai wydobyli już z ukrycia swoje kusze i błyskawicznie podzielili się zadaniami. Kila strzelał, Anai ładował. Nie podchodzili za blisko, żeby się nie narażać. Z boku przypominało to ćwiczenia w gimnazjonie, kiedy instruktorzy pokazywali sposób użycia broni miotającej. Trzask, trup, zmiana kusz. Trzask, trup, zmiana kusz. Trzask, trup… No dobra. W gimnazjonie raczej trup nie słał się aż tak gęsto. Śmiertelne wypadki mimo wszystko należały do rzadkości.
Niki, kiedy tylko upewniła się, że postawiona na ziemi Natrija trzyma się jakoś na własnych nogach, ruszyła do przodu, by pomóc mężowi. A jakiemuś tumanowi zdało się, że dziewczyna będzie łatwym celem. Podbiegał właśnie z uniesionym mieczem, kiedy Niki odbiła się lekko w podskoku, robiąc w powietrzu obrót. Najpierw kopnęła zbira lewą stopą, potem prawą. Siła tych uderzeń posłała ją w przeciwną stronę. Upadła na ręce i nogi i odbiła się momentalnie od ziemi, co pozwoliło jej uniknąć ciosu, do którego składał się już następny bandyta. Zdezorientowany taką gibkością, nie zauważył, że dziewczyna znalazła się za jego plecami. Chwyciła i odciągnęła jego głowę do tyłu, odsłaniając mu szyję.
– Nie gryź! – zawołał Virion i pogroził żonie palcem wolnej dłoni.
Niki fuknęła jak kotka, a potem skręciła mężczyźnie kark.
W tej właśnie chwili Horech uznał, że trzeba nareszcie rozstrzygnąć potyczkę na korzyść ich grupy. Wyciągnął więc miecz i zaczął zsiadać z konia. Mimo stanu zwanego potocznie upojeniem to drugie mu się udało. Miecz jednak gdzieś zniknął.
– Gdzie moja broń? – Rozglądał się zadziwiony.
– Stoisz na niej, panie – wyszeptała przerażona do granic możliwości Natrija. Ukłoniła się, mówiąc te słowa. Najwyraźniej strach nie niweczył zasad szacunku dla starców, ojców rodu.
– No tak – zgodził się z nią pijany Horech. – Stoję już na ziemi. Ale gdzie mój miecz?
– Nadepnąłeś go, panie! – Wielkie oczy córy z książęcej rodziny robiły się jeszcze większe. – Wypadł ci z ręki.
– Ach, córciu. – Do szermierza tym razem dotarł sens słów. – A mogłabyś mi go podać?
Natrija schyliła się posłusznie. I nawet chwyciła rękojeść.
– Nie mogę go unieść, panie.
– Dlaczego?
– Bo na nim stoisz, panie!
– Aha! To dlatego… – Horech łaskawie zrobił chwiejny krok w bok, umożliwiając dziewczynie podniesienie miecza. A kiedy poczuł rękojeść w dłoni, dodał jeszcze: – Dziękuję ci, dziecko. A teraz zostań tu i patrz. Jak będziesz mnie obserwować, to dopiero nauczysz się szermierki.
– Dziękuję, panie. – Oszołomiona Natrija dygnęła.
Horech, zataczając się, zmierzał w kierunku pierwszej linii.
– Ty! – zawołał głośno do Viriona. – Znowu się z nimi bawisz?
– Przecież…
– Wy dwaj! – Ręka mistrza wycelowała w Kilę i Anai. – Przestańcie strzelać!
– Tak jest!
– Ty! – Tym razem dłoń starego szermierza zwróciła się do Niki. – Przestań mu łamać kości!
– Złamałam tylko rękę…
Horech nareszcie dotarł do miejsca, gdzie znajdowało się najwięcej bandytów. Władczym gestem odsunął Viriona w tył.
– No! Jak który chce uciekać, niech ucieka! Gonić nie będę.
Uniósł miecz i zabił pierwszego przeciwnika. Krok do przodu i zabił drugiego. Chwilę potem trzeciego, później czwartego… Piąty zaczął uciekać, ale jeszcze dostał przez plecy.
Reszta rozbiegła się, zwiewając na różne strony w całkowitej ciszy. Zupełnie jakby bali się nawet pisnąć ze strachu.
Natrija z wrażenia usiadła na ziemi. Przyciskała dłonie do pobladłej twarzy i sama też nie mogła wydobyć z siebie głosu. Virion podskoczył z pomocą. Nie miał pojęcia, jak teraz wytłumaczyć, że towarzystwo z najwyższych sfer, które przecież udawali, po ucieczce żołnierzy własnoręcznie rozsiekło leśnych bandytów. I to nie zadyszawszy się zbytnio, bo przeciwnik był najpodlejszego sortu.
– My… ja… my właściwie na broni się nie znamy… Oni w pewnym sensie sami się pozabijali… – kłamał nieudolnie, ale dziewczyny najwyraźniej w ogóle to nie obchodziło.
– Dowiodłeś, że jesteś rycerzem – wyszeptała. – Wiedziałam.
– Ale matriarchini będzie teraz…
– Wytłumaczę wszystko rodzicom.
– Dziękuję. Ja…
– Mój rycerzu – szepnęła Natrija i omdlała w jego ramionach.
Virion przeniósł wzrok na żonę. Niki, rozchichotana z powodu tego, co właśnie zobaczyła, przekrzywiła głowę i kpiąco rozłożyła ramiona. Większego ubawu nie mógł jej chyba dostarczyć.
Rozdział 2
Przez moment wydawało się, że gorąca lawa z wnętrza wulkanu rozlała się na środku pomieszczenia i uwięziła siedzących w nim ludzi, zamieniając ich w niezdolne już do żadnego ruchu, choć wrzące wewnętrznie rzeźby.
Nabel powiedziała właśnie, że zna imię Viriona i że to ona miała go ścigać, a tu, nie wiadomo dlaczego, poległa w tej misji Luna. Taida i Daazy nawet nie wymienili się spojrzeniami. Nie byli zdolni do wykonania aż tak energicznego ruchu.
– Czemuście tak zamarli, drodzy państwo? – zapytała czarownica z Nimmeth, zaciekawiona niespodziewanym efektem swoich słów. – Przecież musicie znać sprawę, skoro wysłaliście do jej rozwiązania Lunę.
Pierwsza ocknęła się Taida.
– Chyba mamy na myśli nie do końca tę samą sprawę.
– Słucham?
Daazy odetchnął głęboko, zanim zaczął mówić:
– Virion, wielokrotny morderca, umknął z więzienia w Mygarth i zostawiając po sobie coraz to nowe martwe ofiary, zmierzał w kierunku granicy cesarstwa. Zanim zdołał ją osiągnąć,