Tajemnica z Auschwitz. Nina Majewska-Brown
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Tajemnica z Auschwitz - Nina Majewska-Brown страница 16
– Uciekaj! Już! – Pospiesznie zaczyna rozsuwać płaszcze, za którymi wisi wielka skóra dzika, ozdobiona paskudną głową z pustymi oczodołami. Za nią znajdują się małe drzwi do skrytki, którą Florian zaprojektował podczas budowania domu.
Nim zdążę zrozumieć, co się dzieje, mój mąż znika i gdyby nie opadająca skóra, trudno by było uwierzyć, że jeszcze przed chwilą stał przede mną. Zdążam tylko poprawić wiszące okrycia i odskoczyć od wieszaka, gdy drzwi z łomotem się otwierają. W atmosferze grozy wpada pięciu gestapowców z karabinami w dłoniach, krzycząc coś, czego w pierwszej chwili nie rozumiem.
Jest samo południe.
Czuję, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Mimo że wielokrotnie wcześniej wizualizowałam sobie taką sytuację, instruowałam siebie, co powinnam zrobić, co powiedzieć i jak się zachować, teraz, gdy to się dzieje naprawdę, nie jestem w stanie wykonać najmniejszego ruchu. Zaczynam się pocić, na zmianę robi mi się zimno i gorąco i nie potrafię opanować drżenia nóg. Stoję jak sparaliżowana z wytrzeszczonymi oczyma, niema i niezdolna do działania, podczas gdy oni rozbiegają się po domu, przewracając sprzęty, zrzucając ze stołu naczynia, po chwili ich ręce są wszędzie. W mojej bieliźniarce, w szafce w łazience, w szafkach kuchennych, jeden wbiega na strych, inny grzebie w obudowie zegara. Wszystko, co można zrzucić i wyrzucić, ląduje na podłodze, tak że po chwili w domu panuje koszmarny bałagan. Nie ma to dla mnie znaczenia, bo wiem, że nic tu nie znajdą, a jednak rozkwita we mnie strach, że może coś przeoczyłam, że może Florian coś przyniósł i zostawił w jakimś kącie.
– Mamo!!!
– Ja chcę do mamy!!!
Dziewczynki zaczynają rozpaczliwie płakać. Przerażona, niczego nierozumiejąca matka krzyczy, jedynie Zosia, rozkładając szeroko ręce, usiłuje chronić małe własnym ciałem. Jeśli piekło istnieje, to z pewnością tak właśnie wygląda. Nie sposób sobie wyobrazić takiego strachu. Nie sposób opowiedzieć, co czuje człowiek, gdy w oczy zagląda mu śmierć.
– Ręce do góry! Schnell!
Na dworze panuje okropny zgiełk i hałas. Psy ujadają jak wściekłe, po chwili słychać dwa strzały i urywany skowyt jednego z nich uświadamia nam, że ucichły na zawsze. Dom w kłębach kurzu, przy wtórze ryku silników i niemieckich komend natychmiast zostaje otoczony. Trwamy z podniesionymi rękami, nie zważając na to, że ramiona stają się coraz cięższe i cierpną. Serce mi pęka, gdy widzę, jak Ewa z Basią podnoszą rączki i milczą, pobladłe i przerażone. Matka, jak to ona, po chwili zaczyna protestować, ale zaraz zostaje uciszona ciosem kolby w biodro. Jęczy i daje za wygraną.
Nie wiem, na co liczyła. Że starsza pani zrobi na nich wrażenie? Czasy, gdy istotne były pochodzenie, status społeczny i majątek, dawno minęły. Teraz ważne jest tylko to, czy ma się dostatecznie aryjskie rysy twarzy, odpowiednio czystą krew i zapiekłe, spójne z nazistowskimi poglądy.
Naraz zdaję sobie sprawę, że nie pomogą tłumaczenia, usprawiedliwienia, a sąd nad nami odbędzie się tu i teraz. I podświadomie zaczynam się bać bólu. Nie chcę, by dzieci umierały na moich oczach, ale też nie chcę, by widziały moją śmierć. Wiem, że żadna z nas nie będzie w stanie wymazać tego obrazu z pamięci.
