Tajemnica z Auschwitz. Nina Majewska-Brown
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Tajemnica z Auschwitz - Nina Majewska-Brown страница 5
Ale oczywiście moi rodzice byli innego zdania. Przyglądali nam się ciężkim wzrokiem i coraz bardziej niepokoiła ich nasza zażyłość. Szczególnie niezadowolona była matka, która nie znosiła najmniejszego sprzeciwu i robiła wszystko, by kierować życiem moim i siostry. Odczułyśmy to, zwłaszcza gdy Rysiek wyprowadził się z domu. Nasz brat był niepokornym duchem, ale niestety nie z zacnego gatunku odkrywców i poszukiwaczy. Raczej spełniał się w różnych podejrzanych kawiarniach, nawiązując dziwne znajomości i dając upust frustracji przy stoliku z kartami. A że szczęście sprzyjało mu sporadycznie, zazwyczaj przegrywał spore sumy. To najpewniej sprawiło, że matka jeszcze bardziej radykalnie i surowo nas wychowywała, tak byśmy przypadkiem nie podreptały ścieżką, którą kroczył nasz brat. Jakbyśmy w ogóle miały na to ochotę.
Rozmowa z matką sprowadzała się do wysłuchiwania jej apodyktycznych i lekceważących moje zdanie poleceń. Była głucha na wszelkie argumenty, ślepa na to, co się działo dookoła, po prostu miało być tak, jak ona chciała. W dodatku umiejętnie manipulowała ojcem, który dla świętego spokoju poddawał się jej tyranizującej filozofii. Pewnie dlatego przyspieszyli powrót do domu i skrócili nam wakacje.
Nie tylko było mi przykro – byłam wręcz zrozpaczona na myśl o tym, że więcej się ze Staszkiem nie spotkamy. Rodzice uznali, że chłopak jest lekkoduchem i sowizdrzałem, który nie będzie w stanie zapewnić mi przyszłości i życia na odpowiednim poziomie.
Utrzymywaliśmy kontakt listowny i obiecywaliśmy sobie, że nic nas nie rozdzieli, nawet podróże i odkrywanie świata, które tak bardzo Staszka pociągały. Im bardziej rodzice usiłowali go dezawuować w moich oczach, tym bardziej pragnęłam udowodnić im, jak bardzo się mylą.
Może w dzisiejszych czasach równouprawnienia i możliwości samodzielnego zarabiania moje życie potoczyłoby się inaczej. Jednak wówczas to rodzice w dużym stopniu wpłynęli na moją decyzję. Zdawałam sobie sprawę, że nie tyle bez ich błogosławieństwa, ile bez pomocy nie potrafiłabym się utrzymać. Poza tym nie byłam ani tak wyzwolona, ani odważna, by sprzeciwić się ich woli. Z tyłu głowy terkotała mi myśl, że bardzo ich zawiodę, zranię, że może nie będą chcieli mnie znać, a przecież nie mogłam tak po prostu się od nich odciąć. Kochałam Zośkę i wiedziałam, że jeśli ucieknę, stracę również siostrę.
Co nie oznacza, że nie planowałam ucieczki. Chciałam zaraz po maturze i zakończeniu szkoły zbiec do mojego ukochanego. Fantazjowałam, że podobnie jak on i jego ojciec będę zajmowała się ogrodami, i nawet zaczęłam dużo czytać na temat kwiatów, upraw i planowania przestrzeni. W zamian za pracę miałam wieść szczęśliwe życie u boku mężczyzny, który niespodziewanie stał się całym moim światem.
Jednak dzień przed planowaną ucieczką jedna z naszych niemieckich gospoś, zamiatając podłogę, zauważyła upchniętą głęboko pod łóżkiem walizkę wypełnioną po brzegi moimi ubraniami, pamiątkami i dokumentami. Jak na wierną służącą przystało, pospiesznie doniosła o wszystkim mojej rozeźlonej matce, która natychmiast dostała apopleksji, globusa i histerii, co poskutkowało zamknięciem mnie na klucz w pokoju na piętrze i pilnym wezwaniem ojca z lasu.
Mieszkaliśmy na uboczu w starej, ale dobrze utrzymanej leśniczówce. Ojciec, podobnie jak dziadek, był nadleśniczym. Wiedziałam, że moich wrzasków i błagań o uwolnienie nikt nie usłyszy. Okna znajdowały się na tyle wysoko, że sporym ryzykiem byłoby z nich wyskakiwać, nie mówiąc o tym, że na tym odludziu bez pomocy daleko bym nie zaszła.
