Tajemnica z Auschwitz. Nina Majewska-Brown

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Tajemnica z Auschwitz - Nina Majewska-Brown страница 14

Tajemnica z Auschwitz - Nina Majewska-Brown

Скачать книгу

przesmażam biały fermentujący ser, do którego dodaję garść kminku. Smród gnijącego sera rozchodzi się po całym mieszkaniu, ale to nie ma znaczenia, bo przynajmniej raz na jakiś czas możemy cieszyć się urozmaiceniem podczas śniadania i kolacji.

      Gdy mam zamiar wyjść na podwórze, by wypuścić kury, słyszę pod drzwiami jakieś zamieszanie. Cofam się gwałtownie, ale i tak niemal się zderzam z wpadającym do domu Florianem.

      – Cześć, mamuśka. – Chce mnie uściskać i jest tak szczęśliwy, jakby właśnie paktem z Hitlerem i Stalinem osobiście zakończył wojnę.

      – Coś taki zadowolony?

      Jego radość podświadomie budzi mój lęk i jak zwykle pospiesznie usiłuję odgadnąć, co tym razem wymyślił. Ostatnio taki entuzjazm wywołało obmyślenie skrytki na trzydzieści trzy karabiny. Mój sprytny mąż ukrył je mroźną nocą, niemal odmrażając sobie palce u rąk, w ogrodzie w słomianych chochołach. Nie przewidział, że za kilka dni nadejdzie odwilż, a chochoły osuną się ku ziemi. Jakież były moje zdziwienie i przerażenie, gdy o słonecznym i jasnym poranku w ogrodzie miałam sad składający się ze sterczących ze słomy karabinów. W mieszkaniu zapanowała prawdziwa panika, bo nie dość, że Floriana akurat nie było w domu, to w dodatku rozeźlona Ada kręciła się wszędzie, nie potrafiąc znaleźć sobie miejsca. Musiałam zagonić ją do zagniatania ciasta na makaron, a sama, bez płaszcza, spocona, zbierałam kolejne sztuki broni i upychałam je w słomie w stodole. Myślałam wtedy, że gołymi rękoma zabiję Floriana, jak już się zjawi.

      Tym bardziej teraz się boję, co wykombinował.

      – Nareszcie, kochana, nareszcie! – Florian chodzi po domu i pohukuje z zadowolenia, przy okazji robiąc przegląd garnków na piecu.

      – Boże, Florian, coś ty zrobił?

      – Dlaczego zakładasz najgorsze?

      – Bo cię znam.

      – Znowu panikujesz.

      – Florian, mów, co się stało!

      Człapię za nim po kuchni, a mój mąż jak gdyby nigdy nic myje nad balią ręce. Rozpiął koszulę i wyciągnął ją ze spodni, by ochlapać wodą pachy i tors. Prycha przy tym jak źrebak.

      – Zrób mi herbaty.

      – Florian, do cholery, o co chodzi? – Opieram się o parapet, na którym stoi gliniana doniczka z mizerną, wykrzywioną pelargonią, którą z trudem wyhodowałam z zeszłorocznej sadzonki.

      – Odbiliśmy wszystkich!

      – Boże, Florian, kogo? – Naprawdę panikuję i odwracam się do okna, jakbym się spodziewała, że gdzieś tam czai się niebezpieczeństwo, które zaraz zapuka do naszych drzwi.

      – Nie mówiłem ci?

      – Nie, nic mi nie mówiłeś. – Ponownie skupiam uwagę na Florianie. – I choć zawsze twierdziłam, że nie chcę wiedzieć o twoich pomysłach, teraz jestem innego zdania. W nocy słyszałam strzały.

      – Bardzo możliwe.

      – I mówisz to tak spokojnie?

      – Tak, bo nic się nam nie stało. – Florian ciężko opada na krzesło i zaczyna oglądać sobie paznokcie, pod którymi widoczny jest brud.