Niemal czuję, jak w okolicznych, choć sporo od nas oddalonych domach ludzie chowają się po kątach, jak pada na nich cień nieszczęścia, które nas dotyka. Jak oddychają z ulgą, że niemieckie budy ominęły ich domostwa. Jak się boją, uciekają do lasu, ukrywają swoje tajemnice. Wiem, że gestapo w naszym domu oznacza zagrożenie także dla nich. Ale jednocześnie mam świadomość, że ktoś z nich musiał nas wydać.
– Gdzie twój mąż?! – Najważniejszy i najsztywniejszy gestapowiec podchodzi do Zosi na odległość kilku centymetrów i bezceremonialnie wrzeszczy jej prosto w twarz.
We wpadających promieniach słońca, które jak gdyby nigdy nic przenika przez robione na szydełku firanki, widzę, jak ostrym słowom towarzyszy fontanna kropelek śliny opadających na jej skórę, włosy i ubranie. Dziewczynki płaczą coraz głośniej i rozpaczliwiej.
– Mamo!!! – krzyczą jednocześnie.
– To mój dom – spieszę z wyjaśnieniem.
– Zamknij się. – Stojący obok żołnierz wymierza mi siarczysty policzek.
Uderzenie odrzuca moją głowę, tak że obijam boleśnie skroń o twardą boazerię, a skóra pali jak przypalana rozgrzanym do czerwoności żelazkiem. Łzy bólu i złości, dotychczas ukryte pod powiekami, teraz ciekną mi po twarzy.
– Mamo!
– Mamo! Ja chcę do mamy!
– Mamo! Mamo!
Odruchowo przesuwam językiem po zębach, sprawdzając, czy są na swoim miejscu. Tymczasem oficer, jak się domyślam po jego władczej postawie, uderza w twarz niespodziewającą się ciosu Zosię, zostawiając na jej twarzy ciemnoczerwoną plamę, po czym kieruje ciężkie kroki w moją stronę.
– Chodź tu! – wrzeszczy tak, że mimowolnie zaczynam cała drżeć, ale jednocześnie ze strachu nie jestem w stanie zrobić kroku. – Głucha jesteś?!
Pchnięcie kolbą w plecy wyrywa mnie z marazmu i robię krok w jego kierunku. On tymczasem dopada mnie, chwyta lewą ręką mocno za żuchwę i zbliża twarz do mojej, tak że czuję jego nieprzyjemny kwaśny oddech zmieszany ze smrodem papierosów. Ma bladoniebieskie, niemal wodniste oczy z dwiema brązowymi plamkami na lewej tęczówce. Już wiem, że nigdy ich nie zapomnę.
Basia wyrywa się innemu gestapowcowi i dopada do moich nóg, zaraz za nią biegnie nieporadnie mała Ewa. Potyka się w połowie drogi i przewraca, szeroko rozkładając ręce, ale podnosi się szybko i też wiesza się na mojej sukience. Czuję ich ciepłe małe rączki i odruchowo opuszczam dłonie, by pogłaskać je po główkach.
– Trzymaj ręce w górze! – krzyczy do mnie jeden z Niemców i wydaje polecenie, by zabrać dzieci.
– Nie, błagam, zostawcie je, nic im nie róbcie! – Bezradnie miotam się w spazmach rozpaczy.
– To powiedz, gdzie jest Florian.
– Nie wiem. – Boże, jak bardzo się boję!
– Zastanówmy się: naprawdę nie wiesz, gdzie jest twój mąż? – To mówiąc, chwyta Basię za warkoczyk i przyciąga do siebie. Mała krzyczy z bólu i przerażenia, wije się jak piskorz, ale mężczyzna jest zbyt silny, by mogła sobie z nim poradzić. – Może ci się przypomniało?
– Nie wiem, nie mam pojęcia. Rano jak codziennie poszedł do lasu.
– Po co?
– Do pracy. Jest leśniczym. – Nieznacznie nabieram odwagi i mój oddech powolutku się wyrównuje.
– Ciekawe.
– Błagam, proszę, puśćcie ją, powiem wszystko, co wiem.
Niemiec patrzy na mnie z zadowoleniem jak na zaszczute zwierzę. Jego satysfakcja, poczucie wyższości i władza materializują się między nami.
– No proszę,