Virion 4. Szermierz. Andrzej Ziemiański
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Virion 4. Szermierz - Andrzej Ziemiański страница 11
– Jak niewolnicę?
– Owszem. Nie jak przyjaciółkę, jak swoją współkonspiratorkę, jak osobę, wobec której czujesz się winna.
O zaraza. Nabel dobrze znała ludzi. W każdym razie na pewno wiedziała, co dzieje się w głowie Taidy.
– Wiem, że ta myśl jest trudna – ciągnęła cichym głosem. – Wiem, że potrzebujesz wielu dni, żeby do niej przywyknąć. Ale uwierz mi, pani. Tak będzie lepiej dla was obu. – Podniosła palec. – To nie twoja przyjaciółka, to twoja własność!
Daazy znał Taidę i wiedział, że powinien coś zrobić, żeby dać jej chwilę do namysłu. Zaproponował, że naleje wina, którego dzban wraz z resztą naczyń znajdował się obok na stojaku. Czarownica odmówiła, twierdząc, że dba o to, żeby się nie przejadać, a wino sprzyja „konsumpcji”, jak się wyraziła. Oboje byli na drodze do konwersacji o niczym, kiedy Taida przerwała im nagle, zupełnie nie w swoim stylu:
– Mam ją bić, przywiązywać na noc i zakładać kaganiec, żeby nie podżerała z kuchni, kiedy wychodzę?
Nabel parsknęła śmiechem.
– A postępujesz tak z innymi niewolnikami? – odpowiedziała pytaniem.
– Na szczęście ich nie mam.
– Nic ci nie każe zachowywać się jak cham, pani. Ani jak nadzorca nawozu na budowie drogi. Pozostaniesz właścicielem kulturalnym, jakich zresztą większość w tym kraju.
– Jak dotąd widzę same trudności w rozwiązaniu, które zaproponowałaś, pani.
– Uwierz mi, jest najlepsze. – Nabel smętnie kiwała głową. – A tak z ciekawości, po co posyłaliście czarownicę na jakieś odludzie? Narażając na niebezpieczeństwo?
– Misja najwyższej wagi – odparł Daazy. – Miała złapać Viriona i…
– Kogo? – Czarownica zmarszczyła brwi.
– Viriona, pani.
– Bardzo rzadkie imię, panie. Czyżby chodziło o Viriona z Mygarth?
Oboje, Taida i Daazy, spojrzeli na siebie zaskoczeni.
– Tak. O niego w istocie.
– Nieprawdopodobny zbieg okoliczności. – Nabel przesunęła palcami po policzku, zamyślona nagle, patrząc gdzieś w górę. – To ja miałam znaleźć Viriona. A tu poległa na jego sprawie Luna…
Natrija jechała obok Viriona i była jedyną osobą w orszaku, którą cieszyła każda mijająca chwila. Nareszcie miała odpowiednie dla siebie towarzystwo. Chłopak nie dość, że dobrze urodzony i nauczony manier, to jeszcze elokwentny, biegły w sztuce komplementowania dam, a co najważniejsze, koneser poezji. Potrafił z pamięci recytować wiersze nieznanych jej zupełnie poetów, a wszystkie dotyczyły miłości.
Virion był dla Natrii, znudzonej długą, upokarzającą podróżą, istnym darem Bogów. No i przecież, o czym była w duchu przekonana, to rycerz. Dzielny wojownik w tajnej misji ochrony dobrego imienia kobiety ukrywającej się pod gminnym pseudonimem Niki. Sama Niki zresztą też okazała się sympatyczna. Pogodna, małomówna, nie przeszkadzała w rozwijającym się flircie z Virionem. Jedynym jej minusem było to, że jechała na męskim siodle, rozkraczona jak chłopak, co niezmiennie powodowało wzburzenie matriarchini i jej narzekania na upadek obyczajów u współczesnej szlachty. Dziewczyna siedziała w męskim siodle! Niebywałe! Winne chciała nawet znaleźć jakiś koc, żeby przykryć zbyt wyemancypowanej podróżniczce nogi. Na szczęście Natrija w porę położyła kres tym zapędom. Wydawało jej się, że rozumie, dlaczego Niki postępuje właśnie w ten sposób, i nawet mrugała porozumiewawczo do „rycerza w tajnej misji”. Załagodziła wszystko. A teraz mogła bez przeszkód oddawać się konwersacji, która interesowała ją najbardziej.
– Twoja wiedza na temat poezji jest naprawdę wyjątkowa! – ekscytowała się bez przerwy. – Znasz wiersz na każdą miłosną okazję?
Virionowi przypomniały się tabuny poetów, których wynajmował w Mygarth, ubiegając się o względy Aride. Bolesny skurcz nie umknął uwadze rozmówczyni.
– Przykre wspomnienia? – zapytała. – Czyżby jakaś zawiedziona miłość?
– Owszem. Bardzo przykre, bardzo zawiedziona.
– Och, jak mężnie poddajesz się cierpieniu!
Uśmiechnął się, usiłując grać nieśmiałego.
– Nie lubię wracać pamięcią do tamtych spraw – zgasił jej ciekawość. – A ty? Powiedz, od dawna interesujesz się poezją?
– Odkąd pamiętam. Z tym że ja bardziej śpiewam. Lubię recytacje, ale… bardziej wychodzi mi śpiewanie.
– O! Dasz popis wieczorem?
– Ohoho… Jakaś przydrożna karczma nie jest warta mojego talentu.
Virion docenił i refleks, i dowcip.
– Każę miejscowym wybudować dla ciebie w lesie amfiteatr! – zapewnił.
– O nie! – droczyła się. – Mężczyzna, który jest pewny siebie, to zła wróżba.
– Wolisz zagubionych?
– Zagubionych? W lesie? Nigdy w życiu. – Podniosła ręce. – W tym miejscu wolę pewnych siebie i swojej wiedzy na temat, gdzie jechać.
Śmiali się cicho.
– Oż ty zarazo z cudownymi oczami!
Pokazała mu język.
– Ale… skoro już jesteśmy przy amfiteatrach i śpiewie…
– Tak?
– Być może będziesz miał okazję mnie posłuchać. Zbliżamy się do Miletty.
– Przyznam, że nie słyszałem o tym mieście.
– To największe miasto w okolicy. Wyobraź sobie, że mam tam koleżankę.
Virion zmarszczył brwi.
– No ale to chyba z dawnych lat, bo odległość między wami…
– Zbyt duża? Owszem. Wychowywałyśmy się jako dziewczynki razem. Potem Marcja musiała wyjechać i osiadła z rodzicami aż tutaj. Ale pisałyśmy do siebie.
– Jakim cudem?
Virion znał zwyczaj dostarczania listów, nie tylko urzędowych. Ale rzecz miała miejsce wewnątrz jednego cesarstwa. Nie bardzo mógł sobie wyobrazić wysłanie listu do innego królestwa. No chyba że umyślnym czy przy pomocy posłańca, ale to kosztowne rozwiązanie, dla bardzo bogatych.
– Och,