      – Nikt nie strzela bez powodu.

      – Chryste Panie! – Niemal osuwam się na krzesło.

      – Sama widzisz, że to dobra wiadomość.

      – Przecież Niemcy będą chcieli się zemścić, nie pomyślałeś o tym? Dotrą pewnie też tutaj.

      – Bez obaw, nie są takimi bystrzakami.

      – Florian, co ty mówisz? Jak można być takim naiwnym? Zobaczysz, że to się źle skończy.

      – Zaczynasz marudzić jak twoja matka. Nie wierzysz, że możemy zwyciężyć, że nasze działania są skuteczne?

      – To bardzo krótkowzroczne.

      – Wiesz, nie chce mi się z tobą dyskutować.

      Obrażony Florian wycofuje się do naszej sypialni. Słyszę szamotaninę i domyślam się, że zmienia ubranie, co oznacza, że przy naszym łóżku znajdę stos brudnych rzeczy, które powinnam wyprać i równo poskładane włożyć do szafy. Pewnie to też jedna z patriotycznych powinności. Nie mam siły się kłócić, bo wiem, że moje opinie nie zostaną wzięte pod uwagę i nie zmienią charakteru Floriana. Nie wymogę też na nim większej ostrożności.

      *

      Myślałam, że mój mąż nie może być już głupszy i bardziej zawzięty, tymczasem się myliłam. Kilka dni później podekscytowany Florian znowu pojawia się w domu. Tym razem wieczorem, leje jak z cebra, tak że trudno nawet psa wyrzucić na dwór. Nie wiem, jak w takich okolicznościach dają sobie radę partyzanci, i nie chcę o tym myśleć.

      Florian jest przemoczony do suchej nitki, jednak jego policzki są zarumienione, a oczy płoną dzikim blaskiem, i już wiem, że znowu coś się stało. Wypycham mamę z Zosią do pokoju dziewczynek, by wspólnie pooglądały książeczki. Mamy ich zaledwie osiem, ale za to są kolorowe i dziewczynki nieustannie je wertują. Szczególnie Ewa upodobała sobie stare wydanie Baśni Andersena i biega z nim pod pachą z nadzieją, że setny raz namówi kogoś do przeczytania tej samej, dobrze znanej bajki. Matka oczywiście wachluje uszami i chętnie by została, by posłuchać, o czym rozmawiamy.

      – Mamo, proszę, daj nam chwilę.

      – Znowu macie jakieś tajemnice? – pyta naburmuszona.

      – Nie, ale jesteśmy małżeństwem i czasem musimy porozmawiać.

      – Niby o czym? – Matka, gderając, wycofuje się jednak w stronę korytarza i ma tyle taktu, by zamknąć za sobą drzwi.

      – Florian, co jest?

      – Masz coś do jedzenia?

      – Musisz chwilę poczekać. Ziemniaki dochodzą – odpowiadam. – Zaraz będzie mięso.

      Dziś wyjątkowy dzień, bo udało mi się zdobyć, dopłacając pół kilogramem soli, wieprzową łopatkę i teraz mielę mięso w solidnej metalowej maszynce przymocowanej do blatu stołu. Mam zamiar ugotować kilka klopsików w sosie koperkowym i podać z ziemniakami i surówką z kiszonej kapusty.

      – Świetnie, bo jestem głodny jak wilk. Masz ochotę na kieliszeczek koniaku?

      – Florian, przerażasz mnie. Co chcesz świętować koniakiem? – Jestem zdziwiona. Jedyny alkohol, jaki pijamy, to słodkawe domowe wino, za którym szczególnie nie przepadam, i wódka z gorzelni Baczewskiego, zwłaszcza lekko słodkawa kminkówka. Najbardziej lubię ajerkoniak i nalewkę wiśniową, więc tym bardziej jestem zaskoczona propozycją.

      – Nic.

      – Przecież

Скачать книгу