Tajemnica z Auschwitz. Nina Majewska-Brown

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Tajemnica z Auschwitz - Nina Majewska-Brown страница 4

Tajemnica z Auschwitz - Nina Majewska-Brown

Скачать книгу

były jakieś trzy postacie. Zdaje się, że okoliczne chłopki zbierały jagody, a nasze nagłe pojawienie się było dla nich równie zaskakujące jak dla nas.

      Na szczęście na skraju lasu, siedząc na koniu, przyglądał się całej tej scenie Staszek. Od razu go rozpoznałam po zawadiacko wciśniętej na głowę czapce. W sumie nie wiem, jak to się stało, i trudno mi oddzielić emocje od rzeczywistych wspomnień. Faktem jest, że rzucił się w naszą stronę galopem, jego silny kary koń wyprzedził podskakującą bryczkę, a chłopak mocnym, zdecydowanym ruchem chwycił lejce naszej Jaśminy i jakimś cudem opanował klacz, która stanęła jak gdyby nigdy nic. Zaczęła skubać trawę, a my nie mogłyśmy uspokoić oddechów. Gdyby nie zdziwione chłopki i stojący obok nas Staszek, mogłybyśmy uznać, że nic się nie wydarzyło, że coś się nam przywidziało.

      – Nic się paniom nie stało?

      – Boże przenajświętszy, na szczęście nie – jęknęła matka.

      – Tak się czasami zdarza.

      Staszek chciał nas uspokoić, ale swoją uwagą tylko pogłębił nasz strach.

      – Naprawdę? – Zosia spoglądała na niego wybałuszonymi oczyma. – To się może powtórzyć?

      – Raczej nie, ale czasami, jak koń się czegoś wystraszy, to może ponieść.

      – Chryste Panie, nie ma mowy, żebym ponownie zaufała temu zwierzęciu. – Matka zaczęła gramolić się z bryczki.

      – Mamo, co ty robisz? – zapytałam z niepokojem.

      – Wracam pieszo.

      – Ależ nie ma takiej potrzeby. Mogę paniom towarzyszyć do pałacu, proszę się niczego nie obawiać.

      – To miło z pana strony, ale nie zawierzę już tej niesfornej kobyle.

      Staszek przyglądał mi się uważnie, a ja pod jego spojrzeniem kuliłam się w sobie. Płonęłam, wstydziłam się, spuszczałam wzrok, choć pragnęłam na niego patrzeć. Płoniłam się jak dzierlatka, którą zresztą byłam, i miałam tylko nadzieję, że on się nie domyśla, co się ze mną dzieje. Mama na szczęście niczego nie zauważyła i oświadczyła, że wraca pieszo, zmuszając Zosię, by jej towarzyszyła.

      – Ale to kawał drogi.

      – Choćbym miała dojść rankiem, nie zmienię zdania.

      – A co z bryczką? – zapytałam. – Mam ją sama odstawić?

      – Dziecko drogie, nie ma mowy, żebyś powoziła. Proponuję, żebyś zsiadła z kozła i szła obok. Nawet jeśli Jaśmina powtórzy swój wybryk, to puścisz lejce i nic ci się nie stanie.

      Stanisław przyglądał się nam z poważną miną, choć w jego oczach widziałam radosne iskierki. Miałam wrażenie, że bawi go ta sytuacja, nasza naiwność i brak obycia ze zwierzętami i stara się nie roześmiać w głos.

      – Jeśli mogę się wtrącić…

      – Może pan, może, naszemu wybawcy wszystko wolno. –Matka, z natury zasadnicza i oszczędna w komplementowaniu innych, zdobyła się na nieśmiały entuzjazm.

      – Jest pani wielce łaskawa, ale nie zrobiłem nic takiego. Każdy na moim miejscu…

      – Ale na tym miejscu nie znalazł się nikt inny – powiedziała mama jak zwykle tonem nieznoszącym sprzeciwu.

      – Pani pozwoli, że się przedstawię, Stanisław Szwarc.

      – Maria Stawowy.

      Matka przyjrzała się młodemu człowiekowi i niechętnie ujęła jego wyciągniętą silną, opaloną rękę. Później dyskretnie wytarła dłoń w suknię, zupełnie jakby się bała, że się pobrudziła.

      – Macie panie ogromne szczęście, że nie złamałyście ośki.

      – Tak pan myśli? – Mama spojrzała na niego niepewnie. Choć być może zawdzięczała mu życie, zdołała się już opanować i nie była w stanie się przełamać i zrezygnować z protekcjonalnego tonu. Coś w tym chłopaku ją irytowało i niepokoiło.

      – Owszem, ale nie ma co, ważne, że paniom nic się nie stało.

      Finałem tego incydentu był długi, wyczerpujący spacer mojej upartej matki z uwieszoną jej ramienia Zosią i moje niespodziewane sam na sam ze Staszkiem. Mimo zaleceń matki siedziałam na koźle i ściskając lejce, dałam się prowadzić w kierunku pałacu. Całą uwagę skupiłam na zadzie Jaśminy, obserwując ruch ogona, którym odganiała namolne muchy i gzy. Wiedziałam, że Staszek mi się przygląda, niemal czułam na skórze jego spojrzenie. Byłam jak sparaliżowana i pewnie dlatego zachowywałam się jak patentowana idiotka. Głównie milczałam, niemrawo potakiwałam i udzielałam zdawkowych odpowiedzi na banalne pytania. Wyprzedziliśmy mamę i Zosię, które wlokły się w ten upalny dzień przez las. Staszek pokazał im skrót, niknącą wśród drzew ścieżkę, i niebawem straciliśmy je z oczu.

      Przejechaliśmy zaledwie kilkanaście metrów, gdy chłopak chwycił lejce i głośno wołając na konia „prr”, zatrzymał bryczkę. Zdziwiona rozejrzałam się dookoła, wypatrując kolejnego niebezpieczeństwa, które mogłoby spłoszyć klacz, a wreszcie zdezorientowana spojrzałam na Staszka.

      – Coś się stało?

      Przyjrzał mi się łobuzersko spod wytartego daszka czapki.

      – Stało.

      Serce zaczęło mi przyspieszać, a wyobraźnia galopować, produkując kolejne wizje z udziałem dzików i wilków. Wystraszona rozglądałam się, pozwalając, by Staszek swobodnie bawił się moją konsternacją.

      – Dzik? Gdzieś jest dzik? – zapytałam spanikowana.

      – Nie, ale sytuacja ma coś z dziczy. – Uśmiechnął się zawadiacko.

      – Boże, nic nie rozumiem. Co się dzieje?

      – Zrobiłaś na mnie oszałamiające, dzikie wrażenie. Od dłuższego czasu cię obserwuję.

      Byłam zaskoczona i nie mając wielkiego doświadczenia w kontaktach z mężczyznami, spłonęłam czerwienią jak dojrzewający pomidor.

      – Mnie? – odezwałam się niepewnie. Doskonale zdawałam sobie sprawę, jakie budził zainteresowanie wśród płci przeciwnej, i tym bardziej peszyło mnie, że to właśnie na mnie zwrócił uwagę.

      – Tak, ciebie. – Uśmiechnął się promiennie, a wokół jego oczu pojawiła się siateczka zmarszczek. – Wiem, że masz na imię Stefania, ojciec zwraca się do ciebie Stefa, a matka, nie wiem dlaczego, ale zawsze mówi surowym tonem Stefanio – śmiesznie przedrzeźniał głos mojej matki – zupełnie jakby nie znała żadnych zdrobnień, a ty właśnie byś coś zbroiła. Twoja

Скачать книгу