Czerwona kraina. Joe Abercrombie

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czerwona kraina - Joe Abercrombie страница 13

Czerwona kraina - Joe Abercrombie

Скачать книгу

Odzyskacie swoją siostrę i braciszka?

      – Możesz być tego pewien – odrzekła Płoszka, zupełnie jakby pewność w głosie gwarantowała powodzenie.

      – Znajdziecie też mojego brata?

      Płoszka popatrzyła na Owcę, a on odwzajemnił spojrzenie, ale nic nie powiedział.

      – Możemy spróbować – odparła w końcu.

      – Więc chyba muszę pojechać z wami.

      Znów zapadła cisza.

      – Jesteś pewien? – spytał Owca.

      – Potrafię zrobić, co trzeba, ty stary draniu! – wrzasnął chłopiec, a żyły uwypukliły mu się na szyi.

      Na twarzy Owcy nie drgnął nawet jeden mięsień.

      – Jeszcze nie wiemy, co trzeba zrobić.

      – Ale jeśli chcesz się przyłączyć, to mamy miejsce na wozie.

      Płoszka wyciągnęła do chłopca rękę, a on przez chwilę na nią patrzył, po czym podszedł i ją uścisnął. Zrobił to zbyt mocno, tak jak robią mężczyźni, gdy chcą udowodnić, że są twardsi niż w rzeczywistości.

      – Mam na imię Leef.

      Płoszka wskazała głową dwa ciała.

      – To twoi rodzice?

      Chłopiec popatrzył na zwłoki i zamrugał.

      – Próbowałem ich pochować, ale ziemia jest za twarda, a ja nie mam żadnych narzędzi do kopania. – Potarł kciukiem połamane paznokcie. – Próbowałem.

      – Pomóc ci? – spytała.

      Skrzywił się i pokiwał głową, z której zwisały mokre włosy.

      – Każdy od czasu do czasu potrzebuje pomocy – rzekł Owca. – Przyniosę łopaty.

      Płoszka wyciągnęła rękę, odczekała chwilę, po czym delikatnie położyła dłoń na ramieniu chłopca. Poczuła, że zesztywniał, i spodziewała się, że strąci rękę, ale, ku jej zadowoleniu, nie zrobił tego. Może ona potrzebowała tego bardziej niż on.

      * * *

      Ruszyli dalej, od tej pory w trójkę, ale poza tym niewiele się zmieniło. Ten sam wiatr, to samo niebo, te same ślady, za którymi podążali, ta sama pełna niepokoju cisza panująca między nimi. Grzechoczący wóz ciągnięty przez cierpliwe woły z trudem wytrzymywał podróż, z każdą milą coraz bardziej podskakując na zniszczonym szlaku. Jedno z kół prawie się rozpadło wewnątrz żelaznej obręczy. Płoszka mu współczuła, ponieważ pod surową miną kryła wnętrze, które także było w kawałkach. Wyładowali sprzęt i pozwolili wołom paść się na trawie, a Owca ze stęknięciem i wzruszeniem ramion uniósł jedną stronę wozu, dzięki czemu Płoszka mogła postarać się naprawić zniszczenia za pomocą narzędzi i połowy worka gwoździ. Leef chciał pomóc, ale mógł tylko podawać jej młotek, gdy o to prosiła.

      Ślady prowadziły do rzeki, a następnie na drugą stronę przez płyciznę. Calder i Szalka nie miały ochoty przeprawiać się na drugi brzeg, ale ostatecznie Płoszka zdołała zwabić ich do wysokiego kamiennego młyna o trzech kondygnacjach. Ludzie, których ścigali, nie próbowali spalić budynku, więc woda wciąż wesoło w nim chlupotała. W oknie na poddaszu wisieli dwaj mężczyźni i kobieta. Jedno z nich miało skręcony kark i nienaturalnie wyciągniętą szyję, a drugie spalone stopy kołyszące się metr nad błotem.