Siedziałam więc, szlochając, na piętrze w swoim panieńskim pokoju, który nie wydawał mi się już ani tak uroczy, ani przyjazny jak jeszcze o poranku, i przysłuchiwałam się awanturze przetaczającej się na parterze niczym gwałtowna burza. Matka wykrzykiwała na zmianę: „Jan, zrób coś wreszcie”, „Ja się zabiję” i „Taki wstyd! Taki wstyd!”. I ojciec na tak kategoryczne żądanie matki zabrał się wreszcie do sprawy, co polegało przede wszystkim na wysłaniu pełnego afrontów i oskarżeń listu do Stanisława i pospiesznym znalezieniu mi narzeczonego, który zostałby zaakceptowany przez matkę.
Byłam zrozpaczona, myślałam, że moje życie dobiegło kresu. Bez Staszka nie potrafiłam oddychać, marzyć, planować, myśleć o przyszłości. Pozostało mi tylko cierpienie, tym większe, gdy dowiedziałam się, że został zmuszony do wyjazdu. Nie wiedziałam, dokąd i z kim, choć doskonale zdawałam sobie sprawę dlaczego.
Listy przestały przychodzić, ja natomiast nie miałam jak ich wysyłać, bo pilnowano mnie jak jeńca. Matka organizowała czas w domu tak, żebym zawsze miała jakieś towarzystwo, a to służącej, a to siostry, wszystko po to, by uniemożliwić mi przekazanie wiadomości ukochanemu. Muszę przyznać, że działa kalibru grubej berty, które wytoczyła, były skuteczne i już nigdy nie udało mi się przesłać listu Staszkowi. Zresztą nawet nie znałam adresu.
W domu panowało niechętne mi milczenie. Wiedziałam, że zawiodłam rodziców, skrzywdziłam ich swoją postawą, ale chodziło o moją przyszłość, moją grę na planszy życia pionkami szczęścia i miłości.
Po kilku tygodniach przedstawiono mi niskiego, pewnego siebie, choć nieszczególnie przystojnego i miłego Floriana, syna przyjaciela ojca, również leśniczego w Jelenicach w nadleśnictwie Parczewo. Pod kilkoma względami miał ogromną przewagę nad Staszkiem: po pierwsze, nasi rodzice się znali i przyjaźnili, po drugie, Florian był przewidywalny i nudny, więc nie groził mi związek z lekkoduchem, dla którego pasje byłyby ważniejsze od rodziny, po trzecie, był zawzięty i pracowity, co dawało rodzicom przekonanie, że będzie potrafił utrzymać rodzinę, no i był ode mnie dwa lata starszy i tym samym poważniejszy oraz bardziej odpowiedzialny.
Gdyby rodzice wiedzieli, jak bardzo się mylą!
Florian fascynował się wszelkimi nowinkami technicznymi. Jeździł na motorze, zorganizował nawet rajd motorowy, pasjonował się myślistwem i w latach 1929–1931 był prezesem Sekcji Łowieckiej Koła Leśników, ale jego prawdziwym konikiem była elektryka i radiokomunikacja. Był dumny jak paw, gdy uzyskał tytuł licencjonowanego krótkofalowca.
Miałam wrażenie, że interesuje się sobą i nikim więcej, a jego pasje na każdym kroku wygrywają z pragnieniem poznania mnie lepiej. Nie kochałam go, bo w moim sercu nadal był tylko i wyłącznie Staszek, jednak niebawem wyszłam za Floriana. Może byłam przybita po rozstaniu z ukochanym i nie wierzyłam, że mogę oczekiwać od życia czegoś więcej. Może liczyłam, że po ślubie poznamy się lepiej, a może wiedziałam, że mój sprzeciw na nic się nie zda i rodzice i tak zrobią to, co postanowili. Chyba jednak przeważyły rezygnacja i zobojętnienie – skoro nie mogłam być ze Staszkiem, było mi obojętne, kto będzie stać u mojego boku. Poza tym rodzice zaczęli wywierać na mnie presję, że mam już swoje lata i jeśli nie chcę zostać starą panną, nie powinnam wybrzydzać. Przestałam wierzyć w szczęście i miłość. Przestałam marzyć. Niespiesznie i bez większego przekonania wreszcie przyjęłam do wiadomości, że nie wszystko zależy ode mnie i mimo najszczerszych starań nie mam na wiele rzeczy wpływu. Byłam zła i rozgoryczona. Szczególny żal miałam