      Leef popatrzył w górę szeroko otwartymi oczami.

      – Co za ludzie robią coś takiego?

      – Zwyczajni – odparła Płoszka. – Do tego nie potrzeba nikogo wyjątkowego. – Mimo to, czasami miała wrażenie, że podążają za czymś niezwykłym. Za szaloną burzą, która bezmyślnie szaleje w tej opuszczonej krainie, wzbijając kłęby kurzu i pozostawiając za sobą butelki, gówno, spalone budynki oraz wisielców. Burzą, która porwała wszystkie dzieci, nie wiadomo dokąd i po co. – Chcesz tam wejść i ich odciąć, Leef?

      Wydawało się, że nie ma na to ochoty, ale wyciągnął nóż i wszedł do budynku.

      – Ostatnio dużo czasu poświęcamy na grzebanie zmarłych – mruknęła.

      – Dobrze, że dzięki tobie Clay dorzucił nam łopaty – odparł Owca.

      Parsknęła śmiechem, ale szybko się zreflektowała i zmieniła śmiech w brzydki kaszel. W oknie pojawiła się głowa Leefa, po czym chłopak wychylił się i zaczął przecinać liny, od czego zwłoki zadrżały.

      – To nie w porządku, że sprzątamy po tych draniach.

      – Ktoś musi. – Owca podał jej łopatę. – A może chcesz zostawić tych ludzi na sznurze?

      Przed wieczorem, gdy nisko wiszące słońce podpalało krawędzie obłoków, a wiatr wprawiał drzewa w taniec i rysował wzory na trawie, dotarli do obozu. Duże ognisko wypaliło się pod okapem lasu, pozostawiając krąg zwęglonych gałęzi i mokrego popiołu o średnicy trzech kroków. Płoszka zeskoczyła z wozu, podczas gdy Owca nadal wstrzymywał parskających Szalkę i Caldera. Kobieta dobyła noża i dźgnęła pozostałości ogniska, odsłaniając kilka wciąż rozpalonych węgielków.

      – Wczoraj tutaj nocowali! – zawołała.

      – Więc ich doganiamy? – spytał Leef, zeskakując z wozu i zakładając strzałę na luźną cięciwę.

      – Tak myślę. – Jednak Płoszka nie była pewna, czy to dobrze. Podniosła z trawy kawałek postrzępionej liny, znalazła rozdartą pajęczynę pomiędzy krzewami na skraju linii drzew oraz strzęp materiału na ciernistym krzaku.

      – Ktoś tędy szedł? – spytał Leef.

      – Więcej niż jedna osoba. I to szybko. – Płoszka wślizgnęła się między zarośla i, trzymając się nisko na nogach, zaczęła się skradać w dół błotnistego zbocza po zdradliwym śliskim piachu i opadłych liściach. Starała się utrzymać równowagę i przeniknąć wzrokiem ciemność...

      Zobaczyła Pestkę leżącego twarzą do ziemi obok powalonego drzewa. Był taki mały pośród splątanych korzeni. Chciała krzyczeć, ale straciła głos, a nawet oddech. Puściła się biegiem, ześlizgnęła na boku otoczona martwymi liśćmi, po czym znów zerwała na nogi. Przykucnęła obok niego i wyciągnęła drżącą rękę w stronę jego głowy, którą z tyłu pokrywała zakrzepła krew. Nie chciała zobaczyć jego twarzy, ale musiała. Wstrzymała oddech, gdy z trudem go odwracała; był drobny, ale miał ciało sztywne jak deska. Niezdarnymi palcami odgarnęła liście, które okleiły mu twarz.

      – To twój brat? – wyszeptał Leef.

      – Nie. – Niemal ogarnęły ją mdłości pod wpływem ulgi, a następnie pod wpływem poczucia winy, że odczuwa ulgę, chociaż chłopiec nie żyje. – A twój?

      –

Скачать книгу